Toruń jednego aktora

Toruń jednego aktora

Andrzej Grabowski Spowiedz chuligana. Jesienin Torun 2018 fot. Kasia Chmura-Cegielkowska

Polskie festiwale torują drogę wciąż mało znanym na świecie, a wybitnym utworom Tadeusza Różewicza Wprawdzie Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora nie mają charakteru konkursu, ale triumfatorką przeglądu okazała się Lidia Danylczuk (Ukraina) ze spektaklem „Stara kobieta wysiaduje” według Tadeusza Różewicza. Została wyróżniona przez jury Nagrody ZASP, tradycyjnie w Toruniu przyznawanej, a także Kapitułę Nagrody Antoniego Słocińskiego, która przyznana została w tym roku po raz pierwszy. Antoni Słociński (1925-2018), aktor, reżyser i pedagog przez lata związany z toruńskim festiwalem, w latach 80. dyrektor Baja Pomorskiego, gospodarza imprezy, ustanowił w testamencie nagrodę za wierność autorowi tekstu. W tym roku zabrakło Antka Słocińskiego wśród nas, ale została Jego nagroda, świadectwo, że zawsze o swoim ukochanym festiwalu myślał. Tak pisał o monodramie w książce „Czy teatr jednego aktora jest teatrem ubogim?” (2011): „Teatr ten wyrósł z człowieka i mówi ciągle o człowieku. O złożoności i przewrotności jego natury, o tkwiącym w nim od zarania egzystencji dobru i złu. Mówi o jego tęsknotach, marzeniach i nadziejach na życie, mówi też o wszelkich słabościach, obawach i lękach przed nieubłaganą śmiercią. Taki jest ten przedziwny teatr. Niby taki jak inne, ale odrębny, samotny i głęboko ludzki”. „Stara kobieta wysiaduje” to już drugi ukraiński monodram na podstawie uważanego dziś za klasyczny dramatu Tadeusza Różewicza. Parę lat temu triumfowała swoją interpretacją tego tekstu Larysa Kadyrowa, aktorka Teatru Narodowego im. Iwana Franki w Kijowie. To dwa całkowicie różne przedstawienia. Kadyrowa była „esencją wszystkich kobiet, których świat nie oszczędzał w życiu” (jak pisał Krzysztof Kucharski), Danylczuk pokazuje kobietę witalną, walczącą o przetrwanie zarówno gatunku, jak i narodu. Kobieta Kadyrowej przegrywała, świat ją odtrącał. Danylczuk przedstawia kobietę niepokonaną. To ona odtrąca świat. Bohaterki Kadyrowej i Danylczuk inaczej przeżywają tragedię rozpadu starej cywilizacji. Bardziej optymistyczne odczytanie proponuje Danylczuk, sugerują to lwowskie piosenki i ukraińskie akcenty. Ale obie realizacje dowodzą, że polskie festiwale torują drogę wciąż mało znanym na świecie, a wybitnym utworom Tadeusza Różewicza. Dramat Różewicza to jedynie ramy, w których aktorka wraz z reżyserką Ireną Wolicką, współtworzącą od lat lwowski Teatr w Koszyku, mieszczą nie tylko polskie szlagiery ze Lwowa i wiersz Juliana Tuwima „Lokomotywa” (akcja toczy się przecież w poczekalni dworcowej), ale również dźwięki harmoszki, tak odległe od salonowych pretensji Starej Kobiety. Harmonia dawno już została zepchnięta na peryferie jako instrument prowincjonalny. Stara Kobieta Lidii Danylczuk, przygrywająca sobie na harmonii, odwołuje się do ludowych korzeni bohaterki, tam szuka swojej małej ojczyzny. Gesty ma jednak władcze – i misję do wypełnienia. Kiedy na koniec z tęsknotą powtarza jedno słowo: „Syyyynkuuu… Syyyynkuuu…”, słychać w nim lęk przed szaleństwem świata, wciąż wiszącym zagrożeniem ostatecznej zagłady. Przed laty w Polsce w teatrze jednoosobowym mierzyła się z tekstem Różewicza Irena Jun (1988). I tym razem artystka, wiele razy goszcząca na toruńskim festiwalu, miała przyjechać z najnowszym monodramem „Matka Makryna”, granym w warszawskim Teatrze Studio. Niestety, stan zdrowia pokrzyżował te plany. Kompozycja toruńskiego festiwalu nieco się zachwiała – jego dyrektor Wiesław Geras zawsze dba o równowagę między „klasykami gatunku” a aktorami dopiero wstępującymi na wyboistą drogę aktorstwa jednoosobowego. W tym roku „klasyków” mieli reprezentować Irena Jun i jej młodsi koledzy: Lidia Danylczuk oraz Andrzej Grabowski. O spektaklu Danylczuk już wiadomo, że odniósł sukces. Podobał się także Grabowski, który poza konkursem przedstawił „Spowiedź chuligana. Jesienin” do poezji Sergiusza Jesienina. Grabowski ma piękną kartę monodramatyczną, w Toruniu triumfował niegdyś „Audiencją” według Bogusława Schaeffera, całe lata mówił też Jesienina, w wielu wariantach. Spektakl, z którym przyjechał, zrealizowany jako koprodukcja Teatru Polonia i Teatru STU, jest powrotem do przedstawienia powstałego pod reżyserską ręką Krzysztofa Jasińskiego. Ciekawa koncepcja, a przy tym mistrzowskie wykonanie, także w warstwie muzycznej – rzadko mamy okazję słuchać Grabowskiego śpiewającego liryczne wyznania, czasem „chuligańskie”, bo pełne goryczy i rozpaczy. Wśród nowicjuszy formy, a to wcale nie znaczy aktorów początkujących, doceniony został (nagroda dziennikarzy) Przemysław Bluszcz za „Samospalenie”. To opowieść

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 49/2018

Kategorie: Kultura