Obława, nazywana dziś augustowską, rozpoczęła się 12 lipca 1945 r. Objęła kilka powiatów północno-wschodniej Polski, tereny Grodzieńszczyzny i południowej Litwy
Według historyków obławę przeprowadziły oddziały NKWD wspomagane przez funkcjonariuszy UB. Szczególnie mocno ucierpieli mieszkańcy wsi położonych w Puszczy Augustowskiej i na Suwalszczyźnie. Ofiary były w powiecie sokólskim, w Sejnach, w Sztabinie. Czyszczenie pasa przygranicznego z „wrogów i bandytów” trwało z różnym nasileniem niemal do końca lipca. Wynik to ponad 7 tys. aresztowanych, z których prawie 600 zaginęło bezpowrotnie. Dziś nie ma już wątpliwości, że zostali zamordowani.
Gruszki to mała wieś zagubiona w puszczy. Aniela Trocka, z domu Mieczkowska, w lipcu 1945 r. miała zaledwie cztery lata. O obławie sprzed 80 lat wie jednak dużo. Trudno nie wiedzieć, jeśli się jest z domu Mieczkowskich. 14 lipca 1945 r. Sowieci aresztowali czterech braci jej ojca. Kolejny Mieczkowski, Witold, choć też z Gruszek, nie był z nimi spokrewniony. I jeszcze jeden, Wincenty, z sąsiedniej wsi. Nigdy już do domów nie wrócili. – To straszna tragedia – mówi pani Aniela. – Niedokończona, bo przecież nie wiemy, gdzie oni się podzieli, gdzie ich groby.
Mieczkowscy to byli silni mężczyźni, chłopy na schwał. No i dorośli. Ale w pobliskiej Mikaszówce matka opłakiwała niespełna 15-letniego syna. Romuald Różański został potraktowany jako partyzant, „bandyta z lasu”. Do domu nie wrócił. Przy kościele, na rozstaju dróg stoi głaz upamiętniający pobyt w Mikaszówce bp. Wojtyły i tablica ze zdjęciem Romka, który na fotografii wygląda jak dzieciak. Bo to był dzieciak.
Logika terroru
Lipiec 1945 r. też był gorący – wspominali czas obławy mieszkańcy puszczańskich wsi przed 36 laty, kiedy pierwszy raz pytałem ich o tamte wydarzenia. – Ruscy co prawda mówili, że wyłapują wrogów władzy, to znaczy partyzantów, akowców, ale tak naprawdę często brali jak popadnie, byle im się liczba zgadzała – tłumaczył dawny członek AK. Anonimowo, bo w 1989 r. jeszcze wielu świadków obławy wolało nie ujawniać swoich danych.
Ponad połowa aresztowanych nie miała nic wspólnego ani z podziemiem okupacyjnym, ani z tym powojennym. Pozornie w działaniach NKWD nie było żadnej logiki. – Ale oni, znaczy Ruscy, mieli swoje powody – mówił ocalały z obławy. – Nie mieli ochoty uganiać się po lasach za uzbrojonymi partyzantami. Ułatwiali sobie robotę. Wyciągali ludzi z chałup. Starców i małoletnich też. Mieli listy przygotowane przez szpicli. Gdy kogoś nie zastali w domu, brali innego. Żeby liczba się zgadzała. Więc często brali kogo popadnie. Przyznanie się do przynależności do AK wymuszali biciem.
Wśród szpicli szczególnie ponurą sławą okrył się Jan Szostak, w czasie wojny w AK, po wojnie znienawidzony ubek – z gorliwością neofity denuncjował byłych kolegów, bestialsko katował. Awansował na szefa UB w Augustowie. Po październiku 1956 r. i rozwiązaniu UB przekwalifikował się na artystę ludowego. Jego prace pokazała w 1962 r. Polska Kronika Filmowa. Rzeźbił w drewnie, wśród jego rzeźb znalazła się Matka Boska, był także Piłsudski. Szostak dobrze prosperował. Po śmierci w 1986 r. żegnały go okazałe nekrologi oficjalne oraz rozklejane w mieście, ręcznie robione, których treść brzmiała: „Z radością informujemy, że zmarł kat Ziemi Augustowskiej Jan Szostak”.
Że brali kogo popadnie, świadczy choćby ten dobrze udokumentowany przypadek: 15 lipca na terenie powiatu suwalskiego aresztowano 477 osób. Według meldunków funkcjonariuszy suwalskiego Urzędu Bezpieczeństwa tylko 24 należały do AK (za: Mariusz Filipowicz, „Obława Augustowska – lipiec 1945”).
Wśród ofiar jest spora grupa ludzi, którzy wrócili z robót przymusowych, najczęściej z Prus Wschodnich. Oni, będąc u Niemców, zwyczajnie w partyzantce być nie mogli. Do takich osób należał Stanisław Święcicki z Karolina. Do domu wrócił 22 lutego 1945 r. Aresztowano go 13 lipca 1945 r. Miał 22 lata.
Logika, choć bardzo swoista, jednak w tym była. Prócz strachu przed ściganiem uzbrojonych partyzantów i szczególnej buchalterii, która nakazywała aresztować konkretną liczbę osób w danej miejscowości, była jeszcze logika terroru. Ludzie mieli się bać nawet myśli o jakimkolwiek oporze. I bali się. Kilkadziesiąt lat po wojnie, w sytuacji nadchodzącej odwilży – przecież był to czas pierestrojki w ZSRR i Okrągłego Stołu w Polsce – bardzo wielu rozmówców nie chciało ujawniać swoich nazwisk. Bo – mówili – nie wiadomo, jak to wszystko się skończy. Przecież zaledwie kilka lat wcześniej władza z honorami żegnała Szostaka.
Sen z Matką Boską
Stefan Myszczyński z Dworczyska też się bał. W obławie stracił trzech braci i ojczyma. Szukał ich, próbował kopać w miejscach, o których mówiono, że mogą tam być groby pomordowanych. Nikomu o tym nie mówił. Aż 29 czerwca 1987 r. oznajmił, że miał sen. Śniła mu się Matka Boska, która powiedziała mu, gdzie kopać. I znalazł szkielety przy drodze Giby-Rygol, w uroczysku Wielki Bór. To ważne, że właśnie tam. Wielu aresztowanych w obławie przetrzymywanych było w Gibach. Stąd ciężarówkami wywożono ich w kierunku Rygoli. Po krótkim czasie ciężarówki wracały puste…
Skojarzenie było oczywiste. Wkrótce leśny trakt zaroił się od miejscowych i przyjezdnych z całej Polski. Pojawiły się układane z patyków krzyże, kwiaty, znicze. Przynoszący je płakali, modlili się. Byli pewni, że oto odnaleźli groby swoich bliskich










