Trup w każdej książce

Trup w każdej książce

Joanna Chmielewska w swoich 46 książkach oszczędziła tylko pierwszego męża i synów – Jestem przy drugim trupie – mówi Joanna Chmielewska, pytana o zaawansowanie pisania kolejnej powieści. A która to książka? Autorka podchodzi do szafy. Na drzwiach wisi jedyny wiarygodny spis. – Czterdziesta szósta – odpowiada. Właśnie wydana to „(Nie)boszczyk mąż”, w której Malwina Wolska planuje zabójstwo swojego znienawidzonego współmałżonka. Za chwilę pisarka wychodzi do rusznikarza, który ma jej wyjaśnić pewne szczegóły techniczne, prawdopodobnie potrzebne do wykończenia kolejnej postaci. Rozmowa z Joanną Chmielewską jest tak samo odlotowa jak jej pisanie. Luźne skojarzenia, dowcip, nagłe zmiany tematu. – Nie dajmy się temu zwieść – ostrzega Tadeusz Lewandowski, pełnomocnik pisarki. – Jej teksty są starannie obmyślane, a później realizowane. Chaos jest tylko pozorny, nie osiągnęłaby sukcesu, gdyby nie sprawne działanie. Lubi słowo „porządnie” i podkreśla, że nie znosi fuch. Powtarza też często: „Jak coś robisz, rób dobrze”. W związku z tym w kompletnie nierealnych historiach pełno jest realnych szczegółów. Gdy pisała „Krokodyla z kraju Karoliny”, zadzwoniła do dyżurnego oficera Komendy Stołecznej z pytaniem, jak przeszmuglować zwłoki za granicę. Zapewniła, że są „świeżutkie, zupełnie jak nowe”. Na to oficer udzielił konkretnych porad, choć był środek nocy. Inne przykłady reporterskiego podejścia – wyśmiała kogoś, kto nie wiedział, że bursztynów nie zbiera się nocą. Jej bohaterka wychodzi z lochu, tunel wydłubuje szydełkiem. Idiotyzm? Nie. To samo zrobili autentyczni Duńczycy, tyle że kopali antenką radiową. Znienawidzili ją fizycy jądrowi, których wypytywała, co to jest to upiorne „małe z dnem”. Zbiera grzyby, tka kilimy. Nie gotuje, a jeżeli już, to potrawy typu parówki w sosie chrzanowym. Jej bohaterki często też. Joanna Chmielewska, ta z pierwszych książek, pali piasty i jest „praworządną obywatelką PRL”. Dorobi się dopiero na Zachodzie. Biurowa balanga Polaka Pisarką kultową (mimo że nikt wtedy nie znał takiego określenia) stała się na przełomie lat 60. i 70. Początki nie były zachęcające, bo w szkole dostała naganę za wypracowanie „Moje przeżycia wojenne”. Nie było dostatecznie martyrologiczne. Dzisiaj jej twórczość jest tematem prac magisterskich. „Klin”, „Wszyscy jesteśmy podejrzani” (moja ulubiona książka), „Całe zdanie nieboszczyka”, „Lesio” – były to kryminały, które nie wyszydzały, ale uśmiechały się do PRL, małej stabilizacji, później epoki Gierka. Te z lat 90. mają podobny klimat. W każdym systemie znajdzie się idiota urzędnik. – Nigdy nie miałam kłopotów z cenzurą – zaznacza Joanna Chmielewska. Tylko raz musiała przerabiać książkę, bo okazało się, że w Polsce Ludowej nie było podsłuchu telefonicznego. Po świecie jeździła, ile chciała, bo – jak przyznaje – jej książki były politycznie neutralne, choć zawsze przeczuwała, że tak surrealistyczny system, jakim był socjalizm, nie będzie trwał wiecznie. – Gdyby mnie w PRL zatrzymywali, nie dawali paszportu, zrobiłabym rozróbę jak stąd do Australii – zapewnia. To wtedy utrwalił się poważny podział społeczny na tych, którzy uwielbiają pisarkę i gdy wydarzy im się coś absurdalnego, mówią: „Wiesz, miałem przygodę jak z Chmielewskiej” oraz tych, którzy serdecznie jej nie cierpią i „Romans wszech czasów” określają jako szmirę, którą wykupią pensjonarki oszukane tytułem. – Nawet gdyby napisała, dlaczego woda jest mokra, i tak by to sprzedała – złości się jeden z krytyków. Lucjan Kydryński, należący do grupy pierwszej, opublikował nawet list, w którym żalił się, że przez Chmielewską zarwał wakacyjną noc. Nie mógł się oderwać od książki. Znajomi pisarki donosili, że faceta zaśmiewającego się nad „Lesiem” chciano wyrzucić z autobusu. Kocha ją Polska i Rosja. Tam książki mają nierealne nakłady (w sumie 8 mln egzemplarzy), a „Izwiestia” napisały z zachwytem, że „umiarkowanie komunistyczna Polska wykarmiła potężną piersią żmiję silną, młodą, gotową ryć podkopy szydełkiem”. Jednak Zachód jej nie rozumie. Bo jak wytłumaczyć Francuzowi biurową „książkę wejść i wyjść”, która ciągle ginie? Jak wytłumaczyć nasze perypetie telefoniczne? Bohaterowie jej PRL-owskich kryminałów ciągle próbują korzystać z budek telefonicznych, z których sypią się monety, zaś słuchawka wisi oddzielnie. W domu jest też nie lepiej. Oto „Upiorny legat” (1977) i pierwsze zdanie: „Telefon zadzwonił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2002, 2002

Kategorie: Kultura