Nie skończyć jak Callas – rozmowa z Aleksandrą Kurzak

Nie skończyć jak Callas – rozmowa z Aleksandrą Kurzak

Uwielbiam umierać na scenie. Można umrzeć, a potem wstać i zebrać rzęsiste oklaski „Do ekskluzywnego grona największych operowych gwiazd należały kiedyś Marcelina Sembrich-Kochańska, Ada Sari, Teresa Żylis-Gara, Stefania Toczyska. Która z polskich śpiewaczek ma dziś na to szansę?”, pyta renomowany krytyk muzyczny. W rankingu dziesięciu nazwisk panią stawia na pierwszym miejscu, przed Ewą Podleś, Joanną Woś, Anną Lubańską, Agnieszką Zwierko, Małgorzatą Walewską, Teresą Borowczyk, Agą Mikołaj, Wiolettą Chodowicz i Ewą Wolak. – Ze wszystkim się zgadzam, tylko z postawionym pytaniem – nie. Być może to brzmi nieskromnie, ale już od jakiegoś czasu należę do tego grona, a mój kontrakt z wytwórnią płytową Decca Classic – pierwszy tak prestiżowy kontrakt na wyłączność w historii polskiej wokalistyki – świadczy, że zaszłam bardzo, bardzo wysoko. Polacy nie mieli wiele okazji, by panią poznać. W przeciwieństwie do widzów najlepszych scen świata. – Tak, to prawda. Przyszły sezon także znakomicie się zapowiada: Opera Wiedeńska, występy w Metropolitan w Nowym Jorku, w Los Angeles, londyńskiej Covent Garden, La Scali i Teatro di San Carlo w Neapolu. Będę śpiewać dużo Mozarta, bo w Covent Garden i w La Scali w „Weselu Figara”, a w LA w „Cosi fan tutte” – mój debiut w roli Fiordiligi. Szczególnie cieszę się na występ w werońskiej arenie (Arena di Verona), trzecim co do wielkości amfiteatrze rzymskim, mogącym pomieścić nawet 22 tys. widzów. Na spektakl pod gołym niebem widzowie przychodzą ze świecami. Artyści w nocy widzą przed sobą morze migoczących świateł, a nad głową rozgwieżdżone niebo. Niezapomniane przeżycie, magiczne miejsce. Aż trudno sobie wyobrazić taki ocean świec. Czemu nie zabłysła pani najpierw w kraju? – Ależ zabłysłam w Polsce, tylko że za wcześnie… Wygrałam konkurs Moniuszki w wieku 21 lat, po dwóch latach nauki. Czym innym było jednak przygotowanie kilku utworów na konkurs, a czym innym udźwignięcie całej partii. Nie byłam gotowa na przedstawiane mi wówczas propozycje, a po jakimś czasie już ich nie było, więc wyjechałam za granicę. Pragnę tu podziękować dyrektorowi Dąbrowskiemu, który uwierzył w mój talent, zaufał swojej intuicji i pomógł mi w zdobyciu stypendium fundacji Crescendum Est-Polonia. Pomyślałam sobie, że wrócę tu kiedyś i wejdę frontowymi drzwiami. I weszła pani. Pytanie jest jednak uprawnione: czy nie czuje się pani w ojczyźnie niedoceniona? Szanowana, hołubiona, noszona na rękach, ale za granicą? – To zależy, jakie środowisko mamy na myśli. Oczywiście, że nigdy nie będę konkurować w kategorii popularność z aktorkami czy piosenkarkami. Wpływ mediów odgrywa tu ogromną rolę. Takim momentem przełomowym w tzw. rozpoznawalności, także w pozamuzycznym środowisku artystycznym, stał się mój udział w premierze „Traviaty” w Operze Narodowej. Zauważono na szczęście nie tylko występujących tam tancerzy z popularnego programu „Taniec z gwiazdami” – m.in. Edytę Herbuś, Rafała Maseraka i sześcioro innych, ale i nas, śpiewaków. Nigdy nie będziemy traktowani jak gwiazdy kina, bo nasza możliwość dotarcia do szerokiej publiczności jest nieporównywalnie mniejsza, choć opera w świecie zajmuje bardzo wysoką pozycję. Np. przed Operą Wiedeńską zbudowany został duży telebim, wystawiono krzesła i można tam oglądać spektakle na żywo. Wiele osób zajmuje miejsca już kilka godzin wcześniej. Pewnego wolnego wieczoru, gdy nie miałam spektaklu, poszłam z ciekawości obejrzeć sobie publiczność. Okazało się, że przychodzi tam także młodzież subkulturowa. Kolorowe włosy, kolczyki w nosie? – Między innymi. Niezwykłe stroje, tatuaże. Publiczność kompletnie niewyglądająca na fanów opery. A jednak było widać wyraźne zainteresowanie wielką klasyką. Może następnym razem ta publiczność kupi bilet do opery i wejdzie do środka? Metropolitan transmituje premiery na żywo do kin na całym świecie, w najnowszej technologii HD. Także spektakle Covent Garden czy La Scali można oglądać nie tylko w budynku opery. Wiem również, że mój spektakl „Wesele Figara” w Madrycie będzie transmitowany do kin. A jeszcze ŕ propos mojej rozpoznawalności w Polsce… Gdy kupowałam samochód, polski diler zaoferował mi 10-procentową obniżkę. Nie jest źle, pomyślałam. Ale syn mojego menedżera z własnej inicjatywy zadzwonił do niemieckiej centrali z pytaniem o VIP-owskie zniżki. „A jakie nazwisko?”. „Kurzak”. Za półtorej godziny oddzwonili, że dostałam 25% rabatu, z podsumowaniem: „Skoro wy, Polacy, nie wiecie, kto to jest Frau Kurcak, to się wstydźcie”. Ma pani trudne nazwisko. Jak je wymawiają za granicą? –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 23/2011

Kategorie: Kultura, Wywiady