Polska szkoła cierpienia znowu zaczyna święcić triumfy w Himalajach To jedyna dziedzina ludzkiej aktywności, w której Polacy są bezapelacyjnie pierwsi i nikt im już tego nie odbierze. Z 14 szczytów liczących ponad 8000 m zaledwie osiem zostało zdobytych także zimą. Wszystkie te pierwsze wejścia są dziełem Polaków. Dlaczego właśnie my, a nie np. jakieś alpejskie nacje? – Pod koniec lat 60. w górach wysokich spotkały się trzy pokolenia wspinaczy. Najstarsi, zaczynający jeszcze przed wojną, gdy dopiero ruszaliśmy w Himalaje, młodsi, wychowani na wybitnych książkach górskich, tłumaczonych w Polsce, ale pozbawieni wcześniej możliwości wyjazdu, no i grupa pełnych zapału, doskonale wytrenowanych 20-latków. Wszyscy głodni gór i wspinania, z wielką motywacją. To dało efekty mówi Leszek Cichy (55 lat), który w 1980 r. wraz z Krzysztofem Wielickim pokonał Mount Everest, pierwszy i od razu najwyższy ośmiotysięcznik zdobyty zimą. Pamiętano wtedy o świetnym, pierwszym w świecie, polskim wejściu na Nanda Devi East (7434 m) w lipcu 1939 r. Po 30 latach wróciliśmy w góry wysokie, wkrótce zaczęły się sukcesy wejście na kolejne dziewicze szczyty, potężny Kunyang Chhish (7852 m) w 1971 r. i trzy lata później na Kangbachen (7902 m). A w 1975 r. w Karakorum zdobyliśmy latem dwa ośmiotysięczniki: środkowy wierzchołek Broad Peak (8016 m) i Gasherbrum II (8035 m). Te dwa szczyty, tak jak wszystkie pozostałe ośmiotysięczniki, zostały jednak wcześniej pokonane przez innych i nieżyjący już Andrzej Zawada, późniejszy szef zimowej wyprawy na Everest, wiedział, że latem jesteśmy skazani na powtarzanie osiągnięć tych, którzy nie byli przez lata odcięci od gór. Zimą zaś mogliśmy być pierwsi. Najlepsi z najlepszych I byliśmy pierwsi. W lutym 1973 r. Zawada i Tadeusz Piotrowski (zginął na K2 13 lat później) zdobyli Noszak (7495 m), rozpoczynając erę wspinaczki zimowej. Następnego roku, w noc wigilijną na Lhotse, Zawada z Andrzejem Heinrichem (w 1989 r. zginął na Evereście) jako pierwsi ludzie świata pokonali zimą granicę 8000 m, ale wyczerpani musieli się wycofać 250 m od szczytu. A potem przyszła seria polskich triumfów, którym nikt nie mógł dorównać (ramka). Pasmo sukcesów, okupionych jednak bolesnymi ofiarami, trwało do 1989 r. Potem zmienił się ustrój, Polska znalazła się w kryzysie gospodarczym, trudno było o sponsorów, których wsparcie pomagało sfinansować wyprawę. Dopiero w ostatnich latach śmielej zaczęliśmy wracać zimą w Himalaje i Karakorum. Straconego czasu nikt inny jednak nie wykorzystał, bo po prostu nie było na świecie ludzi zdolnych do zdobywania zimą dziewiczych ośmiotysięczników. – Warunkiem zimowych sukcesów jest olbrzymia motywacja wewnętrzna i wysoki próg rezygnacji. Trudności i wysiłek trzeba traktować tylko jako środek do celu. Można sobie powiedzieć: dość, nie idę, ale wtedy pewnie nikt nie pójdzie i wyprawa nie osiągnie sukcesu podkreśla Leszek Cichy. Dlatego na szczycie Everestu powiedział: Gdyby to nie był Everest, tobyśmy nie weszli. Cichy z Wielickim byli niejako skazani na atak, bo pozostali członkowie ekspedycji ledwo mogli wyjść z namiotów, a Szerpowie chcieli opuścić bazę i wracać do domów. Polacy mieli więc ostatnią szansę na sukces. Miejsca na szczycie było dużo, ale nie było komu iść. Ciężkie warunki przetrzebiły wyprawę wspomina Krzysztof Wielicki. O tym, jak wielkim wyczynem było to zdobycie Everestu, świadczy fakt, że w ciągu następnych 26 lat oprócz dwójki Polaków jeszcze tylko sześciu wspinaczy zdołało zimą wejść na najwyższą górę świata. Bo zima w Himalajach, a zwłaszcza w Karakorum, górach leżących bardziej na północ, o surowszym klimacie, jest trudna do przetrzymania. W lodowym piekle Mróz i przenikliwy wiatr błyskawicznie odbierają siły wspinaczom. Zimą, nawet w bazie u stóp góry, temperatura może wynosić minus 40-50 stopni. A im wyżej, tym zimniej. W namiocie widziałem termometr pokazujący minus 42 stopnie. Tymczasem latem, w bazie pod Everestem (5300 m) temperatura w namiocie raczej nie spada poniżej minus 5 stopni, a gdy nie ma wiatru i wyjdzie słońce, może być wręcz ciepło mówi Leszek Cichy. Czasami, nawet wyżej, w nasłonecznionych miejscach powietrze w namiocie potrafi się nagrzać do 30 stopni, czyli jest niemal jak w saunie. Zimą to oczywiście niemożliwe, przez cały czas
Tagi:
Andrzej Dryszel









