Tytanka show-biznesu

Tytanka show-biznesu

Beyoncé z równą swobodą przekracza granice między muzyką, tańcem, filmem, modą, reklamą, biznesem, filantropią i polityką jak Elvis Presley czy Madonna 25 maja w Warszawie spotkają się trzy naj – na największej polskiej arenie sportowo-widowiskowej, czyli Stadionie Narodowym, w ramach jednego z najlepszych europejskich dorocznych festiwali miejskich, Orange Warsaw Festival, wystąpi artystka, którą określa się mianem największej współczesnej piosenkarki. Beyoncé wystąpi w Polsce po raz pierwszy. Na ten dzień czekali przede wszystkim zwolennicy rhythm and bluesa, ale też miłośnicy electropopu, bo i parę takich udanych utworów ma w repertuarze amerykańska piosenkarka. Dla panów będzie to również możliwość zobaczenia kilkunastu pięknych i zgrabnych kobiet szalejących na scenie (zespoły instrumentalny i wokalny Beyoncé są żeńskie). Fani mody zachwycą się strojami Beyoncé wymyślonymi przez największych projektantów świata. Muzycy i muzykolodzy rozsmakują się w pomysłowych rozwiązaniach kompozytorskich i pierwszorzędnym wykonawstwie, sporo bowiem piosenek tej 168-centymetrowej piękności to kawał dobrej muzyki. Koneserzy doznań wizualnych zobaczą grę świateł i obrazów, jaką rzadko ogląda się w Polsce (sugerują to nagrania z niedawnych koncertów belgradzkiego i londyńskiego). A wszyscy zainteresowani będą mogli zaliczyć spotkanie z największą amerykańską gwiazdą, z równą swobodą przekraczającą granice między muzyką, tańcem, filmem, modą, reklamą, biznesem, filantropią i polityką jak przed nią Elvis Presley i Madonna. Estradowa rodzinna maszyna Beyoncé zaczynała jak tysiące dziewczyn z talentem wokalnym i chęcią występowania. Śpiewy przed lustrem, prezentacje na spotkaniach rodzinnych, występy na imprezach szkolnych, udział w konkursach piosenkarskich. O swoich dużych możliwościach dała znać w wieku siedmiu lat, kiedy zaśpiewała „Imagine” Johna Lennona i wygrała szkolny konkurs, zostawiając w pobitym polu 15- i 16-latki. Widząc i słysząc, co się dzieje, rodzice posłali córkę do szkoły muzycznej. Zapisali ją też do kościelnego chóru. I pewnie nic wielkiego z tych nauk i występów by nie wynikło, gdyby nie dwie rzeczy – pasja do nowej czarnej muzyki i umiejętność współpracy. Beyoncé w każdej wolnej chwili śpiewała rhythm and bluesa z przyjaciółkami Kelly Rowland i LaTavią Roberson. Młodziutkie trio z Houston robiło to nawet w salonie fryzjerskim pani Knowles, mamy Beyoncé, przy słynnym Montrose Boulevard. W końcu zaś przystąpiło do grupy Girl’s Tyme trzech innych zafascynowanych R&B dziewczyn. Zespół sporo koncertował i wreszcie zauważył go ważny producent z Kalifornii, Arne Frager. Zauważył to właściwie mało powiedziane. Showbiznesowy weteran wręcz zakochał się w grupie – nie mógł wyjść z podziwu, jak dziewczyny z Houston śpiewają i tańczą. Frager zorganizował Girl’s Tyme sesję nagraniową w studiu The Record Plant. Następnie umieścił band w „Star Search”, największym talent show w krajowej telewizji. Dziewczyny bardzo się starały, ale, niestety, nie odniosły sukcesu. Jak przypuszcza Beyoncé, miały po prostu nie najlepszy utwór. I kiedy wydawało się, że marzenia o wielkich estradach się nie spełnią, odważną decyzję podjął ojciec Beyoncé. Mathew Knowles porzucił dotychczasową pracę i stał się pełnoetatowym menedżerem. Matka, Tina Knowles, zajęła się natomiast szyciem dla grupy znakomitych strojów scenicznych. Tak ruszyła estradowa rodzinna maszyna, której praca zaowocowała kontraktem z wytwórnią Columbia Records, wiodącą firmą fonograficzną, z którą Beyoncé jest związana do dziś. Wyższa szkoła showbiznesowej jazdy Grupa zmieniła nazwę na Destiny’s Child i – mając ogromne wsparcie bogatego wydawcy – przystąpiła do nagrywania debiutanckiego albumu. Pierwszy longplay, zatytułowany po prostu „Destiny’s Child” (1998), nie był dużym sukcesem. Ale zespół został pozytywnie przyjęty przez niektórych ważnych recenzentów. Następna płyta, „The Writing’s on the Wall” (1999), była tym, o czym trio i jego otoczenie marzyło: przyniosła kilka wielkich przebojów („Bills, Bills, Bills”, „Say My Name”, „Jumpin’, Jumpin’”), piosenkę nagrodzoną Grammy Award („Say My Name”) i mnóstwo kasy, bo sprzedawała się rewelacyjnie. Tak zaczęło się pasmo megasukcesów Destiny’s Child, zespołu, który był wyższą szkołą artystycznej i showbiznesowej jazdy dla Beyoncé. Niemal wszyscy zwracali uwagę, że ona jest najlepsza z trójki, i sugerowali solową karierę, w tym realizację własnego albumu. Ukazał się on w czerwcu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 21/2013

Kategorie: Kultura