Ubłocony Oscar

Ubłocony Oscar

Uroczystość wręczania statuetek to zwieńczenie zaciętej kampanii, która zaczyna przypominać batalie polityczne „W tym roku obrzucano się taką ilością błota, że teraz czarni są wszyscy nominowani”, rzuciła na początku ceremonii wręczenia Oscarów prowadząca ją Whoopi Goldberg. Podwójna aluzja – do szczególnie zaciekłej walki toczonej przez wielkie studia i wyjątkowo licznej reprezentacji Afroamerykanów wśród pretendentów do trofeum – dla widzów spoza USA może być niezrozumiała. My oglądamy bowiem finisz pogoni za złotą statuetką. Rewia mody, radość zwycięzców i dzielnie uśmiechający się przegrani, tradycyjnie łkające na scenie aktorki, owacje na stojąco – to happy end kampanii, która pod wieloma względami zaczyna przypominać polityczną. Lobbyści prowadzący batalię o prezydenturę byliby dumni z pieniędzy, czasu i wysiłku, jakie studia filmowe wkładają w uzyskanie nominacji dla filmu. Marzenie filmowca Po tragedii 11 września przewidywano, że Hollywood grzecznie wyłoni nominowanych, zagłosuje na finalistów, a potem stawi się jak zwykle w pełnej gali na rozdaniu Oscarów, by oklaskiwać zwycięzców. Nic z tych rzeczy. Gra toczyła się o zbyt dużą stawkę, żeby wielkie wytwórnie odpuściły. Oscar pozostaje jedyną nagrodą, która naprawdę się liczy w środowisku i przekłada na zysk finansowy. Wpływ statuetki na sukces kasowy w kinach zależy od filmu. „Titanic” czy „Władca pierścieni” stanęły do wyścigu już jako ekranowe hity, ale na przykład promocja „Pięknego umysłu” za granicą nabrała prawdziwego tempa dopiero po ogłoszeniu nominacji. W tym roku z pewnością różnicę w portfelu odczują producenci „Monster’s Ball: Czekając na wyrok”, na który nie zwrócono by pewnie uwagi, gdyby nie oscarowy triumf grającej tam Halle Berry. Ponieważ oficjalny lobbing jest zabroniony, producenci starają się naciskać na prawie sześć tysięcy członków Akademii Filmowej w sposób nieformalny. Zatrudnia się specjalistów od strategii, twórcy wyruszają w trasę naznaczoną licznymi spotkaniami z głosującymi. Tradycją stały się np. wizyty pretendentów do Oscara w domach spokojnej starości dla filmowców, mimo że niewielu pensjonariuszy ma prawo głosu. Miesiącami trzy najbardziej wpływowe branżowe pisma – „Variety”, „Hollywood Reporter” i „Screen International” – pełne są kolorowych reklam zachęcających akademików do głosowania na plejadę aktorów, aktorek, reżyserów, scenografów itd. Do tego dochodzą specjalne pokazy i wysyłka kaset z filmami, a także gadżetów. Twórcy obrazu osobiście włączają się w kampanię, odbywając niezliczone ilości spotkań i udzielając się w mediach. To wszystko kosztuje – szacuje się, że na promocję oscarową „Pięknego umysłu” wydano ponad 15 mln dolarów. Polityczne zagrywki W tym roku kampania była szczególnie ostra, bo wobec wyrównanej stawki konkurujących ze sobą filmów wytypowanie zwycięzcy sprawiało duże trudności. Do zwyczajowo stosowanych chwytów promocyjnych doszły te znane z potyczek polityków: negatywna kampania plotek zniesławiająca konkurencję. Na pierwszy ogień poszedł spełniający wydawałoby się wszystkie kryteria, preferowane przez konserwatywną, bo zdominowaną przez ludzi w podeszłym wieku Akademię „Piękny umysł”. Historyczny autentyzm opowieści to jedno z najlepszych narzędzi marketingowych wzbudzających zainteresowanie filmem. Trudno wyobrazić sobie, aby bez tego atutu „Piękny umysł” stał się hitem, bo historia schizofrenika-noblisty, który walczy z chorobą wspierany przez kochającą żonę, brzmi zbyt hollywoodzko nawet dla Hollywood. Jednak filmy biograficzne zawsze podlegają szczegółowej analizie pod względem zgodności z faktami, a w tym przypadku szum medialny nabrał takiej intensywności, że reżyser Ron Howard zaczął głośno narzekać, iż podejrzewa konkurentów wytwórni Universal o podsycanie negatywnej kampanii. Sam bohater biografii, John Nash, również uznał za stosowne zabrać głos w jednym z najbardziej znanych i cenionych programów publicystycznych „60 minutes”. Oczywiście, źródła plotek nie da się ustalić, bo studia zapewniają o chęci prowadzenia czystej gry, a dziennikarze – choć nie przyznają, że ulegli manipulacji – dalecy są od deklaracji: „sam to wymyśliłem”. Twórców filmu oskarżano o świadome pominięcie niewygodnych faktów z życia Nasha – antysemickich wypowiedzi, biseksualizmu i syna, którego miał z inną kobietą. Promocji filmu mogło dodatkowo zaszkodzić rozdmuchanie awantury, jaką urządził po przyznaniu mu brytyjskiej nagrody filmowej BAFTA Russell Crowe, powszechnie typowany do Oscara za główną rolę męską. Aktor ostro zaatakował jednego z szefów angielskiej telewizji, który podczas transmisji zdecydował

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Kultura