Ucieczki Brechta

Ucieczki Brechta

PHOTO: MICHAL WARGIN / EAST NEWS 2013.08.31 WARSZAWA INAUGURACJA SEZONU W TEATRZE STUDIO N/Z: MIROSLAW ZBROJEWICZ

W środowisku teatralnym uchodził za guru lewicy Siły miałem niewiele. Cel Był bardzo daleko Ale wyraźnie widoczny, jakkolwiek dla mnie Nie do osiągnięcia. Tak minął mój czas, Który dany mi był na ziemi. Bertolt Brecht, Do potomnych Mirosław Zbrojewicz – aktor teatralny i filmowy Od lat prowadzi pan podwójne życie… – Podwójne? No tak, w filmie pojawia się pan jako człowiek silny, groźny, często gangster albo facet o niejasnej przeszłości. A w teatrze przeciwnie, jako ktoś wyrafinowany, subtelnie wycieniowany, nietypowy. I tak było od początku. Od debiutu w Becketcie. – Rzeczywiście, zaczynałem od jednoaktówek Becketta, jeszcze w szkole teatralnej, potem był niezły trening w Teatrze Szwedzka 2/4, który odegrał rolę forpoczty TR Warszawa, i tak już poszło. W teatrze mogłem pokazać więcej możliwości niż w filmie, a zresztą zawsze lgnąłem do teatru. Ale to jeszcze nie powód, żeby grać Brechta. W monodramie „Song o Brechcie” wciela się pan w postać sławnego dramaturga, reżysera i pisarza. Nie przypomina pan wyglądem Brechta. – Też tak mi się wydawało. Toteż kiedy zaproponowano mi tę rolę, wahałem się. Wtedy autorka i reżyserka Duśka Markowska-Resich przekonała mnie, że będę pasował. Powiedziała, że jeżeli włożę okulary, to już będę bardzo przypominał Brechta. Weźmy ten żart za dobrą monetę. A tak naprawdę? – Tak naprawdę nie zamierzam przedstawiać Bertolta Brechta w skali jeden do jednego. Zewnętrzne podobieństwo nie jest więc istotne. Chodzi raczej o to, żeby opowiedzieć na scenie los niezwykłego człowieka, który pod wpływem nacisku okoliczności wiele razy się zmienia. Opowiedzieć o człowieku w trybach historii, który nie chce się poddać. Ostatecznie przekonał mnie tekst, dobrze napisany, układający się aktorsko. Są takie teksty, które od razu nadają się do mówienia, i takie, z którymi nie sposób coś zrobić. Dość szybko wszedłem w rytm opowieści. To nie jest jakaś awangardowa struktura, tekst został zbudowany tradycyjnie. Zaczyna się od śmierci Brechta, która na wewnętrznych taśmach jego pamięci otwiera strumień wspomnień. I kończy się też śmiercią. Jak w solidnej opowieści o budowie ramowej. Bohater opowiada więc o swoim życiu z drugiego brzegu? – Coś w tym jest. Tak czy owak nie ma potrzeby przywiązywania wagi do cech zewnętrznych Brechta. Znajdujemy w jego losie tyle zdarzeń i wątków, które tak wyraźnie rymują się ze współczesnością, że możemy odnieść wrażenie, jakby historia zatoczyła kolejne koło. Dużo mówię w tym monodramie o wojnie, o emigracji. Nic dziwnego, to najdramatyczniejsze fragmenty życiorysu Brechta. Doświadczył losu artysty w wolnym kraju, zmagającego się z problemami codzienności, niemającego czasem co do garnka włożyć, ale harującego jak natchniony i tworzącego swoją wizję teatru. I udało mu się wiele osiągnąć, bo poznał nawet smak sukcesu po wystawieniu „Opery za trzy grosze”, choć bardzo szybko okazało się, że nastał dla niego czas ucieczki. Uciekł z hitlerowskich Niemiec w ostatniej chwili, wielu jego kolegów nie zdążyło spakować walizek i padło ofiarą prześladowań. Włóczył się po Europie, trafił do ZSRR, ale stamtąd też uciekł, kiedy się zorientował, że nie ma tam komunistycznej sielanki. Potem trafił do Ameryki. Tam też nie pasował. – Jeszcze jak nie pasował. Do niczego i do nikogo. Ani w czasie wojny, ani tym bardziej po wojnie, kiedy stanął przed komisją Kongresu USA do spraw działalności antyamerykańskiej. – Toteż kiedy nadarzyła się okazja powrotu, przyjął zaproszenie z Berlina Wschodniego. Wkrótce potem była tam NRD, a Brecht utworzył teatr Berliner Ensemble i stanął na jego czele. Tylko tam go chcieli. – Tylko tam pozwolili mu – nie bez ograniczeń – robić teatr. Sporo o nim czytałem i narzuca mi się spostrzeżenie, że Brecht należał do ludzi, o których dzisiaj mówimy „pożyteczni idioci”. Zdeklarowany komunista, wierny lewicowym przekonaniom, dożył chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że przegrał na całej linii. Dużo ryzykował. – To był typ buntownika stawiającego wszystko na jedną kartę. Skoro już dokonał słusznego, jak sądził, wyboru, tego się trzymał. Mimo że widział rozmaite wypaczenia z bliska, w końcu zwiedził ZSRR aż do Władywostoku, pozostał ideowo zaangażowanym przeciwnikiem kapitalizmu. W środowisku teatralnym uchodził za guru lewicy, zwłaszcza wśród kobiet. Musiał mieć jakiś czar, skoro zawsze był otoczony przez kobiety. Może był nie tylko buntownikiem, ale i śledziennikiem?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 35/2016

Kategorie: Kultura