Ukochany synalek
Miał być dla matki podporą na starość. Zabił ją jak psa w przydrożnym rowie
– Przyjechali! Przyjechali! – wykrzyknęła na pół radośnie dzieciarnia wyglądająca przez okno klatki schodowej w studnię sądowego podwórza. Okratowana karetka więzienna przywiozła podsądnego, Stanisława Świtała. Na korytarzach snuł się tłum familii. Nie wszyscy się stawili, zaledwie połowa, ale i to wystarczyło do zapełnienia pustawego dzisiaj gmachu. Przybyli tu z dziećmi, a nawet z wnukami. Ze wsi Stoki, zagubionej w Puszczy Kozienickiej.
Stasio jest najmłodszym spośród ośmiorga rodzeństwa. Od najstarszej siostry i brata dzieli go odległość całego pokolenia. Najstarsza siostra to już właściwie staruszka. Brat też bardzo posunięty w latach. A Stasio zaledwie czterdziestolatek.
– Ale się spasł! – wyrywa się jednemu z krewnych. Podsądny rzeczywiście wygląda doskonale, imponująco wręcz. Pełny w gębie, rumiany, barczysty i zadowolony. Okaz zdrowia i dobrego samopoczucia…
Jakby się zawstydzili. Poczuli się przy nim jakoś nijako, szarzy, nędzni. A Stasio jak prawdziwe panisko patrzy przed siebie prosto i pewnie, na nikogo nie zwraca uwagi, jakby nie poznawał. Potulnie zeszli mu z drogi. – Żebyś zdechł! – wyszeptała najstarsza siostra, ale tak po cichu, żeby jednak nie usłyszał. – Żebyś zdechł…
Wszystko z zawiści
“Opiniowany ma wyraźnie zaburzoną uczuciowość wyższą, jest egocentryczny, chłodny emocjonalnie, ma osłabione więzi rodzinne i kontakty z otoczeniem. Nie wyciąga właściwych wniosków z dotychczasowych doświadczeń, nie liczy się z konsekwencjami swych czynów, jest skłonny do natychmiastowego zaspokajania swych potrzeb, łatwo się napina, rozdrażnia, a zdenerwowany reaguje agresją skierowaną na zewnątrz” – napisali biegli psychiatrzy o Stanisławie Świtalu. A on sam o sobie uzupełnił: – Dużo agresji we mnie było i szukałem rozładowania.
Znalazł – zabił matkę, osiemdziesięcioletnią.
Wszyscy świadkowie zeznali, że przyczyną tego zabójstwa była obłąkana miłość rodzicielki do najmłodszego syna. Stasio, ostatni z rodzeństwa, chował się na innych prawach niż reszta. Nie goniono go do roboty, podtykano pod nos smaczne kąski, oszczędzano
mu trudu i przykrości. Matka, gdyby mogła, to pewnie i do dziś nosiłaby go, stukilowego, na rękach – mówili.
Dzisiaj Stanisław nie przyznaje się do jakiejkolwiek winy. Przed sądem bardzo składnie wywodzi, że 'całe to niecne oskarżenie wzięło się właśnie z zawiści względem jego uprzywilejowania. Siódemka starszych odeszła z domu, a on został na gospodarstwie. Urządzili się tam jakoś. Jedni w Stokach, inni w pobliskich Pionkach, jeszcze inni w Kozienicach. Powodzi im się nie najgorzej, ale chętnie zagarnęliby i te resztki, które jemu pozostały. Skoro więc matka zginęła w nie wyjaśnionych okolicznościach, zwalają wszystko na niego, żeby zagarnąć, rozdrapać.
Stasio samotnie lansuje swoją wersję. Z zeznań świadków (nie wszyscy chcą mówić) wynika niezbicie, że majątku żadnego już tam nie ma. Wszystko posprzedawał i przepił. Od lat jedynym źródłem utrzymania dla obojga, syna i matki, była renta rolnicza zmarłej.
Stara Świtalowa po wypłacie codziennie kursowała do sklepu, a podstawowym jej zakupem było wino owocowe. Kiedy po kilku dniach, najwyżej tygodniu, pieniądze się kończyły, przychodziła nadal. Sklepowa zeznaje, że miała z nią prawdziwe utrapienie. Nie chciała opuścić sklepu. – Ja bez wina nie mam po co wracać! – mówiła klientka. I to była prawda. Wszyscy we wsi doskonale wiedzieli, że Stasio bije staruszkę, znęca się nad nią okrutnie, jeśli nie ma co pić. Ale ona oczy by wy drapała każdemu, kto by powiedział złe słowo na jej synusia.
Znaleziono ją dogorywającą w rowie przydrożnym. Była zmasakrowana tak, jakby tir ją potrącił. I taką wersję początkowo przyjęto, Ale w parę minut później wszystko się wyjaśniło. Dwaj kilkunastoletni chłopcy widzieli całe zdarzenie.
Żaby, owszem
Zmierzchać się już zaczynało. Świtalowa, która z rana w jednym kapciu uciekła z domu przed rozbestwionym synem do młodszej siostry, postanowiła jednak wrócić na noc do własnego łóżka. Tak się złożyło, że i syn wracał ze sklepu, gdzie pił cały dzień wino. Dopadł ją, zepchnął do rowu i tam zaczął okładać pięściami. Tłukł ją, dopóki się nie zmęczył. Potem, zdarł z niej ciepłą kurtkę i poszedł sobie. Ona została. Tak zakończył się dla nich Nowy Rok.
Stasio ukrywał się przez dwa dni. Ujęli go dwaj jego bracia i oddali w ręce policji. Sporo czasu spędził na badaniach psychiatryczno-psychologicznych. O ile pierwsze nic nie wniosły (jest w pełni poczytalny), to te drugie wydały obfity nader plon. Okazało się, że oprócz ulgowej taryfy w domu był jeszcze drugi, nawet istotniejszy czynnik demoralizujący, szkoła. Stasiowi z nauki w podstawówce najbardziej w pamięci utkwiły lekcje przyrody, sekcje anatomiczne wykonywane na żabach. Bardzo mu to przypadło do gusta. Potem zaczął eksperymentować na własną rękę.
– Często zabijałem psy w lesie, wiązałem je do drzewa kołkiem albo wieszałem na gałęzi. Lubiłem zabijać na wsi krowy, świnie i często wynajmowali mnie do tego, bo krew mnie nie obchodziła… W szkole na biologii obdzieraliśmy żaby ze skóry, ale żeby były żywe, bo raki na nie dobrze brały. Ile pieniędzy za to dostałem!
-Matki nie pobiłem. To, co w aktach napisane, to tylko pomówienia świadków. Odpłacę im za to.
Sąd uznał oskarżonego winnym zabójstwa.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy