Unia kłamców?

Unia kłamców?

“Der Spiegel”, “Die Zeit”, Stern”: UE nie jest gotowa do przyjęcianowych członków Wspólnota Europejska stanęła w obliczu największego kryzysu w swych dziejach. W Brukseli panują „alarmowe nastroje”. Być może przyjęcie nowych członków będzie możliwe dopiero w 2007 roku. Obietnice, że negocjacje z krajami kandydackimi zostaną zakończone w 2002 roku, to hipokryzja. Taki jest mniej więcej ton wypowiedzi czołowych niemieckich magazynów. „Europa przed Wielkim Wybuchem”?, pyta „Der Spiegel”. „Pełne obaw spojrzenie na Wschód. Rozszerzenie UE będzie bardziej kosztowne, niż przyznają politycy”, ostrzega „Stern”. „Unia kłamców”, oskarża „Die Zeit”. Zdaniem tego liberalnego magazynu, jeśli niedawny szczyt UE w Göteborgu trafi do podręczników historii, to tylko z powodu niesłychanej brutalności, z jaką setki politycznych chuliganów, czyli agresywnych demonstrantów, pustoszyły całe ulice. Göteborg zostanie również zapamiętany z uwagi na impertynencję, z którą 15 państw UE usiłowało wmówić narodom Europy Środkowej i Wschodniej, że cel ich Długiego Marszu ku Zachodowi jest bliski. Komunikat szczytu głosi, że rokowania z państwami ubiegającymi się o przyjęcie mogą zostać zakończone pod koniec 2002 roku. Ta data staje się obecnie symbolem w Pradze i w Warszawie. A przecież to tylko kłamstwo. Oczywiście, mistrzowie słowa z UE przemyślnie opatrzyli swą nową datę wszelkiego rodzaju zastrzeżeniami. Rok 2002 zostanie zrealizowany, jeżeli na Wschodzie kontynuowane będą reformy i jeśli jednocześnie negocjatorzy w Brukseli wypracują kompromisy na temat szczegółowych warunków przystąpienia tak sprawnie jak dotychczas. Któż jednak czyta zastrzeżenia napisane drobnym drukiem, jeśli chodzi o sprawę tak wielką jak „Pojednanie Kontynentu”? „Die Zeit” pisze, że dla ludzi mieszkających za Odrą i Nysą sygnał z Göteborga jest jak światło w tunelu po ponad dziesięciu latach niezwykle trudnej transformacji. Ale najpóźniej po 12 miesiącach obywatele państw kandydackich zrozumieją, ile warta jest ta obietnica – dokładnie tyle, co niegdyś słowa Helmuta Kohla, który na rynkach miast nad Wisłą i Dunajem obiecywał członkostwo w UE w 2000 roku. Wiadomo, że Polacy i Słowacy są w najlepszym razie jedynie „warunkowo gotowi” do przystąpienia, ale nie to jest decydujące. Nawet najbardziej śmiałe reformy nie zapewnią Łotyszom i Czechom, Słoweńcom i Węgrom punktualnego przyjęcia do europejskiego klubu. Dlaczego? Otóż „starzy” członkowie UE są całkowicie skłóceni na temat warunków przyjęcia nowych członków, które muszą przecież wypracować wspólnie. Jeśli jednak Unia 15 państw nie wie, czego chce, wówczas jest tylko „warunkowo gotowa do negocjacji”. Paryż i Berlin zwlekały początkowo w Göteborgu z podpisaniem „kłamstwa 2002 roku” i był to powiew szczerości. Najwcześniej bowiem po wyborach prezydenckich we Francji, latem przyszłego roku, Jacques Chirac czy Lionel Jospin odważą się, aby przynajmniej rozpocząć dyskusję na temat prawdziwych reform agrarnych w UE. Potem przez długie miesiące państwa Piętnastki będą targowały się o finanse i subwencje. Wschód może tylko patrzeć i czekać. Komisarz UE ds. rolnictwa, Austriak Franz Fischler, uważa zresztą, że reforma agrarna o kapitalnym znaczeniu możliwa będzie dopiero w 2007 roku. Podobnego zdania, jak „Die Zeit”, jest magazyn „Stern”, który pisze, że o precyzyjnym planie przyjęcia do Unii Europejskiej nikt już w Niemczech nie mówi. W Urzędzie Kanclerskim w Berlinie nie wyklucza się natomiast, że walka o kasę zablokuje cały proces rozszerzenia Unii, zaś przyjęcie nowych członków nie będzie możliwe przed 2007 rokiem. „Die Zeit”, ale także niemieckie dzienniki, zwracają uwagę na coraz trudniejszą sytuację kanclerza Gerharda Schrödera. Szef rządu niemieckiego będzie musiał negocjować reformę niezwykle kosztownej polityki strukturalnej UE, a jednocześnie prowadzić w kraju kampanię wyborczą. Kanclerz, podobnie jak podczas kampanii wyborczej w 1998 roku, wystąpi jako gorliwy płatnik do brukselskiej kasy (obywatele będą go postrzegać jako „szpetnego Europejczyka”). Może też pokazać się jako sceptyczny „eurorealista”. W tej roli lepszy jest jednak premier Bawarii, Edmund Stoiber, który być może będzie chadeckim kandydatem na kanclerza. Stoiber lubi grać „bardziej niemieckiego Niemca” i zapewne będzie mniej gorliwie forsował rozszerzenie UE. Tygodnik „Die Woche” zwraca uwagę na inną kwestię – wskaźniki gospodarcze w Niemczech są coraz gorsze. Niewykluczone, że w 2002

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 27/2001

Kategorie: Opinie