Unia Ojczyzn

Unia Ojczyzn

UE złagodziła nacjonalizm niemiecki, rozmyła go w strumieniu integracji To, że Unia Europejska jest nadal bardziej obszarem rywalizacji o narodowe interesy niż solidarnym poszukiwaniem wspólnych rozwiązań, widać najlepiej w okresach przedwyborczych. Słabnie wtedy temperatura uczuć europejskich, mniejsza jest skłonność do śmiałych decyzji i kompromisów, unika się jak ognia decyzji, które obciążałyby własny budżet, a tym samym kieszenie podatników. Obawy o wynik przyszłych wyborów w Niemczech i we Francji – od początków integracji europejskiej dwóch jej lokomotyw – powodują, że wszystkie ważniejsze, skutkujące finansowo decyzje związane z toczącymi się negocjacjami akcesyjnymi kandydatów są odkładane na ich końcówkę, która przypadnie prawdopodobnie już po wyborach, czyli gdzieś w drugiej połowie 2002 r. O tym, że elektorat europejski jest kapryśny, świadczy nie tylko malejące poparcie dla UE w krajach członkowskich (w siedmiu z nich poniżej 50%), ale przede wszystkim odrzucenie w powszechnym referendum traktatu nicejskiego w Irlandii – kraju który chyba najbardziej skorzystał na członkostwie w Unii. Z drugiej strony mamy przykład Partii Pracy Tony’ego Blaira w Wielkiej Brytanii, który wygrał wybory, nie ukrywając, że chce wprowadzenia kraju do Eurolandu, mimo że 60% jego rodaków było temu przeciwne. Wchodząc na rodzimy grunt, przypomnieć należy, że także polski elektorat jest kapryśny i pełen niepewności w obliczu wyzwania, jakim jest członkostwo w Unii Europejskiej. O ile w wyborach prezydenckich kandydaci wypowiadający się przeciwko integracji Polski z Unią doznali sromotnej porażki, o tyle krajobraz po wrześniowych wyborach parlamentarnych jest już inny. Partie, które mniej lub bardziej otwarcie kontestują nasze wejście do Unii, uzyskały około 20%, a także wśród innych partii wchodzących do parlamentu nie brakuje eurosceptyków. Co prawda, w krajach członkowskich UE, jak pokazują sondaże, coraz modniejsze jest okazywanie niechęci wobec zjednoczonej Europy, ale to nie jest – czy też nie powinien być – przypadek krajów aspirujących do Unii. Powinny one raczej oczekiwać po integracji nowych impulsów gospodarczych i rozwojowych. Co jest więc powodem, że zaczynamy z coraz większym niepokojem myśleć o referendum, które – o ile nie zostanie poprzedzone solidną informacją i promocją – może pozostawić nas za burtą Unii Europejskiej, nawet z dobrze wynegocjowanym traktatem akcesyjnym? Powody jak zwykle są różne. Niewątpliwie, jeśli chodzi o partie polityczne, szeroki – 28-30% – margines przeciwników naszego wejścia do Unii stwarza ogromne pokusy do gry hasłami antyunijnymi. I niektóre partie to czynią chętnie. Kręgom politycznym związanym z Radiem Maryja, żadna prounijna wypowiedź papieża Jana Pawła II, głęboko zaangażowanego na rzecz udziału Polski w zjednoczonej Europie ani wypowiedzi prymasa Glempa nie przeszkadzają przedstawiać ich jako przeciwników integracji europejskiej. Niepokój budzą nastroje w elektoracie wiejskim, z którego tylko około 30% głosuje na PSL i z którego jednocześnie ok.50% to przeciwnicy wejścia do UE. Powodem tego eurosceptycyzmu jest brak równowagi między świadomością szans i zagrożeń związanych z naszym członkostwem w UE. Te ostatnie są wyolbrzymiane z powodu braku informacji, niewiedzy, a także błędów dotychczasowej polityki wobec rolnictwa. Jest to poniekąd refleks jednej z chorób Unii, stopniowo ogarniającej także kraje kandydackie: braku społecznych form łączności i komunikowania się. Kazus irlandzki to nic innego jak efekt tej sytuacji. Wśród innych, o wiele istotniejszych powodów wymieniłbym problem katastrofalnego zaniedbania: ekonomicznego, społecznego i cywilizacyjnego polskiej wsi i rolnictwa. Rolnicy, których parytet dochodowy wynosi zaledwie trzydzieści kilka procent dochodów w innych sektorach, boją się, że Unia Europejska z jej nieznanymi im mechanizmami po przystąpieniu do niej Polski tylko pogłębi tę sytuację, doprowadzi do bankructwa gospodarstwa, skarze na bezrobocie i marną egzystencję setki tysięcy osób mieszkających na wsi. Problemy te nie są sprawą jedynie PSL-u. Jest to kwestia polityki państwa. Gotowość ich rozwiązania deklarowała przed wyborami większość partii politycznych. Chodzi jednak o wypracowanie świadomej polityki już w ramach koalicyjnego rządu SLD-UP-PSL, obliczonej na rzeczywiste rozwiązywanie problemów wsi i rolnictwa. Tylko to gwarantować będzie skorzystanie z szans, jakie dają Wspólna Polityka Rolna (WPR) i fundusze strukturalne UE. PSL od dawna opowiadał się za „Europą Ojczyzn” jeszcze zanim rozgorzała dyskusja na temat tzw. finalité politique –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2002, 2002

Kategorie: Opinie
Tagi: Jan Czaja