Utopia zamiast apatii

Utopia zamiast apatii

Bierność i przekonanie, że nic nie da się zrobić w najbliższym czasie, nie sprzyja tworzeniu wizji Amerykański intelektualista Charles Wright Mills pisał – w wydanej w tym roku pierwszy raz po polsku „Wyobraźni socjologicznej” – o wielkiej obietnicy, jaką nauki społeczne mają do spełnienia. Obietnicy przekazania ludziom wiedzy na temat ich położenia i możliwości zmiany sytuacji, w jakiej się znajdują. Dzięki większej świadomości własnych interesów oraz swojego miejsca w społeczeństwie, zagubione i sprowadzone do roli robotów jednostki mogą spojrzeć na swoje życie spoza rutyny, w którą zostały wtłoczone przez logikę panującego systemu. Ta spóźniona o blisko 50 lat premiera książki Millsa w Polsce może być bardzo pożyteczna. Deficyt umiejętności przekraczania istniejących ram rzeczywistości społecznej jest bowiem sprawą powszechną w społeczeństwie polskim. Dotyka również – a może w szczególności – polską lewicę. Nie chcę pisać po raz kolejny o jej słabościach i brakach, takich jak słabe umocowanie w sferze obywatelskiej i życiu codziennym, brak zaplecza intelektualnego czy też niedocenianie siły ideologii oraz sfery kultury w walce politycznej. To wszystko jest znane, widoczne gołym okiem i opisane zostało już wielokrotnie. Warto przypomnieć jednak o jeszcze jednej sprawie. O tym, że zaangażowanie w obronę własnej wizji politycznej – poza posiadaniem tej wizji – musi mieć wsparcie w głębokim przekonaniu o jej racji i przewadze moralnej nad obecnym porządkiem. Bez emocji i wiary w lepszy świat oraz możliwy inny ład trudno zmobilizować zwolenników i pozyskać nowych sympatyków. Wie o tym dobrze Tadeusz Rydzyk, wybitny specjalista od marketingu politycznego. Wie również Jarosław Kaczyński, który obiecuje triumf wolnej od wszelkiej patologii wspólnoty narodowej nad mrocznymi siłami postkomunizmu, liberalizmu i innymi pułapkami labiryntów „układu”. A także Donald Tusk odwołujący się w trakcie zwycięskiej kampanii do wiary w kapitalistyczny cud gospodarczy (tak jakby przez ostatnie 18 lat w Polsce panował jakiś inny system polityczny). Tej wiary w możliwość innego urządzenia życia w Polsce zdecydowanie brakowało w trakcie wyborów liderom lewicy, a także jej potencjalnym zwolennikom. I obawiam się, że zimny prysznic wyborczy niewiele tu zmienił (może poza pozbyciem się złudzeń co do zbawczej roli Aleksandra Kwaśniewskiego na polskiej lewicy). Apatia, bierność i przekonanie, że i tak nic się nie da zrobić w najbliższym czasie, to raczej nie jest atmosfera sprzyjająca tworzeniu wizji, która może pociągnąć za sobą polskie społeczeństwo. A jak pisze Michael Walzer – wybitny filozof polityki związany z amerykańską liberalną lewicą – w książce „Polityka i namiętność”: „Żadna partia polityczna przeciwstawiająca się utrwalonym hierarchiom bogactwa i władzy, żaden ruch walczący o równość, emancypację czy umocnienie pozycji dyskryminowanych nie odniesie sukcesu, jeśli nie wzbudzi w ludziach na dolnym szczeblu hierarchii emocji skłaniających ich do afiliacji i walki”. Nawet mając wyobrażenie, że w sporej części głosy oddane w ostatnich wyborach na PO były głosami przeciwko autorytarnym i policyjnym zapędom PiS, trzeba stwierdzić, że w kraju, gdzie około połowy społeczeństwa żyje na poziomie minimum socjalnego, poparcie blisko 50% wyborców dla partii reprezentującej interesy dużego biznesu jest pewnym zaburzeniem. Marksiści powiedzieliby o kompletnie fałszywej świadomości Polaków. Sytuacja, kiedy konserwatywni liberałowie odnoszą zwycięstwo w warunkach socjalno-ekonomicznych, które w normalnym kraju budowałyby poparcie dla lewicy, ma wiele przyczyn. Jednak jednym z podstawowych powodów takiego ciągu zdarzeń jest brak w obiegu społecznym wyraźnej alternatywy politycznej, wyobrażenia o tym, że można urządzić życie zbiorowe w inny sposób, i języka, który opisywałby polską rzeczywistość inaczej niż główne media. Mówiąc krótko: na horyzoncie przeciętnego Kowalskiego nie ma wiarygodnej obietnicy, która przynajmniej wzbudziłaby jego ciekawość i wyzwoliła trochę emocji poprzez odnoszenie się do jego interesów. Opowiedzenie przez lewicę o prywatnych troskach jednostek językiem problemów publicznych – tak jak tego oczekiwał od socjologii Mills – jest tym bardziej ważne w sytuacji potencjalnej dekoniunktury gospodarczej. A wiadomo, że sukces rządu Tuska w dobie globalizacji zależy bardziej od wahnięć na światowym rynku niż od skuteczności jednego czy drugiego technokraty w jego ekipie. Do kogo zwrócą się ludzie, kiedy rynkowy mechanizm zacznie się zacinać na skutek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 49/2007

Kategorie: Opinie
Tagi: Piotr Żuk