Niegdyś pechowe miasto nabiera atrakcyjności To tu najpierw zaczęto likwidować kopalnie, nie bacząc na unikatowość złóż. Węgiel z wałbrzyskiego zagłębia był niezbędny do produkcji koksu. Kiedy go zabrakło, sprowadzano go nawet zza oceanu. Jak na ironię, także do koksowni w Wałbrzychu, bo ta obroniła się przed likwidacją. Przez długie lata Wałbrzych był symbolem miasta poszkodowanego przez przemiany ustrojowe. Wałbrzyscy górnicy ostro wypominali swoje krzywdy, więc miasto kojarzyło się z głodówkami i innymi górniczymi protestami. No i z biedaszybami. Gdzie indziej również powstawały, ale o wałbrzyskich było najgłośniej. Takie miasto. W czasie jednego z protestów na Górnym Śląsku na transparentach znalazł się napis: „Nie chcemy żyć jak w Wałbrzychu”. Wielu wałbrzyszan też nie chciało – i wyjeżdżali. Obraz miasta przytłoczonego problemami nie pozwala przebić się do zbiorowej świadomości pozytywnym wieściom z Wałbrzycha. Od wielu lat działa tu specjalna strefa ekonomiczna. Okresowo oceniana jako najlepsza w kraju, ba – przodująca w Europie. Tak przedstawiał ją w 2011 r. „Financial Times”. Także w kulturze bywało całkiem dobrze. Główna biblioteka w mieście była jedną z najnowocześniejszych w kraju, swego czasu miała szansę stać się wojewódzką, ale Wrocław nie odpuścił. Teatr Dramatyczny miał więcej szczęścia, zresztą jego osiągnięć nie dałoby się ukryć. Był rok 2011. Wałbrzyska afera wyborcza, szczególnie bulwersujące kupowanie głosów za drobne kwoty i niewielkie korzyści materialne (podobno nawet za jedno piwo czy worek ziemniaków), stała się głośna w całym kraju. Sąd unieważnił wybory samorządowe. Ponieważ splamiła się głównie Platforma Obywatelska, Piotr Kruczkowski z tej partii, urzędujący prezydent i kandydat w feralnych wyborach, zrezygnował i z funkcji, i z kolejnego startu. Wałbrzych czekał więc na komisarza. Takie miasto – powtarzali sfrustrowani mieszkańcy. I zjawił się, decyzją premiera Tuska, człowiek znany wałbrzyszanom, choć niezwiązany z lokalną polityką – dr Roman Szełemej, kardiolog. Tłumaczył później duże poparcie, jakim cieszył się w kolejnych wyborach, właśnie tym, że zaufanie zdobywał jako lekarz. Skoro nas wyciągnął z choroby, to i miasto postawi na nogi – uważali jego pacjenci. Naiwne, ale się sprawdziło. Zresztą Szełemej był nie tylko lekarzem. Jako dyrektor prestiżowego szpitala mógł się pochwalić dobrymi wynikami finansowymi. Wałbrzyska placówka była wówczas jedną z najmniej zadłużonych w kraju. Zarząd województwa dolnośląskiego zrobił tak sprawnego dyrektora pełnomocnikiem ds. reformowania służby zdrowia. Kiedy zaś Wałbrzych znalazł się w dramatycznej sytuacji, Tusk powołał go na komisarza. Pierwsze kroki nowego zarządcy wydały się wałbrzyszanom całkiem udane. Sprawa powiatu Jedną ze szczególnie zabagnionych spraw, jakie zastał Szełemej, była utrata praw powiatu. Po nowym podziale administracyjnym kraju Wałbrzych stracił status miasta wojewódzkiego. Na otarcie łez zostały prawa powiatu. Jednak ówczesne władze SLD-owskie przekonały mieszkańców, że formalna zamiana miasta w zwykłą gminę przyniesie korzyści. I tak stutysięczny Wałbrzych znalazł się w jednym szeregu z kilku- czy kilkunastotysięcznymi jednostkami. Obecnie co skrupulatniejsi wałbrzyszanie wyliczają, ile milionów stracili, choćby na remonty dróg. Ale wtedy władza się uparła. Już następny prezydent Piotr Kruczkowski, z innej opcji politycznej, szybko rozpoczął starania o odkręcenie tej przemiany i powrót do statusu miasta na prawach powiatu. Okazało się to nie takie proste. Inne gminy od razu podnosiły krzyk, głównie o sprawy finansowe. O absurdalności tamtej decyzji przekonany był również Roman Szełemej. W swojej poprzedniej kampanii wyborczej obiecywał, że starania o przywrócenie Wałbrzychowi dawnych praw doprowadzi do końca. A co z długami powiatu z czasów, kiedy Wałbrzych był jego największą częścią składową? Miasto je przejęło wraz z majątkiem, głównie szkołami. Pieniądze poszły przecież na remonty i modernizację obiektów. Przynajmniej formalnie starosta wałbrzyski nie ma pretensji do przeprowadzonego rozwodu. A wałbrzyszanie mówili z uznaniem, że „co się innym nie udało, to nasz prezydent załatwił”. Tych załatwionych spraw musiało być wiele, bo w ubiegłorocznych wyborach samorządowych prezydent miał jeden z najlepszych wyników w kraju – ponad 85% głosów. Błogi spokój Dziś w radzie miejskiej panuje spokój. Klub wspierający prezydenta liczy 25 radnych. Pisowska opozycja ma pięć głosów. Złośliwcy mówią nawet, że żadnej dyskusji tam nie ma i rada przestała być radą. Komitet wspierający prezydenta










