Tajlandia jest coraz mniej bezpieczna, ale póki król żyje, uda się zachować względny spokój Bomba, która eksplodowała 17 sierpnia w centrum Bangkoku, zabiła 20 osób i raniła ponad 120, w tym cudzoziemców. Na dostępnym w internecie filmie z ulicznej kamery widać młodego mężczyznę, który wchodzi do świątyni Erawan. Rozgląda się, siada, zostawia plecak i wychodzi. Kilka sekund później następuje eksplozja, a miejsce kultu zamienia się w piekło. Ludzie w panice uciekają od dymu i ognia. Popularna wśród turystów Tajlandia od lat pogrążona jest w kryzysie politycznym, który często przeradza się w krwawe protesty, i w konfliktach: toczą się tu wojny narkotykowe, dochodzi do ataków islamskich separatystów. Ataki z użyciem bomb w samym Bangkoku zdarzają się regularnie. Zazwyczaj powiązane są z trwającą od lat walką o władzę między konserwatystami i rojalistami znanymi jako Żółte Koszule oraz prodemokratycznym ruchem skupionym wokół rodziny dwojga byłych premierów, Thaksina i Yingluck Shinawatry, czyli Czerwonymi Koszulami. Podłożona 17 sierpnia bomba miała jednak znacznie większą siłę rażenia niż wcześniejsze ataki, a miejsce i siła wybuchu tylko mnożą pytania. Kto za tym stoi Jedna z teorii wskazuje nasilenie działań opozycji dążącej do dyskredytacji rządu. Tezę tę skwapliwie podtrzymuje sam rząd, chcąc pogrążyć politycznych rywali. Czerwone Koszule nieraz były oskarżane o podkładanie bomb w Tajlandii, a w kilku przypadkach zarzuty się potwierdziły. Jednak teraz, przy dużym poparciu społeczeństwa dla opcji prodemokratycznej, przeprowadzanie takiej prowokacji i ryzykowanie utraty przychylności potencjalnych wyborców, buddystów, wydawałoby się mało rozsądne. Atak nie pociągnąłby za sobą żadnych realnych zmian na scenie politycznej – ani nie doprowadziłby do nowych wyborów, ani nie zainicjował nowej formy współpracy między stronami. Jak pokazuje praktyka, takie wydarzenia dają efekt odwrotny – powodują zaostrzenie polityki wojskowych rządów premiera, gen. Prayutha Chan-ochy. Opozycja mogła jednak sprowokować reżim do radykalnych posunięć, licząc, że te wywołałyby kolejny bunt w Tajlandii. Druga teoria mówi o islamskich separatystach z południa kraju. Muzułmańska partyzantka słynie z regularnego podkładania bomb, choć jej celem rzadko są obiekty oddalone od prowincji, w których żyją partyzanci. Do tej pory były to zresztą pojedyncze przypadki, bez ofiar śmiertelnych wśród obcokrajowców. Tajscy muzułmanie starają się odseparować od buddyjskiej Tajlandii od 1902 r. Ich dążeń niepodległościowych nie stłumiły ani stosowana przez rząd centralny polityka siły, ani próby zasiedlenia południowych prowincji buddyjskimi rodzinami z północy. Obie strony konfliktu od lat nie potrafią dojść do porozumienia. Zamiast przystąpić do dialogu, islamiści stworzyli oddziały partyzantki. Jednym z bardziej znanych ugrupowań jest powstała w 1967 r. Zjednoczona Organizacja Wyzwolenia Pattani, zwana PULO. Jej przywódcy mają szerokie kontakty międzynarodowe. Kształceni częściowo na Bliskim Wschodzie, cieszyli się poparciem sąsiedniej Malezji czy Arabii Saudyjskiej, a broń zdobywali w Libii i Syrii. Przez dekady konflikt separatystów z rządem centralnym przybierał różne formy. Jednak od 2004 r., kiedy islamiści napadli na bazę wojskową, widać jego nasilenie. Kolejnym tego przejawem mógłby być atak bombowy w Bangkoku, chociaż trudno podać konkretne przyczyny, dla których taktyka separatystów miałaby aż tak się zmienić. Bo dlaczego nagle mieliby atakować turystów? Podejrzani islamiści Kolejna teoria zakłada atak terrorystyczny Państwa Islamskiego, Dżama’a Islamija lub Hezbollahu. Hezbollah prowadził tu już podobną działalność, a najgłośniejszy był atak na ambasadę Izraela w 1991 r. Stosunkowo niedawno, w latach 2012 i 2014, aresztowano w Tajlandii działaczy Hezbollahu, którzy planowali ataki na izraelskich turystów. Organizacja ta jednak koncentruje się na polityce swojego regionu, więc nie wiadomo, dlaczego teraz miałaby podłożyć bombę w miejscu zgromadzeń buddystów. Dżama’a Islamija (JI), islamska społeczność Azji Południowej, prócz kontaktów z muzułmańskim południem nie prowadzi na terenie Tajlandii aktywności terrorystycznej. Jedyne znane próby przeprowadzenia przez nią ataku w 2003 r. nie doszły do skutku. Dziś, mimo licznych kontaktów z ugrupowaniami z całego świata (w tym z Al-Kaidą), JI nie jest wystarczająco silna, by dopuścić się zamachów bombowych. Powiązani z nią islamiści wciąż przypominają o swoim istnieniu, ale ich aktywność skupia się na Indonezji i Filipinach. Do tej pory nie odnotowano










