Antyczny kostium jest dla mnie tylko pretekstem do refleksji o człowieku i świecie Rozmowa z Jerzym Kawalerowiczem – Pozwolił mi pan, acz niechętnie, obejrzeć w montażu scenę, która otwiera “Quo vadis”. Opowiem ją naszym czytelnikom – kamera pokazuje czarne ręce. To ręce niewolnic, masują białe ciało swego pana. Nadal nie widzimy jego twarzy. Dopiero po chwili mężczyzna podnosi głowę. Teraz już wiemy – to Petroniusz w wykonaniu Bogusława Lindy. I tak po kolei odkrywa pan swoich bohaterów. Bo potem do tepidarium wejdzie Markus Winicjusz, pozdrowi Petroniusza słowami: “Niech wszyscy bogowie darzą cię pomyślnością, zwłaszcza Asklepios i Kipryda”… I zacznie się akcja filmu. – Niechętnie zdradzam tajemnice stołu montażowego. Reżyser nie powinien opowiadać o swym filmie przed premierą. Ja zaczynam film tak, jak Sienkiewicz zaczyna książkę. – Z drobną korektą. W powieści Petroniusza masują dwaj ogromni balneatorzy. Dopiero po kąpieli zajmą się nim – nacierając wonnościami, czesząc, ubierając – czarne, młodziutkie służące. – (Śmiech). Film zaczyna się od ekspozycji głównych bohaterów: Petroniusza i Winicjusza. Trzecim będzie Chilo Chilonides. I, oczywiście, jest jeszcze Neron. Każdy z nich ma wyraźnie zarysowaną osobowość. Petroniusz to intelektualista. Mądry, szlachetny, a zarazem cyniczny, rozpustny, wpatrzony w siebie arbiter elegantiarum. Neron – błazeński despota, przebiegły, samolubny, chorobliwie zazdrosny o swoją wielkość i autorytet. Chilo Chilonides – sprzedajny filozof, zrazu plugawy, na koniec tragiczny. Oni budują mi film. – Winicjusza i Ligię pozostawia pan w cieniu? – Ta para miłosna stworzy melodramat. Tylko że ja nie buduję “Quo vadis” z użyciem schematów, które rządzą tego rodzaju melodramatami. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest wymowa, teraz już zabrzmi to strasznie, wymowa ideologiczna. – Przymierzał się pan do zrealizowania tego filmu już w roku 1967, zaraz po nominacji do Oscara za “Faraona”… – To były jeszcze mało zobowiązujące rozmowy z przedstawicielami Metro Goldwyn Mayer, które konkretniej podjąłem z początkiem lat 80., zwłaszcza że miałem już gotowy scenariusz, nawet w angielskim tłumaczeniu. Tylko że wtedy wszelkie projekty zaprzepaścił stan wojenny. – A jaki był wówczas pomysł scenariusza? – Uświadomiłem sobie, że tytuł należy rozumieć jako: “Dokąd idziesz, człowieku”. I to może być klucz do adaptacji powieści Sienkiewicza. Ale nie posłużyłem się scenariuszem sprzed 20 lat. Na przełomie wieku napisałem kolejną wersję. – Dlaczego? – Każda ekranizacja musi trafić w swój czas. Antyczny kostium jest dla mnie tylko pretekstem do refleksji o człowieku i świecie. Rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest wolna od nienawiści, tyranii nieodpowiedzialnych władców, od manipulacji za pomocą chleba i igrzysk. Ten świat trzeba zhumanizować. Ciągle wisi nad nami zagrożenie barbarzyństwem, od którego oby uwolniła nas nadchodząca epoka. A wracając do scenariusza – o ile poprzednia wersja miała charakter opowiadania ilustracyjnego, obecnie chciałbym ją zsubiektywizować. – Czy chodzi o to, co zastosował pan np. w “Faraonie”? W swoim czasie tłumaczył pan to na wykładzie ze studentami. Zapamiętałam przykład z bitwą między Libijczykami i Egipcjanami. W “Faraonie” nie ma walki na ekranie. Pan pokazał ją z punktu widzenia żołnierza egipskiego, który pierwszy biegnie do ataku i pierwszy ginie. Widz ma perspektywę taką, jaką miał ten spocony, śmiertelnie wystraszony, młody żołnierz. – Tak. Chodzi mi o to, żeby widz nie obserwował akcji na chłodno, obiektywnie. Dla zdefiniowania tej koncepcji posłużę się jeszcze jednym przykładem z “Faraona”, chyba bardziej wyrazistym. W powieści po trafieniu Ramzesa przez Lykona (Prus szczegółowo opisuje moment zadania ciosu sztyletem), toczą się jeszcze długie rozmowy. W filmie nie ma tego dialogu. Ramzes jest w kolumnowym korytarzu. Zatrzymuje się. Za chwilę pojawi się Lykon. Ja nie pokazuję zabójstwa – daję dźwięk upadającego sztyletu. Widać tylko zbroczoną krwią rękę. Ale to jeszcze nie mówi, że faraon został śmiertelnie trafiony. Pokazuję oczekiwanie tłumu przed pałacem na Ramzesa. Widz też czeka na ukazanie się młodego władcy. Ta chwila trwa, trwa, aż będzie oczywiste, że Ramzes nigdy już nie wyjdzie. I tak kończy się film. Prus w tym miejscu postawił kropkę, ja nie. – Czy to pomysł z jakiejś szkoły filmowej? – Nie ma szkół filmowych, są filmy dobre
Tagi:
Helena Kowalik









