Nie lamentujmy. Literatura zawsze była pokarmem wybranych, zwłaszcza niektóre jej gatunki Rozmowa z Ryszardem Matuszewskim, krytykiem literackim – Czy krytyk literacki żyjący we współczesnej Polsce ma komfortowe warunki pracy? Nie ma już cenzury, więc może być bezstronny, pisać, co mu się podoba i gdzie mu się podoba? Czy jednak ulega jakimś presjom? – Ma dużo lepsze warunki, więcej swobody, ale to nie znaczy, że nie ma problemów. Warunki pracy krytyka literackiego są dużo trudniejsze niż w czasach PRL. Teraz, co prawda, nie ma cenzury, ale nikt nie chce go drukować. Daje się mocno we znaki „nieubłagana ręka rynku”. Np. chcę wydać tom swoich szkiców – wydawca mówi, że owszem, tom mu się podoba, ale musi dostać dotację z Ministerstwa Kultury. Podpowiadam, że za dwa lata skończę 90 lat, więc może „na staruszka” da się dotację załatwić. Leży gruby tom w Czytelniku, leży książka o Miłoszu złożona w Wydawnictwie Literackim – i nie mam żadnej pewności, czy się ukażą. Trudności dotyczą także pisania na bieżąco o wydarzeniach literackich, ponieważ znikły tygodniki literackie. Są miesięczniki, jak np. „Nowe Książki” czy „Twórczość”, ale mają bardzo mały nakład i wąski krąg czytelników. Poza tym teksty muszą być krótkie. Mowy nie ma, żeby jakaś recenzja miała więcej niż cztery strony. Może to ma i dobrą stronę, ale czasem chce się coś poważniejszego napisać. – Redakcje zakładają, że współczesny czytelnik szybko się męczy czytaniem, dlatego musi mieć krótkie teksty, za to dużo zdjęć i rysunków. Ciekawe, czy dzisiaj Marcel Proust wydałby swój siedmiotomowy cykl? Pewnie wydawcy by go namawiali, żeby go skrócił do jednego tomu, i to niezbyt grubego; najlepiej z obrazkami. – (śmiech) Toteż Tadeusz Drewnowski wydał wyciąg z „Dzienników” Dąbrowskiej w jednym tomie… – Znani mi krytycy twierdzą, że dawną cenzurę zastąpiła dzisiaj tzw. polityka redakcyjna. Chodzi o to, że w wielu gazetach nie wolno nie tylko dobrze pisać o pewnych autorach, ale nawet wymieniać ich nazwisk, natomiast o innych można pisać albo dobrze, albo wcale. Nie jest tajemnicą, że liczne redakcje mają „swoich” pisarzy, których lansują ponad miarę. -[ To prawda, niestety. Choć są i czasopisma bezstronne, jak wolteriańska z ducha „Twórczość”, gdzie niedawno ośmieliłem się polemizować z pewnymi tezami „Traktatu teologicznego” Miłosza, z którym zresztą się przyjaźnię. – Dużą rolę odgrywa dziś wizerunek medialny autorów. Niektórzy wyglądają jak jakieś świętości narodowe, których nie wolno szargać. – Na swoją popularność pisarze z reguły ciężko pracują, choć zdarza się, że mają ją bez żadnych starań ze swej strony, jak np. Tadeusz Konwicki. Ale bywają inni, którzy wkładają wiele starań w to, by siebie wylansować. Hanna Krall jest bardzo dobrą pisarką, ale czyni też wiele, by o niej wiedziano: jeździ na zagraniczne targi książki, zabiega o przekłady swoich utworów, o opinie miarodajnych krytyków za granicą; to jest zresztą normalne. Dobry poeta i eseista, jakim jest Adam Zagajewski, też coś niecoś zawdzięcza temu, że wiele lat mieszkał w Paryżu, że wykładał studentom uniwersytetu w Huston w USA. Oczywiście i bez tego byłby zapewne znany i ceniony w Polsce. Ale np. Wisława Szymborska ucieka nawet z Krakowa, aby mieć spokój, a mimo to Nagroda Nobla do niej przyszła. – Czy te zjawiska: zabiegi o popularność w mediach, wymóg krótkich recenzji, brak ogólnopolskich tygodników kulturalnych i dyskusji literackich o szerokim zasięgu, świadczą o tym, że obniżyła się ranga literatury? – Literatura w postaci sobie właściwej, tzn. jako książka, dociera dziś do dość ograniczonej liczby odbiorców. Zawsze, co prawda, tak było, ale to, że ogromna liczba nastolatków żyje Internetem i telewizją, sprawia, że książka nie jest dla nich czymś tak ważnym, jak dla mojego pokolenia. Oczywiście, część młodzieży czyta książki. Ale nie lamentujmy: literatura zawsze była pokarmem wybranych, zwłaszcza niektóre jej gatunki. – Współczesne życie literackie jest bardzo rozproszone. Stowarzyszenia twórcze podupadły, znikły kawiarnie literackie… Jeden z pisarzy, wspominając atmosferę panującą kiedyś w warszawskich lokalach, przytoczył taką anegdotę. Siedzi w ogródku restauracyjnym wypełnionym po brzegi, kiedy nagle rozlega się wołanie: „Czy ktoś z państwa pamięta, kto przełożył ťBoską KomedięŤ?”. Po chwili z odległego stolika niesie się odpowiedź: „Porębowicz, proszę pana,
Tagi:
Ewa Likowska









