Zagrożenie urojone

Zagrożenie urojone

To nieprawda, że model społeczeństwa wielokulturowego się nie sprawdził. Po prostu nigdy nie był w pełni realizowany

Stanisław Strasburger – pisarz i menedżer kultury. Jako autor posługuje się pseudonimami Jan Subart i Jonasz Ryba. Zajmuje się zagadnieniami wielokulturowości, migracji i pamięci zbiorowej. W 2015 r. ukazała się jego książka „Opętanie. Liban”. Debiutancki „Handlarz wspomnień” (2009) został wydany również w Libanie i jest pierwszą od dziesięcioleci powieścią polskojęzyczną w przekładzie arabskim. Autor mieszka na przemian w Kolonii, w Bejrucie i w Warszawie.

Jak to jest żyć w kraju, gdzie zwykłe cześć może się okazać gestem politycznym?
– Może zabrzmi to dziwnie, ale Liban jest normalnym krajem. Ludzie rozmawiają tam o polityce, ale też chodzą tańczyć do klubów, a w niedzielę jeżdżą z rodziną na piknik do lasu. I mnóstwo pracują. To prawda, że dużo spraw, po których byśmy się tego nie spodziewali, ma charakter polityczny. Choćby kryzys śmieciowy. Wydawałoby się, że wywożenie śmieci niewiele ma wspólnego z polityką… Jednak jako obcokrajowiec odczuwałbym dyskomfort, gdybym mieszał się w sprawy polityczne kraju.
Niemniej jednak poprzez samo opublikowanie w książce spisanych rozmów oraz refleksji angażuje się pan w jego sprawy.
– Moją rolą jest rozmawianie ze wszystkimi stronami. Staram się być literackim głosem własnej i cudzej pamięci. Owszem, jako menedżer kultury organizuję w Libanie projekty, które prowokują do dyskusji, niechby nawet o polityce. Skoro jednak nie mam prawa wybierać tamtejszych władz, dlaczego miałbym je rozliczać? Wbrew pozorom z tym rozliczaniem to poważna sprawa – jeśli uznać, że obcokrajowiec może ingerować w działania lokalnej władzy, szybko prowadzi to do imperializmu. Oczywiście są wyjątki. Czasem następuje kryzys i pomoc musi być szybsza niż rozwiązania strukturalne. Warto jednak być ostrożnym.

Terroryzm czy walka z najeźdźcą

Ze względu na działalność Hezbollahu? W książce „Opętanie. Liban” rzuca pan inne światło na Partię Boga, którą mainstreamowa publicystyka kojarzy z samym złem.
– Czy istnieje coś takiego jak samo zło?
Terroryzm.
– Co dla jednych jest terroryzmem, dla drugich jest walką z najeźdźcą. Historia Polski najlepiej o tym świadczy. Terrorystą był przez pewien czas Józef Piłsudski, zamachy, które moglibyśmy określić jako terrorystyczne, przeprowadzała Armia Krajowa. Partia Boga to organizacja o złożonej strukturze. Rozgłosem cieszy się pion wojskowy z jednostkami frontowymi, ale też grupami, które wiele osób nazywa właśnie terrorystycznymi. Hezbollah jest również partią polityczną. Staje do wyborów parlamentarnych i samorządowych, jako taka ma demokratyczną legitymizację. Z partią związane są organizacje dobroczynne, edukacyjne, jak również utrzymywane przez nią placówki służby zdrowia.
Co do działalności wojskowej, to sytuacja jest skomplikowana. W sąsiedniej Syrii toczy się wojna domowa, tzw. Państwo Islamskie operuje również na terenach Iraku. Armie obu tych krajów, bądź co bądź sporych, nie radzą sobie z tym ugrupowaniem. Brakuje także politycznych rozwiązań konfliktu. Liban to mały kraj. Jego armia jest nieliczna i słabo uzbrojona. Wpływ rządu w Bejrucie na sytuację regionalną jest ograniczony. Tymczasem Hezbollah walczy na terenie Syrii oraz na pograniczu libańskim z różnymi bojówkami syryjskiej wojny domowej. Część z nich deklaruje, że chętnie przeniosłaby starcia do Libanu. To prawda, że Partia Boga stoi po stronie reżimu w Damaszku. Z drugiej jednak strony broni granic swojego kraju, to m.in. dzięki niej walki nie rozprzestrzeniły się na Liban. Warto o tym pamiętać niezależnie od tego, jakie polityczne czy militarne cele przyświecają tej organizacji.
Mimo wszystko często uważa się Liban za kraj, gdzie panuje stałe zagrożenie.
– Owo stałe zagrożenie jest w dużym stopniu pozorne. Rozrasta się na ekranach naszych telewizorów. Wojna to wyjątek w przeszło 70-letnim okresie niepodległości tego państwa. Wielu Libańczyków kocha swój kraj i nie wyobraża sobie życia poza jego granicami.
Z czego to wynika? Zarówno w pana książce o Libanie, jak i w „Kamiennym domu” Anthony’ego Shadida można zauważyć pewien schemat postępowania Libańczyków, którzy wyemigrowali do USA lub Europy, lecz mimo niepewności panującej w kraju decydują się na powrót.
– Czy jest w tym coś szczególnie libańskiego? Przecież wielu Polaków odczuwa podobnie. Racjonalnie biorąc, trudno zrozumieć, dlaczego ktoś inwestuje w nieruchomości w kraju, gdzie ryzyko ich zbombardowania jest statystycznie większe niż w ostatnich dziesięcioleciach w Polsce. Ale nie mamy tu do czynienia wyłącznie z kalkulacjami biznesowymi. Notabene rozważając cały wiek XX, można by równie dobrze zapytać, z czego wynika zachowanie Polaków, którzy inwestują w swój kraj, ciągle niszczony przez sąsiadów.

Skutki kolonializmu

Liban boryka się z wieloma problemami. Jak wiele z nich to pochodna kolonializmu?
– Mnóstwo! Skutki kolonializmu są fatalne. Wytyczaniu granic na Bliskim Wschodzie po I wojnie światowej towarzyszył taki zamysł, aby odzwierciedlały interesy mocarstw kolonialnych, jak się wtedy mówiło – mandatowych. Z rozmysłem nie szanowano przy tym miejscowych struktur społecznych i politycznych. Co więcej, dzięki tym granicom organizmy państwowe, które wtedy powstały, miały nie nadawać się do samodzielnego funkcjonowania. Nie tylko gospodarczo. Miały być niezdolne do niezależności politycznej i wiecznie skazane na patronat „metropolii”. To tak, jakby po I wojnie światowej wytyczono granicę Polski między Sprewą, Wisłą i Dunajem, dorzucając Karpaty. Gdyby w takiej Polsce raz po raz wybuchały konflikty, świat mówiłby: Ech, ci Polacy nie potrafią się rządzić. W „Opętaniu” opisuję tę tragiczną spuściznę kolonialną. Należą do niej również tworzenie ułomnych systemów prawnych, promowanie konformistycznych wobec „metropolii” lokalnych elit politycznych i koniunkturalne podsycanie konfliktów. To scheda, z którą region boryka się do dziś.
Skutki kolonializmu to jedno, ale przejmująca jest również tragiczna sytuacja uchodźców z Palestyny przebywających w Libanie. Dużo miejsca poświęca pan temu problemowi w książce.
– Sytuacja formalno-prawna Palestyńczyków w Libanie pozostawia wiele do życzenia. Jest to jednak wynik nie tylko działań Bejrutu, ale także polityki Izraela, władz palestyńskich oraz społeczności międzynarodowej. Aktualnie najliczniejsza grupa uchodźców w Libanie to Syryjczycy. Łącznie uchodźcy przebywający w tym małym państwie stanowią ok. 40% jego populacji! Mimo wszystkich trudności i fatalnej sytuacji życiowej części z nich kraj funkcjonuje w miarę dobrze. Warto o tym pamiętać, kiedy w państwach Unii wiele osób roztacza katastroficzne wizje najazdu uchodźców, podczas gdy w gruncie rzeczy będą oni stanowili niewielki ułamek ludności Europy, może promil, w każdym razie nie więcej niż 1%.
No właśnie. Jak w kontekście postępowania wobec uchodźców ocenia pan obecną politykę migracyjną Unii Europejskiej?
– Niestety, polityka imigracyjna Unii Europejskiej jest tragicznie zła. Jeśli ktoś na poważnie chciałby powstrzymać uchodźców, jedyną drogą byłaby poprawa sytuacji w krajach, z których uciekają. Gdy to się nie udaje (albo nie ma w tej sprawie międzynarodowego konsensusu), ludzie uciekają. Nie da się tego zignorować. Trzeba znaleźć rozwiązanie. Jest jednak inny aspekt. Bez napływu ludności spoza Europy mieszkańcy UE, którzy, statystycznie biorąc, starzeją się coraz bardziej, nie będą mieli z czego żyć. Naszym systemom ubezpieczeń społecznych, a w konsekwencji naszym państwom, grozi załamanie. Jakie jest inne lekarstwo niż przyjęcie imigrantów? Nie rozumiem, dlaczego większość polityków z Polski, a także innych krajów Unii, z tchórzostwa ani nie chce o tym mówić, ani nie oferuje rozwiązań. Czekanie, aż tysiące ludzi utopi się w morzu, jest nie tylko zbrodnicze, ale i sprzeczne z interesem mieszkańców Unii. Choćby dlatego, że ci, co przeżyją i zostaną, mają pełne prawo nienawidzić tych, którzy zmusili ich do drogi w tak straszliwych warunkach, z narażeniem życia.
Co więc należy robić?
– W moim przekonaniu UE powinna stworzyć czytelny dla wszystkich model przyjmowania imigrantów. Nasze kraje mają w tej chwili więcej do zaoferowania, niż obywatele UE są w stanie lub chcą wykorzystać. Po co się okopywać w twierdzy, zamiast otworzyć na ludzi, którzy dążą do poprawy swojego losu? Dlaczego zakładać, że ktoś ryzykujący życie, aby dostać się do świata, który postrzega jako dostatni i szczęśliwy, chce go zniszczyć, a nie pracować na rzecz jego rozwoju? Ciekawa jest w tym względzie aktualna zmiana polityki Niemiec. Imponuje mi solidarność i otwartość wielu obywateli tego kraju, a także intensywna kampania informacyjna na rzecz przyjmowania uchodźców. Prowadzą ją zarówno media publiczne, jak i wiele prywatnych. Są też jednoznaczne deklaracje ze strony pracodawców. W tym wypadku humanitaryzm idzie w parze z dobrze pojętym interesem. Nie jest to mariaż idealny, ale rokujący nadzieje.
Jaki model imigracji ma pan na myśli?
– W pierwszym etapie trzeba by go wdrażać już w miejscach leżących możliwie blisko terenów, z których uciekają ludzie. W ten sposób zmniejszy się ryzyko nielegalnych, niebezpiecznych przepraw, za które różne mafie każą sobie jeszcze słono płacić. Poza tym konieczny jest otwarty dialog ze społeczeństwami Europy na temat programów integracyjnych. Nieprawda, że model społeczeństwa wielokulturowego się nie sprawdził. Po prostu nigdy nie był w pełni realizowany. Od dawna obserwuję programy edukacji wielokulturowej w Niemczech. Na tym przykładzie widzę, że przez dziesięciolecia wdrażano je fragmentarycznie, rezygnując z wielu kluczowych elementów. Często też ich cele były inne niż publicznie deklarowane. Dzieciom z rodzin imigrantów mówiono np., że jeśli mają ambicje wykraczające poza szkołę średnią, to ich prywatna sprawa i państwo nie będzie im w tym pomagać. Dawano im wprost do zrozumienia, że edukacja wyższa jest nie dla nich.

Uczmy się od Libańczyków

W książce proponuje pan, aby „Liban posłużył jako przykład autentycznego pluralizmu: wielokulturowej republiki wolnej od dominacji jakiejkolwiek grupy”. Czy to możliwe w obliczu tak silnej islamofobii panującej w Europie?
– Libański system polityczny daleki jest od doskonałości…
Który nie jest?
– Właśnie o to mi chodziło! Warto nie ulegać stereotypom, „my” też możemy się od „nich” wiele nauczyć. A nie oczekiwać, że cały świat będzie naśladował nasz model państwa, naszą demokrację itd. Islamofobia to przykład choroby, która trawi głównie społeczeństwa zachodnie. Jak każda fobia objawia się irracjonalnym lękiem. Wierzę, że można mu przeciwdziałać. Warto odróżniać działania długofalowe od reakcji na kryzys. W dłuższej perspektywie potrzebne są odpowiednie programy szkolne, promowanie odpowiednich postaw społecznych itd. Dziś musimy jednak reagować szybko. Julia Klöckner, zastępczyni Angeli Merkel na stanowisku przewodniczącej CDU, powiedziała przy okazji jednej z demonstracji przeciwko przyjmowaniu uchodźców, że politycy nie są od tego, aby edukować wyborców. Nie zgadzam się z tym. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych na elitach politycznych ciąży obowiązek uczciwej komunikacji ze społeczeństwem. Należy do niej czytelne rozróżnianie prawdziwych i urojonych zagrożeń.
Zagrożenie islamem jest urojeniem. To nasz wybór, że własne lęki opisujemy za pomocą przynależności religijnych. Jeśli ktoś jest chuliganem, homofobem lub mizoginem, czy można zaraz twierdzić, że winna jest jego religia? Duchowni wielu wyznań mówią czasem głupoty, ale świadczy to o religii czy raczej o nich samych? W obliczu tragedii milionów ludzi warto podjąć wysiłek i skonfrontować się z własnymi fobiami.

Wydanie: 07/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy