Wbrew opiniom poprawia się stan bezpieczeństwa na zawodach sportowych, w tym na meczach piłki nożnej Kiedy słyszymy, że w jakiejś tam dziedzinie życia już od kilku lat dzieje się w Polsce coraz lepiej, niemal automatycznie pytamy o puentę tego dowcipu. Generalnie rzecz biorąc, jest to pytanie rozsądne – ale od każdej reguły można znaleźć przynajmniej parę wyjątków. Przykładowo, wbrew powszechnie panującym opiniom, poprawia się stan bezpieczeństwa na zawodach sportowych, w tym również na meczach piłki nożnej. W podręcznikach medycyny można wyczytać, że pod wpływem stresu we krwi wzrasta zawartość adrenaliny i glukozy, a serce bije szybciej, co w naturalny sposób przygotowywało naszych przodków do walki lub do ucieczki. Jeśli alarm okazywał się fałszywy, rozładowanie przynosił żywiołowy wybuch radości. Ewolucja nie przewidziała jednak sytuacji, gdy, powiedzmy, człowiek dowiaduje się, że jego firma stanęła na skraju bankructwa, a on sam figuruje jako jeden z pierwszych w kolejce do zwolnienia. Nie ma z kim walczyć, nie ma przed kim uciekać, a i cieszyć się nie ma z czego. Stres trzeba jednak odreagować, więc osobnik nastawiony prorodzinnie bije żonę (męża, dzieci, rodziców lub dalszych krewnych), a prospołecznie – urządza awantury na meczach piłki nożnej. Ponieważ na stresy narażeni jesteśmy coraz częściej, logiczną konsekwencją wydaje się zjawisko systematycznego narastania wybuchów ślepej agresji na trybunach. Na szczęście, każdemu działaniu towarzyszy przeciwdziałanie, dzięki czemu – jak wiele innych obiegowych poglądów – także i ten okazał się fałszywy, choć kluby sportowe nie skorzystały z radykalnych porad p. Janusza Korwin-Mikkego, aby do chuliganów strzelać ostrą amunicją, najlepiej z broni maszynowej. – Wołanie o igrzyska nie rozległo się po raz pierwszy w naszych czasach – mówi prezes Wisły Kraków, Bogdan Basałaj – i nie jest specyficzne dla aktualnej polskiej rzeczywistości. Nie każdy ma naturę introwertyka; to nawet szkodliwe. Wewnętrzne napięcie trzeba rozładować, a jedną z prawidłowych form psychicznego relaksu stanowi od zarania dziejów kibicowanie, dopingowanie swojej drużyny. Dziś bywa to najczęściej drużyna piłki nożnej. Dodatkowo każdy człowiek pragnie sukcesu – i jeśli własne osiągnięcia nie w pełni go zadowalają, koncentruje się na sukcesach idoli, na przykład „swoich” piłkarzy. Identyfikacja z drużyną powoduje, że wychodzi z imprezy sportowej zadowolony i spełniony. Ma o czym myśleć, ma o czym rozmawiać z kolegami. Prawda, że w latach 90. częściej niż przedtem zdarzały się awantury na meczach, wypaczaniem faktów jest natomiast twierdzenie o masowości tego zjawiska. Bezstronna analiza wykazała, że podszywający się pod miano kibiców chuligani, czasem wręcz bandyci, zawsze stanowili drobny odsetek widzów obecnych na spotkaniach piłkarskich. Działali w grupach liczących przeważnie ok. 50 osób i przychodzili na stadion bynajmniej nie po to, aby oglądać mecze – a w każdym razie sportowe widowisko miało dla nich drugorzędne znaczenie. Można ich nazwać „profesjonalnymi zadymiarzami”. Często omawiali wcześniej z konkurencyjną grupą „regulamin walki” – dyskusje dotyczyły ważkich ustaleń, czy będą w starciu używać noży, czy tylko pałek, kastetów i łańcuchów… Źle wychowanych kibiców potrafią uspokoić inni kibice – natomiast profesjonalizm zadymiarzy można było wyeliminować tylko profesjonalnymi metodami prewencji. Trybuny stadionu Wisły są w trakcie meczu filmowane przez kilkanaście kamer; monitoring pozwala precyzyjnie ustalić, kto i w jakim zakresie dopuścił się wykroczenia. Pewien wyjątkowo sprytny awanturnik czterokrotnie przebierał się w czasie meczu – a i tak na koniec wylądował w areszcie. Przy wejściach działają wykrywacze metali. Widzowie muszą posiadać identyfikatory; przed ich wystawieniem firma rozprowadzająca bilety sprawdza, czy klient miał już coś wspólnego z zamieszkami na stadionach. W ten sposób potencjalni rozrabiacze albo w ogóle nie dostają się na imprezę, albo przynajmniej tracą swój główny atut – anonimowość. Klub zatrudnia także firmę ochroniarską, kwitując pytania o liczbę jej pracowników obecnych na meczach zwięzłym stwierdzeniem: „Zawsze jest ich przynajmniej o kilku więcej, niż koniecznie potrzeba”. Skądinąd w planach zarządu figurują nie tylko posunięcia restrykcyjne, komfort również „łagodzi obyczaje”, więc klub wysuwa pod adresem samorządu miasta propozycje wspólnego sfinansowania zadaszenia i ogrzewania stadionu. – Obserwujemy na bieżąco pozytywne efekty tych niestety dość
Tagi:
Michał Nabiałek









