Wierzę, że kiedyś wstanę

Wierzę, że kiedyś wstanę

Może tylko lekko ruszać lewą ręką. Nie przeszkodziło mu to w odniesieniu sukcesu – Gdyby ktoś spytał, czy są zalety tego, że siedzę na wózku, odpowiedziałbym: tak. Ale nie dlatego, że żona co noc kładzie mnie do łóżka, choć to sympatyczne i pewnie wielu mężów tak by chciało. Ten wypadek skierował mnie na inną drogę życia. Gdyby nie on, pewnie naprawiałbym samochody albo grał w koszykówkę i dziś, mając prawie 40 lat, narzekałbym na stawy kolanowe. Nie chcę powiedzieć, że wypadek był jakimś wyzwaniem, jednak tak się stało – mówi Piotr Pawłowski, założyciel Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, twórca pisma dla niepełnosprawnych. Do aktywności zmobilizowała go reakcja otoczenia. – Zatrważało mnie to, że ktoś będzie się litował i mówił: biedny, nieszczęśliwy. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, by przekonać otoczenie, że niepełnosprawny nie znaczy chory i całkiem nieszczęśliwy. Jestem bardzo niesamodzielny. Mogę jedynie trochę ruszać lewą ręką, sam nie mogę się napić, nic napisać, chyba że biorę długopis w usta. Moja żona musi mnie przygotować do pracy, ubrać. Mimo to pracuję po 12-14 godzin na dobę i cieszę się życiem. Tylko jeden skok To był typowy wakacyjny wypad za miasto. – Z kolegą pojechaliśmy na rowerach odwiedzić stare śmieci. Loretto nad Liwcem nieopodal Wyszkowa. I bardzo płytka rzeka. W takim miejscu nie powinno się nawet myśleć o skakaniu do wody. Ale co tam, młodemu człowiekowi wszystko może do głowy strzelić. I strzeliło. Ułamek sekundy, który na zawsze pozostanie w pamięci. Nie czułem urazu, choć wydawałoby się, że szyja i głowa powinny boleć. Kolega nie skoczył. – Dzięki temu jest zdrowy, a ja żyję. Wyciągnął mnie z wody i zadzwonił po karetkę. Był przekonany, że wszystko w najgorszym razie skończy się na paru miesiącach szpitala. Młody, wysportowany, przed sobą miał całe życie. „Sorry Piotr, resztę życia spędzisz na wózku”, słowa, które usłyszał od lekarza, zabrzmiały jak wyrok śmierci. Po opuszczeniu szpitala rozpoczęła się długotrwała rehabilitacja. – W sanatorium, gdy zobaczyłem ludzi siedzących na wózkach po kilkanaście lat, zdałem sobie sprawę z tego, co się stało. To był najtrudniejszy moment. Jak pogodzić się z utratą samodzielności i uzależnieniem od innych? Dokuczała samotność. Krąg znajomych zawężał się coraz bardziej. – Ja nie radziłem sobie z sobą, a oni z moją niepełnosprawnością. Mieli swój rytm życia, w którym nie uczestniczyłem. Z perspektywy czasu wiem, jak musieli się przełamywać, by pójść odwiedzić mnie w szpitalu. Czy mieli opowiadać o szkole, dziewczynach i wygranym meczu? Rodzice (mama ekonomistka, ojciec elektryk) dostosowali swe życie do potrzeb niepełnosprawnego syna. Trzeba było zmienić mieszkanie, przebudować łazienkę, załatwiać gosposie, kupić elektryczny wózek, specjalny materac, łóżko ortopedyczne. 16-letni Piotr postanowił nauczyć się żyć z niepełnosprawnością. – Siedzę na wózku 22 lata. Cały czas wierzę, że kiedyś stanę na nogach, ale nie mogłem w oczekiwaniu na postęp medycyny tracić tylu lat – uważa. Przeniósł się z technikum samochodowego do ogólniaka. Szkołą był dom. Odżył dopiero na studiach. Studiował pedagogikę, etykę i filozofię. Zaczął doktorat. – Myślałem, że odnajdę się w nauce. Odezwała się jednak moja barania dusza. Chciałem być wśród ludzi. Od pisma do organizacji Był rok 1994. Dwóch niepełnosprawnych kolegów, Piotr Pawłowski i Bolesław Bryński, absolwent polonistyki, siedziało w mieszkaniu tego pierwszego. Z poważnej rozmowy na temat przyszłości wykiełkował pomysł powstania „Integracji”. Napisali teksty, a znajomy złożył ośmiostronicową gazetę. Używali pseudonimów, by pokazać, jak liczna jest redakcja. Przekonali dyrektora drukarni ZUS, aby za darmo wydrukowała 15 tys. egzemplarzy. Z każdym rokiem pismo rozwijało się i zwiększało nakład. „Integracja” dzisiaj to 94 strony kolorowego, sprawnie redagowanego pisma. Na stałe współtworzą go sekretarz redakcji, grafik i dwóch dziennikarzy. Reszta zespołu to wolontariusze. Po wydaniu pierwszych numerów okazało się, że dłużej nie można tworzyć pisma pod szyldem Piotr Pawłowski. W takich okolicznościach powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji. – Przez dwa lata wszystko działo się u mnie w domu. W końcu rodzice zaprotestowali – śmieje się Pawłowski. – Do mieszkania przychodziły coraz większe tłumy. Na szczęście ówczesny wiceprezydent Warszawy, Leszek Mizieliński,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut