Przyjdą dziś, czy nie? Owczarki podkuliły ogony, położyły uszy po sobie, idą jakoś dziwnie na ugiętych łapach. Zaatakują? Najtrudniejszy czas czuwania to godziny przed świtem, kiedy z mroku zaczyna się wyłaniać szczyt Caryńskiej, las zaś stanowi jeszcze mroczną, groźną ścianę. Za godzinę, półtorej przyjdzie do szałasu baca, zobaczy poszarzałe z bezsenności twarze i swoim zwyczajem powie: – Wy, k…, do niczego jesteście! Dlaczego jeszcze nie na pastwisku? Juhasi spojrzą na bacę jak zbite kejtry. Nie powiedzą ani słowa. A on, dopinając rozporek, będzie psioczył dalej: – Czy wy nie czujecie, do cholery, jak tu śmierdzi stęchłymi trampkami? Mógłbyś, Stefciu, od czasu do czasu przewietrzyć ten sprzęt. Mokrych się z nóg nie zdejmuje, a potem parują i tak jest. O 4.45 obudził się w Komańczy Włodek Pyzdra. Słońce już wyłaziło, ale w szałasie po kątach jeszcze czaił się mrok. Niespieszno mu do wstawania, bo jego podopieczne, dwa dni temu zabrane od suki, jeszcze śpią w boksie przy koszarze, ufnie przytulone do przybranych, też białosierstnych matek. Jest to pięć, sześć owiec, z których zapachem młody pies musi się oswajać przez dwa-trzy dni, potem do kojca zanosi mu się inne, by poznał i polubił całe stado. Po to też obok boksu stoi lizawka, do której podchodzą przyszłe podopieczne; pies bezbłędnie zapamiętuje ich zapach. Pyzdra, gdy na niego kolej wypadnie, waruje nocą w szałasie, w ciągu dnia nie tknie jednak żadnej roboty prócz swojej – przy psach. O szóstej, kiedy już są nakarmione i wypuszczone z boksu, a on sam po śniadaniu, złożonym z chleba z masłem i bundzu, może ze mną porozmawiać. Chce powiedzieć, na początku ogólnie, o kilku szczegółach na końcu. Ogólnie o owczarkach podhalańskich (jedyna jego miłość na starość te psy) może godzinami gadać. Ośmiotygodniowego, miękkiego jak kłębek wełny i przytulnego jak maskotka, szczeniaka mało kto w tych stronach potrafi wychować na prawdziwego psa pasterskiego. Włodek nie narzeka na brak roboty. Owczarki są z natury uległe, opiekuńcze, ale tu zachodzi dodatkowa konieczność: ich przywiązania do stada, tresury na czujność i agresywność wobec leśnych drapieżników. Gdyby się miał chwalić, to “Kaperem”, sprzedanym do Bukowiny Tatrzańskiej: silnym, odważnym, zwycięsko wychodzącym z każdej walki. Ślady tych krwawych porachunków nosił na całym ciele. “Perła” nie tylko pilnuje zwierząt, lecz przyprowadza do koszaru zagubione w lesie lub okulałe sztuki, “Robert” sam jeszcze nie pasie, ale wyprowadza owce na łąkę, przepędza z jednego stanowiska na drugie, potrafi zagonić do zagrody – strągi, w której odbywa się udój. Ma 18 miesięcy, a więc wiek, w którym – przy odpowiedniej tresurze – zaczyna się objawiać agresja w stosunku do drapieżników. Z “Roberta” też będzie doskonały pies pasterski. A z kolei w sprawach szczegółowych, pan Włodek chciałby zaproponować, choć niemłody i nie wie, czy doczeka i czy jest to do zrobienia, żeby do ich bacówki przyjechał ten facet, co wydał zakaz strzelania do wilków. Nie krępując się, że to gość z Warszawy, a nawet niechby z ministerstwa, opowiedziałby mu przypadek, jaki widział zimą. Na niewielkim odcinku skutego lodem Sanu, między Smolnikiem a Zatwarnicą, wilcza wataha zagnała, zagryzła i zostawiła, nie będąc w stanie zjeść, sto jeleni. Dzikie jest piękne Zanim w Ustrzykach Dolnych rozpoczęło się wyjazdowe posiedzenie Państwowej Rady Ochrony Przyrody, poświęcone ochronie i sterowaniu populacjami ssaków kopytnych i dużych drapieżników, budynek pikietowało kilkudziesięciu zwolenników całkowitej ochrony wilka z Polski i Słowacji. Franciszek Konopelski z Krościenka, obok transparentów z hasłami “Strzelanie do wilków – hańba dla służb ochrony przyrody”, “Wilk – niezastąpionym obrońcą lasu”, “Dzikie jest piękne”, położył, nie mówiąc ani słowa, dwa jagnięta zagryzione minionej nocy w swojej owczarni. Tak jak Włodek Pyzdra z Komańczy zna się na kynologii, tak owczarze z Rabego na wilczych obyczajach. “Kulawy” zachodzi zawsze od lasu, “Siwy” natomiast jest bardziej przebiegły i nie przepuści żadnej okazji: podchodzi w biały dzień i to nie tylko na pastwiska, ale w obręb zabudowań. System wzajemnego informowania o zbliżającym się niebezpieczeństwie funkcjonuje od wiosny do późnej jesieni. W gospodarstwie Jana Chrapkowicza kawałkami kolorowych szmat obwieszone były całe płoty. Nawet od strony drogi, gdyż wilki podchodzą i tamtędy – boją się tylko do czasu. Jak jeden spróbował przekroczyć przeszkodę,
Tagi:
Teresa Ginalska









