Wreszcie się doczekaliśmy. Już w piątek, 17 stycznia, odbędzie się otwarcie ambasady RP w Berlinie. Tym samym zakończy się trwający ponad 25 lat wielki wstyd. MSZ zamierza zresztą uczynić z otwarcia wielką fetę. O tym, jak będzie to wyglądać, napomknął już rzecznik MSZ Paweł Wroński – ku uciesze pracujących w ministerstwie urzędników, których bawią tego typu śmieszne wypowiedzi. Otóż Wroński rzekł: „Ambasada w Berlinie to przedsięwzięcie wybitnie związane z ministrem Sikorskim, który je zaczął i za chwilę zakończy”. Nic w tej wazelinie prawdziwe nie jest. Przypomnijmy zatem, jak rzecz wyglądała. Miejmy świadomość, że ambasada znajduje się w najbardziej reprezentacyjnym miejscu Berlina, przy Unter den Linden 70-72, ledwie 300-400 m od Bramy Brandenburskiej. Tę wspaniałą lokalizację zawdzięczamy socjalistycznej przyjaźni. Działkę o powierzchni 4,2 tys. m kw. Niemiecka Republika Demokratyczna podarowała w 1964 r. Polsce, która postawiła na niej biurowiec typu Lipsk. Konstrukcja długo jednak nie przeżyła. W latach 90. biurowiec technicznie nie nadawał się już do użytku, nie wspominając o estetyce. W 1997 r., w czasach koalicji AWS-UW, rozpisano więc konkurs na projekt nowej ambasady, której powierzchnia miała liczyć 800 m kw. Wygrała go pracownia BBK. Urzędnicy jednak doszli do wniosku, że w budynku powinny znaleźć się też Instytut Polski i powierzchnia wystawowa. Zlecono więc przeróbkę projektu do 1400 m kw. Ten został zaakceptowany przez dyrektora generalnego MSZ, i to on w roku 2000 zadecydował o budowie nowej siedziby. Polscy dyplomaci wyprowadzili się więc z Unter den Linden, a opuszczony budynek zaczął niszczeć i straszyć. Tymczasem po zamachu na WTC 11 września 2001 r. wprowadzono nowe natowskie normy bezpieczeństwa, których projekt nie spełniał. MSZ zostało zatem z górą niepotrzebnych materiałów, za które musiało zapłacić, bagatela, 18,6 mln zł. Postanowiono więc wrócić do wariantu modernizacji starego budynku. Okazało się jednak, że remont będzie niewiele tańszy od budowy nowej siedziby. I sprawa znowu ugrzęzła. Nic w niej nie drgnęło w czasie kadencji Anny Fotygi. Po niej szefem MSZ został Radosław Sikorski. „Jestem przekonany, że w odróżnieniu od poprzedników nie będę potrzebował kolejnych 10 lat na zbudowanie ambasady w Berlinie”, grzmiał w Sejmie 7 maja 2008 r. Jego urzędnicy zapewniali, że ambasada zostanie otwarta w roku 2012. Jesienią 2012 r. Sikorski ogłosił, że… rozstrzygnięty został konkurs na jej projekt. I zaprezentował makietę. To o tym rozpoczęciu budowy opowiada obecny rzecznik. Potem przyszło PiS. Minister Waszczykowski najpierw odrzucił przygotowany przez Sikorskiego projekt ambasady, a potem skierował do prokuratury zarzuty o niegospodarność. I zaczął szukać partnera, z którym MSZ mogłoby ambasadę zbudować. Bezskutecznie. 20 września 2017 r. premier Morawiecki zadecydował, że ambasadę zbudujemy sami. Po trzech latach od tej decyzji budowa ruszyła. Czy zatem nam się to podoba, czy nie, to pisowski premier i pisowski dyrektor generalny MSZ odegrali w tej sprawie rolę największą. Choć pewnie na otwarcie budynku nie zostaną zaproszeni. Nieważne. Ambasada jest piękna. Dla berlińczyków będzie symbolem idącej do przodu Polski. Tak jak przez poprzednie 25 lat strasząca rudera była symbolem Polnische Wirtschaft. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









