Wojna fundacji

Wojna fundacji

Stworzyły bank dawców szpiku. Teraz stały się zaciekłymi wrogami. Jest prokurator, zarzuty finansowe, ciężkie słowa Monika Sankowska i Urszula Jaworska – połączyła je śmierć, rozłączyło życie – jak w melodramacie. Rok 1997. W katowickiej klinice hematologii prof. Hołowiecki przeprowadza pierwszy w Polsce przeszczep szpiku od niespokrewnionego dawcy. Znalazła go Monika Sankowska. Biorcą była Urszula Jaworska. – Uratowałam jej życie – mówi Sankowska. – Po co mi to wypomina? – złości się Jaworska, piękna tancerka, której białaczką przejmowała się cała Polska. Dziś każda z nich ma własną fundację – Jaworska swego imienia. Sankowska – „Przeciwko leukemii”, a tam bezpłatne konsultacje u prawników i psychologów. Dzieli je odpowiedź na pytanie, czy chory jest sam z chorobą? Urszula Jaworska uważa, że tak, że nie dla wszystkich starczy państwowych pieniędzy na przeszczepy, powinni na nie zbierać. Monika Sankowska – odwrotnie. Jest przekonana, że to niepotrzebne. Skończył się melodramat. Jaworska złożyła na Sankowską doniesienie do prokuratury, obie stawiają sobie poważne zarzuty finansowe. Kilka lat temu wydawało się, że razem wykonają znakomitą robotę. – Na początku sądziłam, że dobrze się uzupełniamy – wspomina Sankowska. – Stworzyłam bank dawców, a towarzyszący Urszuli szum medialny nagłośnił problemy przeszczepu. Jest też konkret – dzięki rejestrowi dawców z fundacji Jaworskiej dokonano czterech przeszczepów. – Lubiłam ją – dodaje – dawała ludziom nadzieję na życie. Tyle dobrego. Jest październik 2000 r. Konferencja prasowa. Rozpoczyna się akcja – namawianie Polaków, by zgłosili się do rejestru dawców. – Jak pani ocenia publiczne zbiórki pieniędzy? – pytanie z sali. – Nie wszystkie są uzasadnione – odpowiada Sankowska. Tego samego dnia rezygnuje z funkcji szefa banku. – Byłam zaskoczona – wspomina Jaworska. – Jak mogła zostawić mnie w takiej chwili? To zdrada. Przez wiele miesięcy jej bank szpiku funkcjonuje bez szefa, pod koniec maja pojawia się ogłoszenie, że fundacja szuka magistra analityki. Jednak Jaworska odrzuca kpiący zarzut, że tancerka prowadzi rejestr. – Wszystko odbywa się pod kontrolą lekarzy – zapewnia i dodaje: – Sankowska wszystkich zaczarowała. Dlaczego chce zniszczyć moją pracę? – Decyzja odejścia dojrzewała od dawna – komentuje Monika Sankowska. – Uważam, że nie można namawiać chorych, by zbierali jakieś wściekłe sumy. Dziś, choć i to ma się zmienić, pacjent finansuje przebadanie dawcy, przeszukanie rejestrów jest bezpłatne. Typowanie jednego dawcy kosztuje około 5 tys. zł, wszystkie wydatki powinny zamknąć się w kwocie 20 tys. zł. Mogą się jeszcze zwiększyć, gdy w grę wchodzi dawca amerykański za 12 tys. zł. To olbrzymia kwota, ale nie tak astronomiczna jak np. 400 tys. zł, o które błagają chorzy, przekonani, że bez tej sumy umrą. Wkracza prokurator Większość zbiórek i apeli to – zdaniem Sankowskiej – manipulacje i granie na ludzkich instynktach. Czasem obracają się przeciwko choremu. Tak było z Lilianą zajętą organizowaniem koncertu. Nie zgłosiła się na cotygodniową, obowiązkową transfuzję. Zmarła, a była bliska zabiegu. W miesiąc po pogrzebie w telewizji wystąpił mąż Liliany. Powiedział, że gdyby nie nierealna kwota, za którą gonili, Liliana by żyła. Jest wrogiem zbiórek publicznych. Dziwne sprawy, związane z pieniędzmi i poszukiwaniami dawców, zdaniem Sankowskiej, mnożyły się. Zeszły rok. Malutka Natalka. Jest polski dawca, renomowany wrocławski ośrodek podejmuje się operacji, ale rodzice się nie zgłaszają. Nagle w telewizji pojawia się rozpaczliwy apel poszukujących funduszy na badania ewentualnych dawców i przeszczep. Całość opatrzona logo fundacji Jaworskiej. Po co? – Nie mam wpływu na rodziców – komentuje Jaworska, choć nie pamięta takiego przypadku. Miarkę przebrał chłopak, który ogłupiały paniką, błagając o pomoc, podał swoje prywatne konto, ale opatrzył je logo fundacji Jaworskiej. – Nie dała się ubłagać, złożyła doniesienie do prokuratury – mówi Monika Sankowska. Teraz wizyty u prokuratora spowszedniały. – Złożyłam doniesienie – informuje Urszula Jaworska – gdyż nie oddano mi 1500 próbek krwi. Wielokrotnie prosiłam. – Oddaliśmy – broni się dr Leszek Kauc, właściciel firmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 25/2001

Kategorie: Kraj