Politycy prawicy ciągle pozwalają sobie na mówienie z pogardą o kobietach i ich prawach, i homoseksualistach, choć już nie o Żydach Magdalena Środa – adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się filozofią polityki, etyką, historią idei, filozofią współczesną. Autorka wielu publikacji i książek, m.in. „Idea godności w kulturze i etyce”, „Indywidualizm i jego krytycy”. Pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn w rządzie Marka Belki. – Weszła pani do świata polityki nagle, niemal prosto z uniwersytetu. I jak? Czy polityka oglądana oczami człowieka nauki i oczami ministra jest tą samą polityką? Jest różnica? – Niewiarygodna! Nawet pomyślałam sobie, że to, co przeczytałam, a przeczytałam chyba wszystko, co wyszło w XX w. na temat filozofii politycznej, do niczego się nie nadaje. Tam krąży się po różnych ideach, a tutaj mamy twardą rzeczywistość. To jest tak jak z tym nowym rządem – jest w polityce faza obiecywania, w niej jest wiele z tego, co można znaleźć w filozofii politycznej, zwłaszcza tej XIX-wiecznej (wolność, sprawiedliwość, dobrobyt) lub tej z okresu średniowiecza (prawda, dobro). Natomiast jak się zaczyna rządzić, pole manewru okazuje się niewielkie i filozofia polityczna na niewiele się przydaje. NIEWIEDZA RODZI ZŁO – A co panią zaskoczyło najbardziej w rządowej robocie? – Najbardziej rozczarował mnie parlament. Ja sobie wyobrażałam, że praca parlamentu jest niekiedy spektakularna, zwłaszcza gdy są kamery, ale… – Ale jest pracą? – I że poziom wykształcenia parlamentarzystów jest wyższy… Nie chodzi mi o poglądy, lecz o zakres wiedzy! To nie jest oczywiście tak, że im człowiek ma więcej wiedzy, tym jest lepszym politykiem. Nieprawda! Intelektualiści do polityki się nie nadają, tu niekiedy trzeba podejmować decyzje szybko, intuicyjnie, a nie rozważać wszystkie możliwe argumenty. Spójrzmy na Wałęsę – miał intuicję! Ale, z drugiej strony, jest taki stan poselskiej niewiedzy, który rodzi zło. Wąskie horyzonty nie pozwalają niektórym posłom zrozumieć innych, parlamentarzyści nie są w stanie śledzić ich argumentów, rosną w nich agresja i – co jest naturalną obroną – przekonanie o własnej nieomylności. Taka postawa zamyka możliwości jakiekolwiek dyskusji, która jest przecież żywiołem demokracji. Dyskusję niszczy też partyjniactwo. Czasem wymóg partyjnego posłuszeństwa jest zrozumiały, ale kiedy nie ma nic prócz głupoty i posłuszeństwa, to jest dramat polityczny, którego nader często byłam świadkiem – wyznam – oniemiałym z przerażenia. – Zaskoczyło panią, że posłowie są słabo wykształceni? Telewizji pani nie ogląda? – Tu chodzi zarówno o pewien poziom ich wiedzy, jak i poziom zamkniętości. Może jest to naiwne, ale uważam, że człowiek powinien być otwarty na argumenty innego, a przynajmniej starać się je poznać. A po drugie… Może nie będę o tym mówiła. – Proszę, niech pani powie. – To jest zjawisko, które mnie trochę zniechęciło może nie do polityki, ale do parlamentu. Otóż podczas debat, oprócz tego, że zabiera się tam głos, bez przerwy wygłaszane są komentarze i uszczypliwości. Celuje w tym prawica. Są komentarze co do wypowiedzi, ubioru… CHULIGAŃSKA ATMOSFERA – Panowie z łupieżem na klapach i pożyczką na głowie opowiadają sobie… – Opowiadają. „Jak dzisiaj pani pięknie wygląda, pani minister!”. To taki rodzaj komentarzy i taki rodzaj sposobu bycia, który przypomina mi środowisko, którego całe życie unikałam: chłopców spod budki z piwem. – Musi być ich kilku. – To są takie kolektywne zachowania, nie chodzi o zaznaczenie swojej indywidualnej odrębności, a raczej – grupowej przynależności. Szczególnie zauważalne jest to w czasie ważnych głosowań i w grupie posłów, których widoczność i głośność jest odwrotnie proporcjonalna do współczynnika inteligencji. Na sali panuje wtedy kolektywna, zbiorowa chuligańska atmosfera. Macierewicz coś mówi, Gabriel Janowski mówi coś innego, wszyscy są w amoku, podgorączkowani. Nakręcają się, plotą głupstwa i są zachwyceni swoją ważnością. – Tych dwóch w Sejmie już nie ma! – Są inni. Zawsze jest jeden, który kieruje przyciskami: teraz wciskamy czerwony! I oni w czerwony! Jestem do tej pory przekonana, że jedna z moich ustaw przeszła dlatego, że była to podwójna negacja, chodziło o odrzucenie odrzucenia ustawy. Czy czerwony, czy zielony – w tym amoku było strasznie trudno wykoncypować. Więc jak poseł Łopuszański krzyczał: „czerwony!”, ja krzyczałam: „zielony!”. Nie było słychać, że to ja krzyczę, ustawa przeszła. W Sejmie ławy rządu znajdują
Tagi:
Robert Walenciak