Wszyscy wiedzieli

Im bardziej kłamała, tym bardziej się podobała. Bo trudno znaleźć granicę między kłamstwem a marzeniami

Program nazywał się “Szczęściarze”, ale jak na razie największym szczęściarzem był prowadzący, Jan Bogucki. Na casting poszedł bez przekonania, tylko dlatego, że we wtorek miał dużo wolnego czasu. Tak naprawdę czas miał także w pozostałe dni tygodnia. Brak etatu i słabe powodzenie monodramu “Przywołuję cię” spowodowały, że Jan Bogucki utrzymywał się z dorywczych chałtur, z których najtłustszą było odczytywanie życzeń w audycji “Moim najbliższym dedykuję”. W programie tym nadawanym w samo południe Jan Bogucki stał w saloniku, światło z lampy á la Księstwo Warszawskie skierowane było na pięknie oprawione listy. – Mojej najdroższej mateczce, Naszemu kochanemu wujkowi, Rodzicom chrzestnym sto lat życzy… – czytał czułym głosem.
– Już sobie wyobrażam te domy – powiedział do Anny Majerskiej, która czytała razem z nim życzenia. – Dlaczego ty wszystkich podejrzewasz o dwulicowość? – aktorka uśmiechnęła się. – Może rzeczywiście oni są tacy szczęśliwi, jak piszą w tych listach? My możemy im tylko pozazdrościć. Prawda?
Prawda. Bogucki, opuszczony przez wątłą blondynkę, która inaczej wyobrażała sobie małżeństwo z aktorem, popadł w głębokie przekonanie, że ludzie są wobec siebie wredni, tylko publicznie deklarują słodkie słowa.
Jan Bogucki znalazł na to radę. Po wątłej blondynce nawet nie próbował spróbować innej kobiety, która zechciałaby zamieszkać z nim w kawalerce w centrum miasta. Stabilne uczucia zapewniały mu rybki, które zawsze z tą samą monotonią migały w akwarium. I właśnie w takiej sytuacji, gdy wegetował, czytając o cudzym szczęściu, wygrał casting na prezentera “Szczęściarzy”.
– Tylko ten. Widać, że jest po przejściach, że swoje o życiu wie. I tym serdeczniej potrafi słuchać innych – powiedział reżyser programu. Ostatnie zdanie należało do jego najwiekszych pomyłek życiowuch.
Niedzielne popołudnie. Za chwilę rozpoczynają się “Szczęściarze”. Popularność programu rosła. Na razie wygrane były mizerne, ale ludzie chcieli oglądać prowadzącego program, który z każdym rozmawiał tak serdecznie.

Konkurencja dobroci
Majka zastukała do sąsiadów właśnie, kiedy Bogucki zasłuchany był w komplikacje porodowe pewnej kaliszanki. Wszystko, zgodnie z regułami programu, miało zakończyć się jak najlepiej. Bogucki pomyślał o wątłej blondynce, która przerwała ciążę, nawet nie pytając go o zdanie. Ale było to tylko mignięcie. Natychmiast skupił się na tym, co mówiła kobieta.
– Siadaj, siadaj – sąsiedzi nawet nie zapytali, po co przyszła. Więc Majka pokornie zaczęła oglądać program. – Chyba się tam zgłoszę – powiedziała, gdy młoda dziewczyna skończyła opowieść o nieznajomym z pociągu. Małżeństwo w średnim wieku oderwało się od ekranu. W ich zdumieniu było coś nadzwyczaj przykrego. Ale Majkę, bezrobotną pielęgniarkę z popsutym telewizorem i kranem, zalegającą z czynszem, trudno było uznać za szczęściarę. – Przecież ważne jest to, co oni mówią, a nie to, co jest naprawdę. Zgłoszę się i wygram, zapewniam was. Musicie mi przyrzec, że mnie nie wydacie.
– Przecież to ogląda cała Polska, na pewno ktoś zadzwoni i powie, że jesteś oszustką.
– Co najwyżej mogę być marzycielką, na pewno nie oszustką. A poza tym nie mam nic do stracenia.
Przytaknęli jej. Tu byli zgodni.
Przez eliminacje przeszła, ale jeszcze nikt nie zwrócił na nią uwagi. W półfinale lekko zwyciężyła z kolejarzem, który zorganizował punkt pomocy dla dzieci uciekających z domu. Wypytywany przez Boguckiego kolejarz wyznał nagle, że najchętniej tym wszystkim szczeniakom wlałby porządnie. W ten sposób pogrzebał swoje szanse. Wygrała Majka.
– Jutro finał – siedzieli w zaciemnionym studiu. Bogucki sprawdził w dokumentach. W niedzielny wieczór, w finałowym występie, spotkają się: kucharka z domu pomocy społecznej, pulchna kobieta bez wieku, która jest najserdeczniejszym powiernikiem uciekającej pamięci staruszków. Potem o swoim szczęściu, bo to obowiązkowe w programie słowo, opowie dziewczyna, której chłopak zaćpał się na śmierć, ale ona, jako wolontariuszka w ośrodku dla uzależnionych, uratowała paru innych. Jeden z nich został jej mężem. Do studia dziewczyna przyjdzie z ich dzieckiem. Trzeci uczestnik to przedsiębiorca, który adoptował pięcioro dzieci. Nie miał własnych. Na tym tle ostatnia uczestniczka, zajrzał w papiery, tak, ma na imię Majka, prezentowała się dość blado. Jej szczęście nie wyrastało z żadnego dramatu, a to słuchacze lubili najbardziej. Majka przedstawiła się jako pielęgniarka, która pomaga samotnym matkom w swojej dzielnicy. Pochodziła z Warszawy, czego telewidzowie nie lubili. Poza tym była samotna, co też wzbudzało niechęć. Własnych dzieci brak, na zakończenie urocza opowieść o własnym mieszkanku. To szczęście było zbyt zwyczajne, a jednak Bogucki zatrzymał się przy jej opowieści. Majka była pogodna, nie używała wielkich słów o poświęceniu. Uśmiechała się i przyznawała do wad – jest roztrzepana i uwielbia landrynki. Ma uroczych sąsiadów i bardzo żałuje, że nie ma własnego dziecka. Ale spotkało ją wielkie szczęście, bo może pomagać wielu innym. Poza tym Majka, jak nikt z tej czwórki, tak ładnie opowiadała o swoim przytulnym pokoju, skromnym, ale gustownie urządzonym.

Adopcja bez zgody żony

Była narzeczona narkomana odpadła jako pierwsza, bo choć tuliła niemowlę, to jednak mętnie zeznawała o tym, że jej mąż nie bierze na pewno. Bohaterów programu eliminowali sami widzowie. Narzeczonej narkomana podziękowano po piętnastu minutach.
Bogucki źle spał tej nocy. Jedna z rybek zdechła, gdy wrócił z telewizji, leżała obojętnie na powierzchni wody. Na automatycznej sekretarce nagrało się paru kumpli, którzy chcieli dowiedzieć się, czy Bogucki nie zostawił chałtur, z których teraz oni mogliby skorzystać. Ostatnia wiadomość – wątła blondynka chętnie by się spotkała. Widziała go w telewizji i wróciły wspomnienia, jak było cudownie.
Zadzwonił do niej natychmiast. Przyjechała cała w nieznanych mu dotąd zachwytach. Była odmieniona, nawet w łóżku spotkał kogoś innego. Ciekawe, kiedy jest sobą, a kiedy udaje? – pomyślał, zasypiając, a wątła blondynka zastanawiała się, której nocy powinna mu powiedzieć, że programowi potrzebna jest asystentka.
Bogucki źle spał tej nocy, więc był rozdrażniony. Wątła blondynka występująca w charakterze wulkanu seksu drażniła go okropnie. Jeszcze bardziej drażnili go szczęściarze, a widzowie ulegali jego nastrojom i eliminowali kolejnych uczestników. Jako druga ze studia wyszła pulchna kucharka, która tak cierpliwie wysłuchiwała podopiecznych domu starców. Okazało się, że gustowny samochód kupiła sobie z oszczędności po kolejnych staruszkach. Tak się wzruszali jej naleśnikami, że zapisywali jej swoje nędzne konta. Kucharka uważała, że to dowód jej dobroci, telewidzowie byli odmiennego zdania.
Zostało jeszcze dwoje uczestników. Naprzeciwko siebie siedzieli – przyciężki przedsiębiorca i Majka w niesfornych loczkach. Poważny kapitał i niepoważna kobieta. Bogucki nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń. Szczęściarzem mógł zostać ten, na kogo w ostatecznej rozgrywce widzowie oddadzą ponad pół miliona głosów. Choć Bogucki jak mógł, podgrzewał atmosferę, nic takiego jeszcze się nie wydarzyło.
Przedsiębiorca oglądał Majkę jak uprzykrzoną muchę. Na tle jego solidnego domu, w którym tyle dzieci znalazło szczęście, życie Majki było radosnym chaosem. A to trudno nazwać szczęściem. Mówił o porządnych obywatelach, o tym, jakie posagi mają jego dzieci. Telewidzowie skłaniali się w jego stronę.
– Co za przemądrzały typ – pomyślał Bogucki. Był coraz bardziej rozdrażniony, bo wątła blondynka zapowiedziała się także na dzisiejszą noc. – A jak pana żona przyjęła decyzję o kolejnych adopcjach tych przecież trudnych nastolatków? – zapytał.
– Ona? Ona nie ma nic do gadania, nie wychodzi z kuchni – zarechotał przedsiębiorca. I odpadł. Tysiące kobiet, które miały zadzwonić do telewizji, odłożyło słuchawkę. To już lepiej poprzeć tę zwariowaną pielęgniarkę, przynajmniej nikogo nie udaje. Znowu rozdzwoniły się telefony.
Przedsiębiorca nie mógł pojąć swojej porażki. Prawie trzeba było wypychać go ze studia. Rzucił nawet jakąś nieżyczliwą uwagę o Majce, co natychmiast przysporzyło jej zwolenników.

Małżeństwo bez rozsądku

– Gra pani sama, gra pani o własne szczeście, jest pani finalistką programu “Szczęściarze” – głos Boguckiego był euforyczny. Majka uśmiechała się grzecznie, jakby właśnie dostała piątkę z matematyki. I znowu płynęła opowieść o zwykłym szczęściu, uroczym, ale skromnym mieszkanku. O samotności, która nie dokucza, gdy się pomaga innym. O drobiazgach, które cieszą. Wszystko to Majka przerywała dziecięcymi, zabawnymi historyjkami. Jej podopieczeni to urocze dzieci. Trzeba tylko umieć z nimi rozmawiać.
– A to idioci, dali się nabrać – sąsiedzi Majki oglądali program z osłupieniem. Oczywiście, zadzwonili i głosowali na nią. Na Majkę zagłosowała także jej własna matka i koleżanka ze szpitala, która wiedziała, że Majka była najserdeczniejszą pielęgniarką. Może dlatego straciła pracę, a może dlatego, że pouczała lekarzy, że powinni być bardziej cierpliwi.
Gdyby los jej pozwolił, naprawdę tak pomagałaby ludziom – myślał każdy, kto znał Majkę i wiedział, że ma posuty telewizor i nie zapłacone rachunki, a osiedlowe matki mijają ją z lekceważeniem.
Majka wspominała kolejne dziecko. Tak, szybko traci z nimi kontakt, chce, żeby pomoc była prawie anonimowa, żeby nikt nie myślał, że coś jej zawdzięcza.
Bogucki sam był zafascynowany rozwojem wydarzeń. Majka zacięła się tylko raz, zapytana, czy jest z kimś związana. Po prostu nie wiedziała, co zrobi lepsze wrażenie na telewidzach. W końcu uznała, że ma być całkiem samotna, a widzowie przyjęli to ze zrozumieniem. Majka została pierwszą osobą, która dostała magiczne ponad pół miliona głosów. Wygrała program “Szczęściarze”.
– Co zrobi pani z pieniędzmi? – zapytał Bogucki, wypisując czek.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała. – Dzieciom urządzę karnawałowy bal, a sobie kupię śliczną sukienkę.
Bogucki spojrzal na nią z uznaniem. Nawet, gdy gra była skończona, potrafiła wzruszyć telewidzów.

Kim jesteś naprawdę?

Bezradnie rozglądała się po ulicy i wcale nie wyglądała na osobę, która tyle wygrała. – Podrzucę panią – Bogucki zatrzymał się, a Majka wsiadła bez słowa. Wyłączył komórkę i miał nadzieję, że wątła blondynka nie przyjedzie bez zapowiedzi. Podobała mu się Majka i podobał mu się jej sukces. Podobała mu się jej prawdomówność.
– Jedźmy do mnie – powiedziała. – Nie chcę być sama. Ucieszył się, bo to rozwiązywało problem wątłej blondynki.
Nawet nie był zdziwiony. Tak jakby w podświadomości nie wierzył, że można spotkać prawdomówną osobę. Mieszkanko było smutne, wcale nie urocze. Żadne gniazdko, raczej szuflada, do której można wsunąć się na parę nocnych godzin.
– Te dzieci też zmyśliłaś? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Tych pieniędzy już nikt ci nie odbierze, ale zrobi się straszna afera, bo przecież ktoś zadzwoni. A kim jesteś naprawdę?
– Po pierwsze, wszyscy wiedzą i nikt nie zadzwoni. Wszyscy znają moje marzenia, o nich mówiłam w telewizji, a te pieniądze chcę naprawdę wydać na zbożne cele. Aha, jestem pielęgniarką. Tyle, że bezrobotną.
– Ale numer – w drzwiach stali sąsiedzi – zrobiłaś ich super, ale nam należy się szampan, bo to my cię namówiliśmy, żebyś zadzwoniła do telewizji.
Bogucki śmiał się, najważniejsze, że nie musi wracać do rybek. A siłę telewizji poznali następnego dnia. Już pod kioskiem na Majkę czekał tłumek kobiet. – Koniecznie, koniecznie muszą się spotkać, z dziećmi jest tyle problemów…
– Widzisz – powiedziała Majka – teraz nie odróżnisz już kłamstwa od prawdy. Od dzisiaj jest tak, jak opowiadałam.
W parę miesięcy później producent “Szczęściarzy” był zachwycony. Majka i Bogucki wzięli ślub. Program bił rekordy oglądalności, ale jeszcze nikt nie osiągnął sukcesu Majki.
– Jacy ci ludzie są zawistni, zadzwoniła jakaś baba z rewelacją, że ta twoja Majka do czasu wygranej była bezrobotną pielęgniarką – szef programu śmiał się, a Bogucki za nim. – Wiem, że chciała jej dokuczyć, ale żeby taką bzdurę wymyśleć. Przecież gdyby tak było, wszyscy by o tym wiedzieli.

 

Wydanie: 03/2000, 2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy