Wszystkie drogi do nieba

Wszystkie drogi do nieba

Wyznawcy czterech Kościołów żyją zgodnie w niewielkim Zelowie

Dziewiąta wieczorem. Cokół, na nim orzeł rozpościera skrzydła, ławki zajęte przez młodych zelowian. Ciszę przerywają okrzyki kibiców miejscowego zespołu, którzy wrócili właśnie ze stadionu. Dopingują swoich, ale chcieliby przecież, aby przyjechał do nich któryś z potentatów piłkarskich, Widzew albo Legia. Oba kluby mają wśród mieszkańców niewielkiego Zelowa, położonego w pobliżu Bełchatowa, swoich fanów. W innych warunkach ich spotkanie skończyłoby się z pewnością regularną bijatyką. Tu kibice siedzą obok siebie i pociągają piwo z tej samej puszki.
Główną ulicą Sienkiewicza wypuszczam się w głąb miasta. Po prawej stronie kościół rzymskokatolicki, jak się później okaże najmłodsza z działających wspólnot. Obok biblioteka, dom parafialny, gdzie między innymi odbywają się mityngi anonimowych alkoholików. Jaka szkoda, że spotkany nazajutrz ksiądz wikariusz z takim dystansem odnosi się do prośby o parę słów na temat życia parafii. Być może, wynika to z obawy, czy aby ktoś nie szuka niezdrowej sensacji.

Raj wypracowany

Ruszam dalej w poszukiwaniu posiadłości nr 14. Rozległy plac okolony jest niskim metalowym ogrodzeniem. Równo przystrzyżony trawnik z kojącym szumem spryskuje polewaczka. Gdzieniegdzie rozrzucone ławki zapraszają, by przysiąść i rozkoszować się cieniem drzewa. Niewielkie oczko wodne z pobliską drewnianą daczą dopełniają obraz tego rajskiego zakątka.
Na terenie posesji cztery budowle. Najstarsza z nich to klasycystyczny kościół. Obok niepozorny, otynkowany na żółto budynek: tu mieszka ksiądz z rodziną. Dalej duma parafii – imponujący rozmiarem dom z czerwonej cegły, do złudzenia przypomina XIX-wieczne kamienice, jakie można znaleźć w miasteczkach Pomorza Zachodniego. To Międzynarodowe Centrum Spotkań przy Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Zelowie. Tak brzmi pełna nazwa, ale na zwiedzanie przyjdzie czas jutro. Robi się późno i pastor Jelinek kieruje mnie do piętrowego domku – parafialnego hotelu. W schludnych pokoikach na szafkach nocnych leżą wydana przez zbór książka dokumentująca historię społeczności protestanckiej na tych terenach oraz Biblia.
Rankiem odwiedzam przykościelne przedszkole. Jadwiga Werner należy do parafii rzymskokatolickiej i jest jedną z trzech stażystek zatrudnionych w placówce przez gminę protestancką. – Nas nie interesuje – mówi – z jakiego domu pochodzą dzieci, może to być rodzina niewierząca czy niepraktykująca. Pierwotnie przedszkole powstało jako ochronka dla dzieci ze środowisk patologicznych. Kiedy przestały napływać pieniądze z Funduszu Inicjatyw Lokalnych, przedszkole musiało się przekształcić. Rodzice płacą 85 zł czesnego i 5 zł za całomiesięczny kurs angielskiego i rytmiki.

Ksiądz w spódnicy
Pastor zaprasza nas na nabożeństwo. Kościół wewnątrz sprawia wrażenie świeżo remontowanego domu, gdzie jeszcze nie zdążono powiesić obrazów ani dekoracji. Surowość wystroju jest jednak naturalna. Ewangelicy uważają upiększanie świątyni za zbędne i szkodliwe dla kontaktu z Bogiem. Dlatego na bielonej ścianie widnieje tylko drewniany krzyż, pod nim skromny ołtarz. Na oparciach ław dla wiernych od dziesiątków lat leżą pozostawione tam śpiewniki. Delikatnie dotykam postrzępionej okładki książki, którą przede mną trzymały w rękach pokolenia wiernych. Pieśni są wydrukowane po czesku.
Pastorowa intonuje melodię, przyłączają się do niej panie z chóru parafialnego, które siedzą po prawej stronie ołtarza. Wchodzi pastor, nikt nie wstaje z miejsc. Dziś wita gości z Niemiec.
Liturgia jest raczej szeregiem pytań stawianych wiernym. Powtarzają się słowa: „Zastanówmy się, każdy przed sobą, czy można lepiej”. To bardziej spotkanie niż msza. Ksiądz jest doradcą dobrowolnie wybranym na to stanowisko przez wiernych. Homilia wygłaszana jest po czesku, tłumaczy ją pastorowa. Pani Wiera Jelinek ubiega się o funkcję duchowną, na razie jest pomocnicą męża. Oprócz tego jest panią domu w gospodarstwie i – jak podkreśla pastor – wspaniałą żoną. Poznali się na studiach teologicznych. – Parafia jest rodziną, harmonia we własnym ognisku domowym powinna się przekładać na większą wspólnotę – mówi pastor. O swoich planach związanych z kapłaństwem pani Wiera woli nie rozmawiać, lecz wszystko wskazuje na to, że już jesienią jej marzenia się spełnią.
Msza się kończy, wierni opuszczają kościół. Podczas gdy pastorowa zbiera datki na tacę, pastor osobiście żegna się z każdym, chwilę pogawędzi – ot tak jak się rozstają dobrzy znajomi.
Cztery kościoły w niewielkim miasteczku. Spodziewam się jakichś lokalnych problemów z tym związanych. Pastor wyjaśnia:
– Pan Bóg patrzy. Jak pracujesz, to tak, abyś nie musiał być poprawiany. Zgadza się ze mną, że etos pracy, solidność, uczciwość są podstawami kapitalizmu. – Ale – natychmiast dodaje – nie tego, gdzie wyzyskuje się człowieka.
Pytam, czy widoczna zamożność parafii nie powoduje zadrażnień między społecznością a resztą zelowian. – Powołaliśmy – odpowiada – parafialny zespół gospodarczy i postanowiliśmy zatrudniać ludzi przy budowie naszego muzeum, na które pieniądze przyszły z Czech. Ogłosiliśmy przetarg, a w związku z tym, że to nasze muzeum i nie chcieliśmy na tym zarobić, wygrywały firmy związane ze wspólnotą. I co się okazało? Przez trzy lata daliśmy zatrudnienie 35 petentom urzędu pracy. Oczywiście, bez względu na to, z jakiego Kościoła przyszli – pastor wznosi oczy ku górze – ma to wymiar wieczny i taka robota podoba się Panu.
Pastor, 40-letni mężczyzna o wysportowanej sylwetce, ubrany jest w czarną marynarkę, pod szyją biała belka – rodzaj koloratki. – Jaka jest moja rola? – zastanawia się, oprowadzając mnie po archiwum i muzeum dokumentującym działalność parafii. – Jestem jednym ze wspólnoty, wybieranym na okres kadencyjny, gmina płaci mi pensję (średnie zarobki nauczycielskie). Nie jestem żadnym pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem. Niech każdy sam szuka kontaktu z absolutem. Dlatego studiujemy Pismo Święte. W kościele katolickim do drugiego soboru watykańskiego (zakończonego w 1965 r.) czytanie biblii przez wiernych było zakazane. Ja stymuluję wiernych do wysiłku w ich własnym poszukiwaniu Boga, dlatego spowiedź jest często prywatną rozmową przeprowadzoną choćby na ulicy. Tylko rozmową. Bo jak mogę cię rozgrzeszyć, przecież nie odpowiadam za twoje sumienie.
Oglądam pomieszczenia muzealne, herbarze z urywkami Pisma Świętego po czesku – niegdyś te metalowe tabliczki mieszkańcy miasta wywieszali u progu domostw, aby idący ulicą mogli czytać Biblię. Pastor opowiada historię kościoła w pobliskim Kucowie, perełki architektonicznej. Kościółek został, niestety, rozebrany, podobno dlatego, iż odkryto pod nim złoże węgla.
Zdążę jeszcze obejrzeć piękną kolekcję obrazów olejnych i muszę opuszczać posiadłość reformowanych. Ksiądz zaprasza do ponownych odwiedzin (parafia otwarta dla wszystkich, jest baza noclegowa – 61 zł za dobę od osoby) i na koniec stwierdza: – Popatrzcie na mnie, czy wyglądam na kogoś, kto jest niezadowolony z życia? Żyję otoczony życzliwymi ludźmi, z którymi razem wypełniamy niezbadany plan boży, w otoczeniu kochającej rodziny i żony, która świetnie gotuje – czegóż więcej chcieć?

Tańcząc Bogu
Do gminy baptystów są dwa kroki – domek z białej cegły, klomb przed frontem, pośrodku głaz, na nim metalowa tabliczka „Dom Modlitewny Baptystów”, a ja dodatkowo jestem rekomendowany przez księgową ewangelików.
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to perkusja przed ołtarzem. Dalej gitara, konga, wzmacniacz i mikrofony. – Chwalimy Pana w pieśni i radości – twierdzi Arek, diakon zboru. Urszula Urbaniak, żona pastora, opowiada legendę, według której pierwszym przywódcą ich Kościoła w Zelowie był człowiek, który początkowo ich nienawidził. Któregoś dnia, nieźle sobie popiwszy w karczmie, wsiadł na konia i ruszył gromić innowierców. Lecz nie dojechał. Trudy wieczoru spędzonego w gospodzie tak go zmogły, że spadł z wierzchowca i zasnął w śniegowej zaspie. Obudził się wśród baptystów, ogrzany, nakarmiony. Został z nimi.
Mnie też zapraszają na obiad, „ucztę miłości”, jak mówi Arek. Raz w miesiącu skromna przecież parafia organizuje poczęstunek dla mieszkańców Zelowa.
– Ludzie kostnieją, zaczyna się tolerować grzech – zauważa pastorowa. – My jesteśmy tymi, którzy poszukują. Nie uznajemy hierarchii, nie ma przecież ludzi nieomylnych, dlatego każdy sam jest odpowiedzialny przed Bogiem i sam z nim rozmawia. Podczas nabożeństwa, jeśli ktoś ma taką potrzebę, wychodzi przed społeczność i głosi chwałę Pana. To wypływa z potrzeby serca. Siła naszej wspólnoty polega też na tym, że potrafimy sobie nawzajem pomóc w trudnych momentach. Msza jest spotkaniem nie tylko z Bogiem, ale i ludzi między sobą.
Znów na ulicach miasteczka. Przechodzę obok poczty, gdzie mieściła się kiedyś synagoga. Dziś w miasteczku jest tylko kilku Żydów. Modlą się w domu. Skręcamy w drogę, którą można dojść do dwóch cmentarzy przytulonych do siebie przez ogrodzenie – to miejsce wiecznego spoczynku luteranów i katolików.
Kościół ewangelicko-augsburski skupia kilkudziesięciu wiernych. Parafia w Zelowie jest jedną z najmniejszych w Polsce. W świątyni nie ma nikogo. Siadam na ławeczce wśród starych modlitewników. Cisza. Świetlne refleksy tańczą na ścianie i mam wrażenie, że cienie dawno pogrzebanych wiernych w niemym rozmodleniu pokornie pochylają się przed Tajemnicą. Dziś już nie doczekam się nabożeństwa.
Wchodzę do sklepu z dewocjonaliami, jego właścicielka opowiada, że obsługuje wszystkie wyznania w miasteczku, niedawno np. ewangelicy zamówili świece do swojego kościoła.

Jesteśmy otwarci
W Zelowie największy problem to brak pracy. Rzecznik prasowy urzędu miasta, Małgorzata Stanasiuk, pociesza się Inkubatorem Przedsiębiorczości – instytucją wspierającą małe i średnie firmy. Zelów bierze udział w Programie Inicjatyw Lokalnych PHARE.
– Uzyskaliśmy kontakty z fundacjami dobroczynnymi z Holandii, wielowyznaniowość świadczy bowiem o otwartości gminy, pomaga w kontaktach z zagranicznymi partnerami.
Gdy po rozwiązaniu zakładów włókienniczych Fanar bezrobocie sięgnęło 40%, gmina opracowała lokalny program rozwoju, który pozwolił jej otrzymać 660 tys. écu ze środków Unii Europejskiej. Powołano do działania Fundację Rozwoju Gminy, dzięki której mogło utrzymać się na rynku kilkanaście firm szwalniczych, zatrudniających bezrobotnych po upadku zakładów państwowych. Do miasta wprowadzają się też nowi mieszkańcy z zagranicy, związani z gminą protestancką. Budują tu domy, chcą się osiedlić na stałe.
Z Zelowa wyjeżdżam z podarunkiem – książką poświęconą parafii ewangelickiej. Jest w niej zdanie: „Zapraszamy do Zelowa, ale wiedz, Panie, Ty jesteś tu na stałe zameldowany, jeśli miałbyś się wyprowadzić, idziemy z Tobą”.

 

Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy