Wszystkie grzechy republiki

Wszystkie grzechy republiki

Francja stoi dziś w płomieniach, ale ten pożar tlił się co najmniej od pół wieku

W pewnym sensie wydarzenia rozgrywające się w ostatnich kilkunastu dniach na ulicach największych francuskich miast są kwintesencją francuskiej obywatelskości. Tak się protestuje nad Sekwaną i tamtejsze tradycje społecznego nieposłuszeństwa są pierwszą i najbardziej fundamentalną rzeczą, którą trzeba wziąć pod uwagę przy analizie bieżących zajść. Obserwator z zewnątrz, z zagranicy, może stwierdzić, że bliżej im do miejskiej wojny podjazdowej niż okresu wzburzenia opinii publicznej. Sami Francuzi jednak, bardziej chyba niż jakikolwiek inny europejski naród, przyzwyczajeni do spalonych samochodów, rozprutych bankomatów, zablokowanych placów i wielodniowych protestów, patrzą na nie nieco inaczej niż reszta kontynentu. Ulice bowiem płonęły i w czasie niedawnych demonstracji po podniesieniu wieku emerytalnego, i w grudniu 2020 r., po brutalnym pobiciu przez policjantów czarnoskórego artysty Michela Zeclera, i podczas protestów ruchu Żółtych Kamizelek w latach 2018-2019.

Sięgając jeszcze głębiej w przeszłość, można przypomnieć trzytygodniowe zamieszki z późnej jesieni 2005 r. – i to porównanie wydaje się najbardziej zasadne. Wtedy też zaczęło się na przedmieściach wielkich miast, kontekst także był rasowy – dwójka nastolatków, Francuzów afrykańskiego pochodzenia, zginęła porażona prądem w stacji przekaźnikowej. Przede wszystkim jednak wtedy też o śmierć dzieci imigrantów oskarżano policję. To przed policjantami uciekali Zyed Benna i Bouna Traoré, śpieszący się do domu o zachodzie słońca w trakcie ramadanu. Skracali sobie drogę przez teren budowy wraz z trzecim nastolatkiem, który przeżył całe zajście. Ktoś zobaczył ich przez okno, zadzwonił na policję, młodzi wystraszyli się mundurowych, zaczęli uciekać, schowali się w stacji, dwóch zmarło. Dalej był już tylko gigantyczny wybuch gniewu, jedna ofiara śmiertelna protestów, straty mienia publicznego wynoszące wówczas 200 mln euro i stan wyjątkowy w całej republice.

Obywatele, czyli kto

Widać więc ponad wszelką wątpliwość, że Francja ma poważny problem. Pytanie tylko, jaka jest tego problemu natura. Trzeba bardzo uważać, żeby nie wpaść w koleiny zbyt prostych odpowiedzi. Zamieszki, które trwają po śmierci 17-letniego Nahela, zastrzelonego 27 czerwca podczas kontroli policyjnej w podparyskim Nanterre, nie są protestami politycznymi. Nie mają konkretnego lidera ani komitetu organizacyjnego, nie kieruje nimi żadna usystematyzowana ideologia. Owszem, z każdym kolejnym dniem pojawia się coraz więcej dowodów na udział w demonstracjach anarchistów i radykalnych lewicowców z ugrupowań antysystemowych i antydemokratycznych, takich jak słynny Czarny Blok, aczkolwiek oni raczej zamieszki wykorzystują do własnych celów, niż są ich siłą napędową.

Nie są to również protesty natury ekonomicznej, choć nierówności materialne we Francji rosną w tempie wręcz lawinowym, a różnice pomiędzy centrami miast a przedmieściami są coraz większe. Błędem jednak byłoby zakładanie, że w tej awanturze chodzi tylko o kwestie rasowe. Owszem, model asymilacyjny wobec migrantów, dominujący we francuskiej polityce publicznej praktycznie od czasów dekolonizacji Afryki w latach 60., nie zadziałał. A dokładniej przez dekady dawał jedynie iluzję tego, że działa. Niemniej francuskie państwo rozczarowało nie tylko swoich kolorowych obywateli. Francja ma dziś problem z tym, by nadal funkcjonować jako stabilna demokracja, zapewniająca wszystkim swoim mieszkańcom równy udział w życiu publicznym. I to problem znacznie szerszy niż samo wykluczenie rasowe.

Gdy chce się pisać o współczesnym francuskim społeczeństwie, jedną z trudności jest to, że nie do końca wiadomo, z kogo ono się składa. W 1978 r. rząd w Paryżu zakazał pytania w spisach powszechnych o przynależność rasową i etniczną, dlatego publicznych danych na ten temat nie ma. Są natomiast badania instytutów pozarządowych i jednostek akademickich, według których co piąty Francuz jest zagranicznego pochodzenia. INSEE, Państwowy Instytut Statystyki i Badań Ekonomicznych, wlicza w to wszystkich, którzy mają przynajmniej jednego rodzica niebędącego Francuzem lub którzy sami urodzili się poza granicami kraju. Takich osób w 68-milionowej Francji jest, według różnych szacunków, od 11 mln do 13 mln. Co ciekawe jednak, niemal połowa to Francuzi pochodzący z innych krajów europejskich. Osób wywodzących się z Maghrebu, krajów Afryki Subsaharyjskiej i Azji Południowo-Wschodniej, czyli dawnych posiadłości kolonialnych francuskiego imperium, jest nieco ponad 6 mln.

Co więcej, nie jest prawdą, że wszyscy przybysze spoza Europy lądują na marginesie społecznym, całkowicie pozbawieni możliwości osiągnięcia sukcesu. Według najnowszych danych INSEE, z 2021 r., w rodzinach imigranckich rodzi się w tej chwili właściwie tyle samo dzieci, ile w rodzinach białych Francuzów. To zadaje kłam mitowi, że migranci rozmnażają się znacznie szybciej niż „rdzenni” mieszkańcy kraju.

To jeden z głównych stereotypów, napędzający zwłaszcza na skrajnej prawicy słynną teorię wielkiego zastąpienia (ang. The Great Replacement Theory). Zakłada ona, że masowe otwieranie granic dla migrantów spoza Europy nieuchronnie doprowadzi do zastąpienia chrześcijańskiej populacji Starego Kontynentu (a więc i Francji, dla wielu matki współczesnej, postoświeceniowej Europy) społeczeństwem muzułmańskim, co skończy się upadkiem cywilizacji europejskiej, przymusową konwersją na islam i wszelkimi innymi katastrofami społecznymi. Teoria ta już dawno przestała być polityczną egzotyką, w ubiegłorocznej kampanii poprzedzającej wybory prezydenckie jako jej zwolenniczka ujawniła się nawet centroprawicowa kandydatka Valérie Pécresse, doskonale wykształcona, absolwentka najważniejszych w kraju szkół administracji publicznej, mająca doświadczenie w rządzeniu na szczeblu ministerialnym.

Wrzenie przedmieść

Tymczasem dane pokazują coś odwrotnego. Dzietność wśród kobiet w rodzinach imigranckich wynosi w tej chwili 1,90 dziecka na gospodarstwo domowe, podczas gdy w „białej” Francji to 1,86. Czasy, gdy imigrantów rodziło się znacznie więcej, dawno minęły. INSEE wskazuje, że w latach 1960-1974, czyli w okresie gwałtownego wzrostu gospodarczego, kiedy rozrastająca się ekonomia nad Sekwaną przyjmowała najwięcej imigrantów zarobkowych, wskaźnik dzietności wynosił 2,35. Teraz jest znacznie niższy, a Didier Reynaud, autor analiz demograficznych instytutu, jako przyczynę tego zjawiska jednoznacznie wskazuje awans społeczny. Kobiety w rodzinach imigranckich coraz częściej są dobrze wykształcone, mają dyplomy uczelni, a to przekłada się na mniejszą dzietność.

Bezpośrednio wpływa to również na pozycję społeczną następnych pokoleń. Według innych danych INSEE, cytowanych w ostatnich dniach przez BBC, co trzeci niebiały Francuz mający ojca o podstawowych kwalifikacjach (bez wyższego kształcenia) dochodzi do stanowiska kierowniczego, podczas gdy u białych Francuzów odsetek ten wynosi 27%. Oczywiście to tylko niektóre z wielu statystyk opisujących życie Francuzów mieszanego lub obcego pochodzenia, ale doskonale pokazują one, jak kłamliwy i uproszczony jest obraz tej części społeczeństwa w przestrzeni publicznej.

Prawdą jest natomiast co innego – imigranci w pierwszym lub drugim pokoleniu znacznie częściej wchodzą w bezpośredni kontakt ze służbami mundurowymi, najczęściej nie z własnej woli. Według badania przeprowadzonego w 2017 r. przez francuską organizację pozarządową Défenseur des Droits (Obrońca Praw) prawdopodobieństwo zatrzymania przez policję młodych mężczyzn arabskiego i azjatyckiego pochodzenia jest 20 razy wyższe niż w przypadku białych Francuzów w tym samym wieku. Ponadto francuscy policjanci są wyjątkowo brutalni. Dane serwisu World Population Review wskazują, że spośród wszystkich krajów europejskich, które przekazały informacje na ten temat, właśnie Francja ma największą liczbę śmiertelnych ofiar interwencji policji. W 2018 r. było ich 26, przy 11 w Niemczech i zaledwie pięciu w Belgii, a trzech w Wielkiej Brytanii.

Śmierć Nahela nie była jednostkowym przypadkiem. Tylko w ubiegłym roku aż 13 osób zostało zastrzelonych przez policję z powodu odmowy zatrzymania się do kontroli pojazdu. Dane te można mnożyć, ale żeby zrozumieć ich znaczenie, należy opisać rzeczywistość tych miejsc we Francji, gdzie rodzin mieszanych i imigranckich jest najwięcej, czyli przedmieść dużych miast.

Tu o spokojne życie naprawdę trudno. Po pierwsze, dlatego że nie ma tam prawdziwej społeczności o długiej tradycji. To obszary, gdzie najszybciej wymieniają się mieszkańcy. Według danych cytowanych przez dziennik „Le Monde”, pochodzących z badań sprzed sześciu lat, co roku aż 10-12% mieszkańców przedmieść zmienia miejsce zamieszkania. Po drugie, pomimo ogromnych wydatków publicznych na infrastrukturę na przedmieściach, sięgających według informacji rządu nawet 10 mld euro rocznie, państwo pozostaje tam szalenie nieefektywne. A dokładniej próbuje teraz naprawić grzechy z przeszłości, kiedy po dekolonizacji de facto zamieniło te obszary w getta.

Jedną z najbardziej zaniedbanych spraw była edukacja. Nagminny stał się proceder wysyłania do szkół na przedmieściach nauczycieli młodych, bez kwalifikacji i doświadczenia, dla których jedyną metodą zapanowania nad uczniami z wielu różnych kultur było wprowadzenie opresyjnej dyscypliny. Na papierze wszystko się zgadzało. W latach 80. republika starała się dać dzieciom imigrantów równe szanse. Prestiżowe uniwersytety, z Sciences Po na czele, prowadziły akcje rekrutowania młodzieży z przedmieść, podobnie jak francuskie wojsko i administracja publiczna.

Problem zaczynał się później, w strukturach tych organizacji. Francuzi, którzy z dumą od II wojny światowej prowadzili politykę niedostrzegania rasy, w takim układzie nie byli też w stanie dostrzec własnego instytucjonalnego rasizmu. Chłopaków w wojsku nie czekały awanse, tylko szykany, nastolatków z przeszłością w szkołach Afryki czy Bliskiego Wschodu z definicji uznawano za niezdolnych do normalnego studiowania na uczelniach publicznych. Jeśli dodać do tego problemy infrastrukturalne, rozsypujące się bloki budowane pośpiesznie dla imigranckich rodzin, dostępność narkotyków i obecność zorganizowanych grup przestępczych, często rdzennych, francuskich, łatwo zrozumieć, dlaczego młodzież z przedmieść jest dziś dla reszty Francji problemem.

Czarny rynek

Ten problem jednak Francuzi wyhodowali sobie sami, głównie nietrafionymi decyzjami w polityce społecznej. W 2018 r. Emmanuel Macron wprowadził prawo, na mocy którego dziecko nielegalnego imigranta czy imigrantki z Francuzem będzie miało francuskie obywatelstwo, jeśli rodzic spoza kraju przez rok będzie pomagał w jego utrzymaniu.

Prezydent chciał zapewne dobrze, ale nie przewidział powstania czarnego rynku francuskiej spermy. W rezultacie jego ustawy kobiety z Afryki masowo płacą za zajście w ciążę z obywatelami Francji, a potem kłamią, że otrzymują od nich wsparcie finansowe, tylko po to, żeby dziecko było w kraju legalnie. To nakręca spiralę kłopotów: samotne macierzyństwo, trudności w szkole i bardzo często późniejsze konflikty z prawem.

Tak naprawdę więc to, co od kilkunastu dni dzieje się na ulicach Francji, jest wybuchem frustracji kumulowanych przez pół wieku. Francuzów kolorowych, których Francja ignorowała. Francuzów białych, którym we Francji coraz gorzej się wiedzie, którzy z przyczyn finansowych są wypychani na przedmieścia i za swój społeczny regres winią właśnie migrantów. Francuzów młodych, którym stare elity blokują możliwość awansu. Francuzów rozczarowanych państwem, które nie jest sprawiedliwe – choć dla każdego sprawiedliwość znaczy w tym kontekście co innego.

Zbić na tym kapitał próbują rozmaite siły polityczne – od skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego, które obiecuje w mediach społecznościowych przywrócenie porządku publicznego, po lewicę spod znaku Jeana-Luca Mélenchona, który brutalność protestów wręcz legitymizuje, mówiąc, że „nie będzie wzywać do spokoju, tylko do sprawiedliwości”. Francja, nawet jak na swoją kulturę protestu, stoi teraz w płomieniach. Pożaru nie będzie łatwo ugasić, bo wymagałoby to przeformułowania głównych zasad funkcjonowania republiki. Nad Sekwaną mają jednak długie tradycje wymyślania na nowo swojej państwowości. Czas zrobić z tego użytek.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2023, 28/2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy