Wybory pod dyktando armii

Wybory pod dyktando armii

Niezależnie od tego, kto zostanie ogłoszony prezydentem Egiptu, prawdziwa batalia rozegra się o konstytucję Egipcjanie lubią żartować. Nie oszczędzali też byłego dyktatora. Jeszcze długo przed arabską wiosną krążył nad Nilem dowcip o tym, jak to Bill Clinton zazdrościł Hosniemu Mubarakowi znakomitych, przeszło 90-procentowych wyników plebiscytowo-wyborczych. Mubarak – jako dobry przyjaciel Clintona – postanowił podesłać mu własnych doradców, gdy ten ubiegał się o reelekcję. – I jak, wygrałem? – pyta Clinton jednego ze swoich sztabowców. – Obawiam się, że nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych został nie pan, ale Mubarak – usłyszał w odpowiedzi. Tym razem elekcja miała więc historyczny charakter. Nie dość, że żaden z kandydatów nie nazywał się Mubarak, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia (następcą Hosniego miał zostać jego syn – Gamal), to jeszcze można uznać, że zarówno pierwsza, jak i druga tura były przeprowadzone względnie uczciwie. Frekwencja otarła się ledwie o 50%, na co wpłynął zarówno niemiłosierny upał, jak i brak sympatii części Egipcjan do zwycięzców pierwszego etapu. Szczególnie ci o liberalnych poglądach twierdzili, że nie chcą ani islamisty, ani dawnego zausznika Mubaraka. Postanowili więc zbojkotować wybory, choć nie wszyscy. Członkowie Ruchu 6 kwietnia dogadali się z Mohamedem Mursim w sprawie formowania sceny politycznej po jego ewentualnym zwycięstwie. 16 i 17 czerwca Egipcjanie wybierali pomiędzy członkiem Braci Muzułmanów oraz liderem Partii Wolności i Sprawiedliwości – Mursim a człowiekiem armii (emerytowanym oficerem) – Ahmedem Szafikiem. Rządzącej od ponad 16 miesięcy juncie zależało na takim starciu, ponieważ – jak dawniej – można było straszyć Egipcjan islamistami oraz szarijatem. Głównymi motywami kampanii wyborczej Szafika były hasła stabilizacji, bezpieczeństwa oraz świeckości – żywcem wyjęte z politycznego słownika poprzedniego prezydenta. Tymczasem w tle wyborów prezydenckich miały miejsce nie mniej ciekawe wydarzenia, spośród których najwięcej kontrowersji wzbudziło dopuszczenie – pomimo prawnych kontrowersji – Szafika do drugiej tury. Ponadto Najwyższa Rada Sił Zbrojnych – z Mohamedem Tantawim na czele – rozwiązała zdominowany przez islamistów parlament, dała wojskowym prawo do aresztowania cywilów, a także wydała aneks do Deklaracji Konstytucyjnej, gwarantując sobie jeszcze szersze prerogatywy. Wpisuje się to w strategię powiększania zakresu panowania, realizowaną przez Najwyższą Radę Sił Zbrojnych od dnia, w którym „faraon” podał się do dymisji. Wojskowi walczą o wpływy Najwyższy Sąd Konstytucyjny powstał ponad 30 lat temu po to, aby uwiarygodnić politykę otwartych drzwi (infita-h•) w oczach inwestorów. Nie dowierzali oni ówczesnemu prezydentowi, Anwarowi as-Sadatowi, gdy ten obiecywał, że nie znacjonalizuje reprywatyzowanej gospodarki. Trybunał konstytucyjny stał się więc najbardziej niezależną instytucją egipskiego autorytaryzmu i nieraz służył opozycjonistom w ich nierównej walce z reżimem. Dopiero w ostatnich latach Mubarak położył rękę również na tej instytucji. W 2009 r. na jej czele stanął Faruk Sultan, co oznaczało kres niezależności sądu. Jego kariera była wcześniej związana z trybunałami wojskowymi. Dzisiaj Sultan piastuje inne ważne stanowisko – przewodzi Najwyższej Komisji ds. Wyborów Prezydenckich. Obydwie instytucje odgrywają kluczową rolę w rozgrywce, jaką oficerowie toczą dziś z opozycją – nie chcąc, aby Bracia Muzułmanie zgarnęli całą pulę. Chronią w ten sposób swoje korporacyjne interesy. Wiedzą bowiem, że utrata wpływu na władze polityczne będzie oznaczać także stopniową utratę wpływów ekonomicznych i przywilejów, a te są znaczne. Mówi się, że siły zbrojne kontrolują – na różne sposoby – nawet 30% egipskiej gospodarki. Należy się przy tym spodziewać, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy skala tych wpływów jeszcze się powiększyła. Jak stwierdziła na łamach „Foreign Policy” prof. Zeinab Abul-Magd z Uniwersytetu Georgetown, „Wyższy rangą oficer, kiedy przechodzi na emeryturę, często staje się gubernatorem prowincji albo administratorem miasta. Może też kierować przedsiębiorstwem należącym do państwa, a w szczególności do wojska. Może nawet zarządzać portem morskim lub firmą naftową”. Wojskowi mają zatem dużo do stracenia i bynajmniej nie chodzi im o bezpośrednie rządzenie. Do stycznia 2011 r. sprawa była dość prosta – rządził Mubarak, a wojskowi mogli spokojnie się bogacić.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 26/2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa