27/2004

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Do czytania poza klatką

Oddalenie kasacji w sprawie Andrzeja Marka przybliżyło nas do nieuchronnej dyskusji o standardach dziennikarstwa w Polsce Oddalenie przez Sąd Najwyższy kasacji rzecznika praw obywatelskich w sprawie redaktora „Wieści Polickich”, Andrzeja Marka, nie było już tak medialne jak happening z wchodzeniem do klatki w imię solidarności zawodowej z rzekomo pokrzywdzonym przez sądy dziennikarzem lokalnej prasy. Owszem, media odnotowały pokrótce postanowienie sądu. „Gazeta Wyborcza” opatrzyła je celnym, choć przykrym dla Andrzeja Marka tytułem „Niesmaczny symbol wolności”. I po sprawie. Tymczasem dopiero teraz, po werdykcie najwyższej instancji, należałoby porozmawiać o standardach dziennikarstwa w Polsce. Oddzielić też to, co w tej historii naprawdę ważne, od tego, co było sztucznie wywołaną kampanią. Co było przekłamaniem albo mitem. Nie jest prawdą, że w tej sprawie dziennikarz został skazany na bezwzględną karę pozbawienia wolności. Dostał trzy miesiące w zawieszeniu na dwa lata tytułem próby, czy w tym czasie znowu nie popełni przestępstwa. Nawiasem mówiąc, był to błąd – taktyczny sądów rejonowego i okręgowego w Szczecinie, strategiczny prawodawcy i wymiaru sprawiedliwości. Rzecz w tym, iż w naszych czasach nie powinno się skazywać na więzienie za słowa, bez względu na to, czy wypowie je dziennikarz, czy obywatel. Są inne, nie mniej dolegliwe kary, jak choćby grzywna. Wyrok orzekany „w zawiasach” tylko pozornie wydaje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Z ratusza do aresztu

Prezydenta Piotrkowa oskarżono o wzięcie ponad 42 tysięcy złotych łapówek. Wiele osób twierdzi, że to polityczna zemsta Przekazanie uprawnień do decydowania o losie ponad 80 tys. mieszkańców Piotrkowa Trybunalskiego nastąpiło w areszcie śledczym. Dokument ze stosownymi dyspozycjami sporządzał notariusz. Znalazły się w nim m.in. plenipotencje do zaciągania wysokich zobowiązań finansowych oraz upoważnienie do podejmowania kluczowych decyzji w sprawie niektórych firm. Aresztancka sceneria i udział notariusza zaledwie w części przesądziły o niezwykłości zdarzenia. Istotniejsi byli główni aktorzy tego zdarzenia. Cesje uprawnień odbierali dwaj wiceprezydenci Piotrkowa Trybunalskiego, a przekazującym był aresztowany kilka dni wcześniej Waldemar Matusewicz, któremu przed 18 miesiącami piotrkowianie powierzyli rządy w mieście. Prezydentowi Matusewiczowi prokuratura zarzuciła łapówkarstwo, a łódzki sąd zaaresztował go na trzy miesiące. Ma to zapobiec ewentualnym próbom matactwa i wpływania na zeznania świadków. Zatrzymanie znanego polityka przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego wywołało szok wśród lokalnych elit. 27 maja miejscy radni wybierali honorowych obywateli Piotrkowa Trybunalskiego. Sesyjnym obradom przysłuchiwali się wszyscy najważniejsi w mieście. Zrazu nieobecność prezydenta wydawała się usprawiedliwiona. Wcześniej bowiem zapowiadał, że pojedzie na konferencję samorządowców województwa łódzkiego na temat bezpieczeństwa. Bomba wybuchła w czasie jednej z przerw, kiedy na zamkniętym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Rocznica bez procesu

Czy Marek Papała padł ofiarą członków „zarządu” gangu pruszkowskiego? Były komendant główny policji, gen. Marek Papała, zginął 25 czerwca 1998 r. około godz. 22, zastrzelony przed własnym domem na warszawskim Mokotowie. Tej samej nocy ówczesny szef policji, Jan Michna, powołał specjalną grupę dochodzeniową, następnego dnia zaś wydział ds. przestępczości zorganizowanej stołecznej prokuratury wszczął śledztwo, do którego w październiku 1998 r. włączył się UOP. Podczas dochodzenia przesłuchano kilkuset świadków, dokonano setek ekspertyz, wykluczono kilkanaście (mówi się o 14) różnych scenariuszy dotyczących okoliczności zabójstwa generała. Za pomoc w ujęciu zabójców wyznaczono najwyższą w historii polskiej kryminalistyki nagrodę – 300 tys. zł. Efekty? Kilka dni temu śledztwo zostało ponownie przedłużone – do 26 grudnia br. Po raz 13… Zarzuty dla Sienkiva Nie oznacza to jednak, że do tej pory nie działo się w sprawie Papały nic istotnego. Mimo embarga informacyjnego i uprawianej przez prokuraturę oraz policję celowej dezinformacji wiadomo, że jednym z zabójców generała był Ryszard Bogucki, gangster, któremu przypisuje się m.in. zabójstwo „Pershinga”, szefa gangu pruszkowskiego. Już w zeszłym roku Boguckiemu postawiono zarzuty współudziału i nakłaniania do zabójstwa Papały. Jest ponoć kwestią najbliższych tygodni przedstawienie zarzutu udziału

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Nasza kochana obłuda

Marco Polo pojechał lat temu parę do Chin. Przywiózł stamtąd wspaniałą relację „Opisanie świata”, a także sposób produkcji makaronu. Włosi skorzystali z niego i do dzisiaj są uznawani za mistrzów tej potrawy. Podróże kształcą, ciężko powtarzać ten truizm. Andrzej Lepper, człowiek znany z krawatu w barwy „polo”, miał jechać do Chin. Bo jest członkiem parlamentarnej grupy polsko-chińskiej. Szefem dużego parlamentarnego klubu. Znanym liderem politycznym. Nie poleciał, bo naskoczyły na niego krajowe media. Drwiły, że leci przed ważnym dla kraju głosowaniem wotum zaufania dla rządu Marka Belki. Przede wszystkim zaś dlatego, że zaprosiły go „komunistyczne” Chiny. Sugerując, że istnieje światowy spisek sił komunistycznych wciągających teraz w swe macki Samoobronę. Śmieszne, że atak na Leppera przypuściły tak uważające się za rzetelne i racjonalne media jak „Rzeczpospolita” czy Radio Zet. Popularna „Rzepa” – publikująca dotąd wiele interesujących relacji z Chin, pokazujących gwałtowny skok cywilizacyjny tego kraju, często goszcząca prof. Jadwigę Staniszkis – komentując wyjazd Leppera, nagle straciła pamięć. Zapomniała o tych świetnych obserwacjach pani Staniszkis, że w Chinach, w przeciwieństwie do Europy Środkowo-Wschodniej, skutecznie zdekomunizowano gospodarkę, pozostawiając jedynie „komunistyczne” partyjne symbole, ale co z tego, że partia nazywa się komunistyczna, skoro

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Szkoła boi się seksu

Prezerwatywa stała się narzędziem walki ideologicznej Prof. Zbigniew Izdebski, pedagog i seksuolog, pracownik naukowy Uniwersytetu Zielonogórskiego i Warszawskiego, gdzie kieruje także Podyplomowym Studium Wychowania Seksualnego i jest prodziekanem Wydziału Pedagogicznego. Współautor podręczników wychowania do życia w rodzinie, realizator programów badawczych WHO, członek zespołu doradczego przy ministrze edukacji ds. wprowadzenia przedmiotu wiedza o życiu seksualnym człowieka. W latach 1999-2003 kierował Towarzystwem Rozwoju Rodziny. Dwa lata temu założył Stowarzyszenie do walki z Dziecięcą Prostytucją i Pornografią „Pro-Ecpat”. – Zatrzaśnięte drzwi miłości, molestowanie, narzędzie niszczenia rodziny – takie znalazłam określenia edukacji seksualnej. – Przejawy aktywności seksualnej dzieci i młodzieży są poddawane nie osądom, ale raczej przesądom, i to ze strony rodziców, wychowawców, a także osób, które określiłbym jako wątpliwej jakości strażników moralności. Powód? Mało wiemy na temat tej sfery życia jednostki, bo problematyka jest w naszym kraju bardzo trudna do badania. Już samo hasło seksualność dzieci czy młodzieży wywołuje u wielu dorosłych niepokój. – Dlaczego? – Dorosłym wydaje się, że młodzi tego jeszcze nie robią, a młodym, że dorośli już tego nie robią. Poza tym żyjemy w społeczeństwie, gdzie jest tabu dotyczące seksualności osób młodych, jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Wojna europejska

Zaczyna się oto w Polsce nowa wojna. Będziemy ją mieli przez czas dłuższy. Jest to wojna europejska. Jej bojową surmą jest na razie dziki wrzask – zdrada! hańba! zaprzaństwo! targowica! – jakim prawica polska powitała wracającą z Brukseli polską delegację rządową, która nolens volens podpisała tam kompromisowy projekt konstytucji europejskiej. Ale to przecież dopiero początek. W dalszym ciągu, pewnie po wyborach, Giertych postawi premiera Belkę, a chyba także ministra Cimoszewicza, przed Trybunałem Stanu. A potem będzie referendum w sprawie przyjęcia unijnej konstytucji. A potem, czego wcale nie można wykluczyć, jeśli rządy w Polsce obejmą PiS, LPR, Platforma etc., będzie wielka debata, czy i jak mamy z Unii Europejskiej wystąpić. Przeciągnie się to na lata. I bardzo dobrze, bo tylko taka wojna jest zdolna przeorać polską świadomość, wprowadzić ją wreszcie do XXI w. albo też – czego przecież nie można wykluczyć – cofnąć definitywnie do zaścianka. Zagrajmy bowiem w otwarte karty. Prawica polska być może nie ma zbyt tęgiej głowy, ale ma instynkt. I on właśnie podpowiada jej słusznie, że im bardziej rzetelna, głęboka i otwarta będzie integracja Polski z krajami zachodu Europy, tym bardziej chwiejne i rozmazane będą się stawać same

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zalał nas autozłom

W kwietniu sprowadzono do Polski 5080 używanych samochodów. W czerwcu – już 100 tys. sztuk Niewyobrażalna wręcz i stale rosnąca fala motoryzacyjnego złomu zalewa Polskę od chwili naszego wejścia do Unii Europejskiej. – W maju na obszarze podległym naszej izbie celnej przyjęto deklaracje zapłaty akcyzy od 5349 samochodów osobowych. W pierwszej połowie czerwca było już ponad 5 tys. deklaracji. 90% tych aut to pojazdy ośmioletnie i starsze. Dla porównania w całym ubiegłym roku ocliliśmy ok. 4,5 tys. aut – oblicza Mariola Karaśkiewicz z Izby Celnej w Rzepinie. Tak samo jest we wszystkich placówkach celnych przy naszej zachodniej granicy. Tłumy szczęśliwych nabywców samochodów sprowadzanych głównie z Niemiec szturmują urzędy. Kolejki są kilku- i kilkunastogodzinne, wróciły zapisy i listy społeczne, w Świecku celnicy pracują przez całą dobę. Niewiele lepiej jest w głębi kraju. – Wiadomo było, że gdy przestanie istnieć granica celna, na nasz wygłodniały rynek trafi lawina – mówi Witold Lisicki z warszawskiej izby celnej. W stołecznych urzędach celnych również ustawiają się ogromne kolejki. W kwietniu sprowadzono do Polski zaledwie 5080 używanych samochodów. W maju – 53 tys., a w czerwcu ich liczba

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kto wypycha nas z Europy

Roman Giertych w antyunijnej koalicji z Jackiem Saryuszem-Wolskim z PO to czarny sen polskiej polityki Groteska, kabaret czy po prostu… sabotaż? Takie pytanie ciśnie się wielu ludziom na usta, kiedy obserwują – nie po raz pierwszy, niestety, w ostatnich miesiącach – kakofonię słów potępienia, jakich używają politycy rozmaitych partii po przyjęciu przez 25 państw członkowskich Unii Europejskiej (w tym Polskę) projektu traktatu konstytucyjnego dla zjednoczonej Europy. Dokument – którego zaakceptowanie zdecydowana większość Europejczyków przyjęła z widoczną ulgą, a polityczni przywódcy UE z uczuciem, że wreszcie została popchnięta do przodu sprawa europejskiej (lepszej) przyszłości – w Polsce spotyka niemal wyłącznie nieprzychylne opinie wśród partii opozycyjnych wobec rządu Marka Belki, ale także w sporej części Kościoła katolickiego. Jeszcze raz, można powiedzieć, pokazujemy Europie i światu, że ani nie umiemy się cieszyć z oczywistego sukcesu, ani nie potrafimy myśleć kategoriami szerszymi niż własny, ciasno – i na dodatek fałszywie! – pojęty interes. O takiej Polsce – kraju egoistycznym, egocentrycznym i aroganckim, zapatrzonym wyłącznie w siebie i pozbawionym kompetencji, by harmonijnie pracować w większej, europejskiej drużynie – pisze się od pewnego czasu i opowiada w wielu krajach europejskich. To niechlubny rezultat nie tylko ostatnich polskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Pewne rzeczy już się wyjaśniają. Przez parę miesięcy zastanawiano się w MSZ kto zastąpi Piotra Ogrodzińskiego na stanowisku dyrektora Departamentu Ameryki, Jacka Bylicę na stanowisku dyrektora Departamentu Polityki Bezpieczeństwa, no i Marka Jędrysa na stanowisku dyrektora Departamentu Europy. Wszyscy trzej – przypomnijmy – wyjeżdżają na placówki jako ambasadorzy. Różne MSZ-etowski korytarz układał hipotezy, ale teraz jest już niemal jednomyślny. Henryk Szlajfer, którego typowano na stanowisko dyrektora Departamentu Polityki Bezpieczeństwa, obejmie inny departament – Ameryki. I to obejmie, jak zapewniają dobrze poinformowani, bez płk. Bolesława Świetlickiego. O tym wcześniej pisaliśmy, otóż subtelny intelektualista Szlajfer, jeden z najbliższych współpracowników Bronisława Geremka, gdy ten kierował MSZ, ma wielką słabość do Świetlickiego, który intelektualistą nie jest. Parę osób już zresztą o tę słabość zdążyło Szlajfera podpytać, no i zawsze uzyskiwało odpowiedź w stylu: przecież to jest świetny pracownik, znakomicie mi się z nim pracuje. Zgodnie z tym kredo, Szlajfer trzymał go na stanowisku swojego zastępcy, gdy był dyrektorem Departamentu Planowania i Analiz (Strategii Polityki), potem, gdy pojechał do Wiednia jako ambasador przy OBWE, także ściągnął go na swojego zastępcę. Gdy parę miesięcy temu w gmach poszła informacja, że Szlajfer ma objąć Departament Polityki Bezpieczeństwa, wśród jego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Póki świat światem…

Czy Polacy zawsze byli przeciwko Niemcom Według zgodnej opinii polskich kronikarzy średniowiecznych, Galla Anonima (zm. po 1113 r.), Kadłubka (1223) i Długosza (1480), „najzacieklejszymi wrogami Polaków” (Polonorum infestissimi inimici – Gall) byli Czesi. Z ówczesnej perspektywy na zachód od Polski mieszkali Sasi (do nich też słusznie zaliczył Długosz Brandenburczyków). Niemcy bowiem jako kraj stanowiły aż do 1806 r. luźną konfederację państewek plemiennych i feudalnych, nosząc oficjalną nazwę Cesarstwa Rzymskiego. Zdaniem Długosza, przeciwko Polakom i Litwinom walczyli pod Grunwaldem krzyżaccy rycerze zakonni, świeccy rycerze z Prus, Ziemi Chełmińskiej i Inflant, pruscy mieszczanie, Czesi, Morawianie, Ślązacy, Turyngowie, Pomorzanie, Szczecinianie, Kaszubi, Sasi, Frankowe i Westfalczycy: „Tyle bowiem narodów i ludów zebrało się w ogromnej liczbie, aby zniszczyć narodowość i imię Polaków. A chociaż wszystkich wymienionych narodów była liczba wielka, to jednak liczba Czechów i Ślązaków przewyższała innych”. Po zdobyciu przez Polskę w 1466 r., w rezultacie Wojny Trzynastoletniej z Krzyżakami, Pomorza Gdańskiego i Warmii Długosz westchnął: „Gdybym doczekał za łaską Bożą odzyskania i zjednoczenia z Polską Śląska, Ziemi Lubuskiej i Słupskiej, z radością zstępowałbym do grobu i słodszy miałbym w nim odpoczynek”. Historycy polscy często powołują się na to westchnienie, ale nie dodają, że Śląsk należał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.