Zalał nas autozłom

Zalał nas autozłom

W kwietniu sprowadzono do Polski 5080 używanych samochodów. W czerwcu – już 100 tys. sztuk Niewyobrażalna wręcz i stale rosnąca fala motoryzacyjnego złomu zalewa Polskę od chwili naszego wejścia do Unii Europejskiej. – W maju na obszarze podległym naszej izbie celnej przyjęto deklaracje zapłaty akcyzy od 5349 samochodów osobowych. W pierwszej połowie czerwca było już ponad 5 tys. deklaracji. 90% tych aut to pojazdy ośmioletnie i starsze. Dla porównania w całym ubiegłym roku ocliliśmy ok. 4,5 tys. aut – oblicza Mariola Karaśkiewicz z Izby Celnej w Rzepinie. Tak samo jest we wszystkich placówkach celnych przy naszej zachodniej granicy. Tłumy szczęśliwych nabywców samochodów sprowadzanych głównie z Niemiec szturmują urzędy. Kolejki są kilku- i kilkunastogodzinne, wróciły zapisy i listy społeczne, w Świecku celnicy pracują przez całą dobę. Niewiele lepiej jest w głębi kraju. – Wiadomo było, że gdy przestanie istnieć granica celna, na nasz wygłodniały rynek trafi lawina – mówi Witold Lisicki z warszawskiej izby celnej. W stołecznych urzędach celnych również ustawiają się ogromne kolejki. W kwietniu sprowadzono do Polski zaledwie 5080 używanych samochodów. W maju – 53 tys., a w czerwcu ich liczba najprawdopodobniej przekroczy 100 tys. sztuk. Coraz mniej natomiast kupujemy nowych samochodów. W maju tylko 26 tys. sztuk, podczas gdy w kwietniu ponad 45 tys. sztuk. Oznacza to, że wkrótce nasze ulice przybiorą typowo azjatycki wygląd i będą zapchane dymiącymi wrakami na kółkach. Kupujący się spieszą, bo wprawdzie po 1 maja Polska stała się podatkowym rajem dla nabywców autozłomu, ale szczęście nie musi trwać wiecznie. Można przypuszczać, że kiedyś wreszcie nasze państwo zechce ukrócić te złote interesy i zwiększy cienką strużkę podatków płynącą od importerów starych aut do naszego pustego budżetu. Trzeba więc korzystać, póki czas. Kupię furę, oclę grata Dlaczego tak opłacalne stało się sprowadzanie starych samochodów do Polski? Nie jest to już import, lecz kupno i sprzedaż na obszarze wewnątrz Unii Europejskiej. Z polskich granic zniknęli celnicy, którzy – o ile nie brali łapówek i pracowali uczciwie – wyliczali opłaty na podstawie katalogów podających wartość używanych samochodów różnych roczników. Nie pomagało wtedy pokazywanie umowy kupna-sprzedaży, z której wynikało, że nasz niemiecki przyjaciel sprzedał nam auto po wyjątkowo okazyjnej cenie. Do cła (wprawdzie przed majem obowiązywała stawka celna 0% na auta wyprodukowane w Unii Europejskiej, ale na wozy japońskie czy amerykańskie już nie) dochodził 22-procentowy VAT, naliczany od wartości samochodu powiększonej o cło, potem jeszcze akcyza (do 65%) obliczana na podstawie wartości auta wraz z cłem i VAT-em. W sumie sprowadzanie używanego samochodu nie było specjalnym interesem. A jeszcze obowiązywała norma euro, zakazująca importowania do Polski aut bez katalizatora. Teraz jednak Polska nie jest już zagranicą, więc norma euro nie obowiązuje, można przywozić wszystkie graty, nie ma też VAT-u. Jest akcyza – nadal sięgająca do 65% wartości auta. Ale nasze przepisy o podatku akcyzowym przyjęte na początku bieżącego roku (ustawa z 29 stycznia 2004 r. oraz rozporządzenie) mówią wyraźnie, iż podstawą wyliczenia akcyzy jest wartość auta zapisana w umowie kupna-sprzedaży. Co więc robią nasi rodacy? Oczywiście wpisują do umów jak najniższe sumy, a resztę płacą do ręki swoim zagranicznym partnerom. I tym prostym sposobem – przykładowo – używana toyota corolla z 1995 r. kosztująca na niemieckim rynku ok. 2 tys. euro zostaje kupiona formalnie za 300 euro, zaś volkswagen golf z 1996 r. nabyty w rzeczywistości za 3 tys. euro wjeżdża do kraju z zapisaną w papierach ceną 400 euro. I są to jeszcze powściągliwi nabywcy. – Teraz nie mają prawa o nic mnie pytać, przepisy o akcyzie mówią wyraźnie, że liczy się kwota zapisana w umowie. Moje święte prawo wpisać do umowy nawet jedno euro. Ciekawe, jak długo potrwa ten bal – mówi pewien czekający w oddziale celnym w Gorzowie Wielkopolskim. Nie jest to tylko teoria. – Rzeczywiście, zdarzają się umowy, gdzie wpisano kwotę jednego euro – potwierdza Mariola Karaśkiewicz. A potem od takiej właśnie sumy nasze państwo pobiera

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 27/2004

Kategorie: Kraj