09/2006
Wariacje andersenowskie
Nasz redakcyjny kolega, Krzysztoff Skain May, jest twórcą o niezwykle szerokich zainteresowaniach, obejmujących zarówno malarstwo i grafikę, scenografie teatralne, telewizyjne i koncertowe, aranżację wnętrz, jak i muzykę. Jedną z jego fascynacji odzwierciedla wystawa Nie daj się smutkowi (według baśni Andersena) w Galerii Stara Prochownia. To powrót do miejsca debiutanckiej ekspozycji z 1975 r., ale temat nie jest wcale powrotem do dzieciństwa, jak mogłoby sugerować nazwisko słynnego bajkopisarza. Artysta sam zresztą przyznaje, że baśnie Andersena nie były lekturą jego dzieciństwa. Są natomiast istotnym elementem kultury europejskiej. Przedstawiają pełną gamę ludzkich słabości, ale i wielkość ducha. Andersen łatwym i zabawnym językiem zwracał się do dzieci i dzieci ukrytych w dorosłych z dorosłym przesłaniem. Udzielił przy tym głosu grupom tradycyjnie skazanym na milczenie dzieciom właśnie, biedakom, zwierzętom, drzewom i kwiatom czy zabawkom. Niezwykle ważny jest też humor to on nadaje baśniom smak i wartości filozoficzno-metafizyczne. Teraz Skain May przekształca słowa, które stały się niezwykle mu bliskie, w malarskie widzenie. Wystawę można oglądać do 22 marca, od wtorku do niedzieli w godz. 11.00-20.00. A szerzej z twórczością artysty można się zapoznać na stronie www.skain.art.pl.
Czy powrót cenzury w Polsce jest możliwy?
PRO Andrzej Załucki, redaktor naczelny „Życia Warszawy” Politycy zawsze chcieli mieć jakiś wpływ na to, co piszą dziennikarze. Co więcej chcieliby wpływać na to, co będzie. Kiedyś cenzura oglądała szczotki przed drukiem gazety, teraz politycy dzwonią, sugerują, z czymś wyraźnie się nie zgadzają, robią naciski, dokonują prób wpływania itd. Czasem im się udaje. Zdarza się, że polityk dzwoni z żądaniem, by materiał został zdjęty, a w czasie kampanii wyborczej potrafili nawet zawrócić dziennikarza z drogi. Dodatkowo mamy coś w rodzaju autocenzury, kiedy w redakcji zastanawiają się, czy jakiś materiał dobrze się przysłuży gazecie, czy źle. KONTRA Jarosław Sellin, wiceminister kultury Nie jest możliwy powrót cenzury, bo w Polsce istnieje demokracja. Jeśli już coś takiego powstanie, to możemy co najwyżej mówić o cenzurze obyczajowej, choć lepszym określeniem byłaby ochrona dzieci i młodzieży przed szkodliwymi wpływami niektórych treści i publikacji. Wszystkie badania wskazują, że społeczeństwo się tego domaga. Wbrew temu jednak, czym straszą niektórzy publicyści, cenzura polityczna jest zupełnie niemożliwa i wykluczona, polska prawica bowiem, która teraz rządzi, wywodzi się z wolnościowych i solidarnościowych tradycji. Z jej strony takie rzeczy nie grożą.
Szantaż
Z niecierpliwością czekam na rozstrzygnięcie procesu w Strasburgu, w którym pewna pani pozwała państwo polskie o to, że panujące tu prawa i przepisy uniemożliwiły jej przerwanie ciąży, urodzenie zaś – trzeciego już – dziecka, do czego została zmuszona, pozbawiło ją wzroku, przed czym ostrzegali ją lekarze. Nie ukrywam też, że chciałbym, aby państwo polskie ten proces przegrało. Jest to oczywiście postawa godna potępienia. Życzenie własnemu państwu przegranej przed trybunałem międzynarodowym jest czymś okropnym, niezależnie od tego, że przypadek owej pani – która w dodatku nazywa się Tysiąc, ponieważ jej historia może być historią tysięcy kobiet w Polsce – pokazuje wadliwość i bezwzględność polskiego prawa, które kierując się względami ideologicznymi i religijnymi, doprowadza do ludzkich tragedii. Przegrana Polski w Strasburgu oznaczałaby także, że Unia Europejska i jej trybunał, do którego odwołała się poszkodowana, nie tylko odnosi się krytycznie do polskiego prawa w zakresie regulacji urodzeń, uważając je za zacofane, ale w dodatku, że Unia stoi ponad naszym prawem, a więc ogranicza naszą suwerenność. Życzenie własnemu państwu, aby jego suwerenność została ograniczona, po prostu nie mieści się w głowie, mimo że ograniczenie to mogłoby wyjść na dobre obywatelom polskim, a więc nam wszystkim. Oto jeden z licznych dylematów, przed którymi stajemy dzisiaj codziennie.
Niewinny IPN, bezkarny Wildstein?
Taki właśnie sygnał płynie z decyzji sądu i prokuratury dotyczących wyniesienia „listy Wildsteina” z Instytutu Pamięci Narodowej. W ostatni wtorek prokuratura warszawska umorzyła śledztwo w sprawie wycieku „listy Wildsteina”, stwierdzając, że nie umie wykryć, kto z pracowników IPN ułatwił Wildsteinowi wyniesienie listy. Dziennikarz też nie popełnił żadnego przestępstwa, no bo cóż on biedny jest winien temu, że ktoś z IPN dał mu listę. Wszak jego dziennikarską rolą jest wynoszenie i publikowanie. Prokuratura, powiedzmy sobie szczerze, nie przykładała się zresztą do tej sprawy, bo śledztwo zostało wszczęte jeszcze za poprzedniej ekipy, teraz zaś panuje tendencja, by wynosić, publikować i robić z tego użytek. Już wcześniej stołeczny sąd okręgowy uznał, że IPN nie odpowiada za to, że niedokładnie strzegł swych dokumentów, co umożliwiło ich wyciek na zewnątrz. Skoro IPN nie odpowiada za ochronę dokumentów, to znaczy, że nie jest zobowiązany do ich pilnowania. A jeśli nie musi pilnować, wniosek stąd płynie taki, iż dokumenty na temat współpracy ze służbami PRL wolno wynosić każdemu, kto ma na to ochotę. I o sformułowanie właśnie takiego przekazu dla społeczeństwa chodziło. Wkrótce więc nowe, przez nikogo niezweryfikowane listy agentów pojawią się w mediach i będą służyły do rozmaitych rozgrywek.
Notes dyplomatyczny
Śmieją się w MSZ z Andrzeja Krawczyka, który jest nowym Majkowskim w Pałacu Prezydenckim. To znaczy, ma być, ale mu nie wychodzi. Z zagubienia? Ze strachu? W ministerstwie do dziś opowiadają o tym, jak prezydencka para wybierała się do USA i jakie jeszcze przed odlotem działy się przygody. Było bowiem tak, że razem z prezydentem do samolotu wsiadła pani prezydentowa. To zresztą jest udokumentowane, fotoreporterzy zrobili jej zdjęcia, jak wchodzi na pokład, elegancko trzymając w ręku torbę reklamówkę z Galerii Centrum. Cóż tam w środku miała? Kanapki dla męża? Szczotkę do włosów? Kapcie? My stawiamy na kapcie. Rzecz bowiem ma ciąg dalszy – pani prezydentowa, jak mówią dobrze poinformowani, przyjechała na lotnisko święcie przekonana, że za chwilę poleci z mężem za ocean. Przyjechała z walizkami, z torbą reklamówką (najpewniej z kapciami – wiadomo, lot jest długi, warto dać nogom wypocząć) i zasiadła w salonce. Tymczasem nie było jej w programie wizyty! W tym programie wciąż następowały zmiany – w składzie delegacji, w pierwszej wersji, nie było ministra spraw zagranicznych, potem się znalazł; i w ten sposób wypadła z programu pani Kaczyńska, gdy Amerykanie poinformowali, że Laura Bush będzie w Waszyngtonie nieobecna. Sęk w tym, że nikt prezydentowej o tym nie powiedział! Więc siedziała w samolocie,
Muzyczne Oscary
Kompozytorzy filmowi kolekcjonują nominacje do nagrody Akademii. Rekordziści mają ich po kilkadziesiąt Sztuka to czy nie? Tarcia na linii kompozytorzy muzyki poważnej-twórcy muzyki filmowej raczej nie skończą się nigdy. Ci pierwsi na ogół z góry patrzą na wszelkie filmowe utwory. Zwłaszcza że czasem do pisania partytur ekranowych biorą się utalentowani samoucy. Właściwie najłatwiej obrazić „poważnego” kompozytora stwierdzeniem, iż jego najnowsze dzieło brzmi jak muzyka filmowa… Jednak nawet wśród znakomitych artystów zgody co do tego nie ma. Wojciech Kilar dość lekceważąco traktuje swoją twórczość filmową – jako źródło dochodu, a nie dumy. A tymczasem Philip Glass kilka lat temu głośno narzekał, że bardzo chętnie napisałby muzykę do megaprodukcji w rodzaju „Władcy Pierścieni”. Tylko że nikt mu tego nie zaproponował, bo uważany jest za autora muzyki klasycznej, wysublimowanej (mimo że przecież filmem się parał niejednokrotnie). I tak źle, i tak niedobrze. Moc nominacji Kinomani takich problemów nie mają, głosują nogami, a raczej portfelami, bo dziś muzyka filmowa to silna gałąź przemysłu fonograficznego, ścieżki dźwiękowe zaś osiągają sprzedaż porównywalną z hitami gwiazd popu i rocka. Ich przesłuchanie czy zwykła wycieczka do kina udowadniają natomiast, że muzyce w filmie często daleko do ideału – stanowienia pewnego kontrapunktu, swego
Głupi mądry
W czasie stanu wojennego obywatele masowo nadawali swoim przychodzącym na świat dziewczynkom imię Iza, ponieważ łatwiej i bezpieczniej wówczas się żartowało, mówiąc: – I za cukrem. I za mąką. I za chlebem. I za mięsem. I za kartkami na to wszystko. Teraz z kolei przyszła moda na Anny. Ani optymizmu, ani gospodarczych reform, ani kompromisu, ani nawet rozumu. Próbowałem ostatnio wytłumaczyć znajomym z zagranicy, co oznacza u nas dzisiaj słowo kompromis. Według encyklopedii, jest to między innymi ugoda elit, niby proste i nieskomplikowane wytłumaczenie. Ale nie w naszym wydaniu. U Jarosława Kaczyńskiego kompromis najlepiej zobrazuje ten dialog. Pan Andrzej: – Ja chcę to. Pan Roman: – A ja to. Pan Jarosław: – Nie. Pan Andrzej i pan Roman: – Zgoda. I potem wszyscy ogłaszają, że są zadowoleni z takiego kompromisu. I tak samo jak to słowo całkiem innego znaczenia nabrała rzeźba w Garwolinie, która stoi przed salą konferencyjną urzędu miejskiego. A mianowicie jest to rzeźba trzech kaczorów, która sobie stała od lat, jak gdyby nigdy nic, ponieważ symbolizowała ona garwolińskie kaczki, opisane w wierszu Mirona Białoszewskiego „Idę po chleb dla mamy”. I prawdopodobnie nikt by o nich nie mówił ani nie pisał gdyby nie zwycięstwo braci Kaczyńskich, ponieważ teraz ci, którzy odwiedzają urząd, i to zarówno
Gangsterzy będą się wysadzać?
Najbliższe lata upłyną pod znakiem brutalnych porachunków wewnątrz struktur przestępczych – twierdzi policja Jeszcze pięć lat temu, po spektakularnym rozbiciu gangu pruszkowskiego, wydawało się, że przestępczości zorganizowanej w Polsce skręcono kark. Huraoptymistyczne komentarze polityków i mediów zagłuszały trzeźwe opinie policyjnych ekspertów, którzy twierdzili, że przestępcza natura nie zna próżni. Czas, jaki upłynął od zatrzymania gangsterskich bossów, niestety potwierdził te przewidywania. W niedawno ukończonym raporcie Centralnego Biura Śledczego czytamy, że w 2005 r. działało w kraju aż… 296 grup przestępczych, w tym 258 polskich i 38 o charakterze międzynarodowym. Co więcej, w porównaniu z rokiem poprzednim nastąpił wzrost liczby przestępczych struktur w 2004 r. policja miała zidentyfikowane 262 gangi, w tym 32 o powiązaniach międzynarodowych. Pocieszające, że nie są to już rozbudowane, liczące dziesiątki czy nawet setki członków grupy w ubiegłym roku działania operacyjne policji skupione były wokół 3377 mafijnych liderów i ich żołnierzy. Z tego grona 271 osób to cudzoziemcy, wśród których prym wiodą nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy Ukraińcy, Białorusini, Litwini i Rosjanie. Interesy najważniejszych Raport CBŚ potwierdza, obserwowaną nie tylko na terenie krajów Wspólnoty Niepodległych Państw, dezintegrację silnej niegdyś mafii czeczeńskiej (11 czynnych