29/2008

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Felietony Jerzy Domański

Stonka w mediach publicznych

Jaka jest różnica między sławnym ostatnio białoruskim sędzią piłkarskim Siergiejem Szmolikiem, który prowadził mecz, mając 2,6 promila alkoholu we krwi, a PiS-owskimi dziennikarzami, którzy jak stonka obleźli media publiczne? Żadna. Jedno i drugie jest kuriozum nieznanym w cywilizowanym świecie. Dziś w Europie tylko Prawo i Sprawiedliwość oraz Białoruś mają identyczny stosunek do mediów publicznych. Mało tego! To Łukaszenka mógłby się od Jarosława Kaczyńskiego dowiedzieć, jak utrzymać pełną kontrolę nad mediami publicznymi po przegranych wyborach. A swoją drogą skuteczność PiS w rządzeniu TVP i Polskim Radiem warta jest głębszych studiów. To niebywałe, jak łatwo ekstremiści polityczni, mając poparcie tylko części Polaków i korzystając z niskiej frekwencji wyborczej, mogli przy poparciu jeszcze bardziej egzotycznych partii (Liga Polskich Rodzin i Samoobrona) przejąć pełną władzę nad obszarami, które ich najbardziej interesowały. Nie gospodarka, autostrady czy służba zdrowia, ale służby specjalne i media publiczne. W rekordowo szybkim czasie, nocą, zmieniając prawo, psując wieloletni konsensus, PiS zawłaszczyło Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Radę, którą szybko doprowadzono do katastrofy, bo nigdy w swojej historii nie była tak jednostronna i tak marna kadrowo. Elżbieta Kruk obsadzona przez PiS na stanowisku przewodniczącej KRRiTV, nie mając zielonego pojęcia o rynku mediów,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Polityczne w grobach grzebanie

Wiele grobów postaci historycznych bywało otwieranych, a ich szczątki poddawane były badaniom. Zdarzało się to przy okazji remontów kościołów, gdy przypadkowo napotykano czyjś grób lub trzeba go było na czas tego remontu zabezpieczyć, przy okazji remontu samego sarkofagu. Tak na przykład w latach 70. XX w., przy okazji remontu kaplicy świętokrzyskiej katedry wawelskiej otwarto groby Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety Rakuszanki. Przy okazji konserwacji sarkofagu Kazimierza Wielkiego ponad sto lat wcześniej przypadkiem odkryto, że zwłoki królewskie spoczywają wewnątrz sarkofagu, ponad podłogą katedry, a nie – jak sądzono – w krypcie pod sarkofagiem. Także w latach 30. XX w. zabezpieczając fundamenty katedry wileńskiej, uszkodzone w czasie powodzi, przypadkiem natrafiono na zalane wodą i mułem groby królewskie, w tym na grób Barbary Radziwiłłówny. Badano szczątki postaci historycznych przy okazji ich ekshumacji, poprzedzającej przeniesienie zwłok w inne miejsce, przy okazji procesów beatyfikacyjnych, czasem czyniono to w celach naukowych, aby wyjaśnić jakąś historyczną zagadkę. Prawie wszystkie groby królewskie na Wawelu – poza grobami Łokietka i Jagiełły – były otwierane, a szczątki królów przy tej okazji bardziej lub mniej dokładnie badane.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Czasami się zdarzy, że przy wietrznej pogodzie dziecko wypuści z rąk latawiec. I cóż wtedy widzimy? Ten latawiec jak szalony fruwa raz tu, raz tam, trzepocze na wietrze. Tak właśnie wygląda zachowanie Polski wobec negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej. Po pierwsze, dlaczego tyle osób zabiera głos w tej sprawie? I to takich, które nie powinny głosu zabierać? Wszystko zaczęło się kilka dni przed wyjazdem minister Fotygi do Stanów Zjednoczonych. Wtedy w jednej ze stacji radiowych pojawił się Sławomir Nowak, szef Gabinetu Politycznego Premiera, który komentował rokowania w sprawie tarczy w takiej konwencji, że pośpiech jest potrzebny, ale przy łapaniu pcheł. W sumie – rozsądnie, aczkolwiek niezbyt wiadomo, dlaczego on. Potem Fotyga pojechała do USA i mieliśmy wielki festiwal oskarżeń, że rząd o jej wyjeździe nie wiedział. Oczywiście – wiedział. Sam min. Sikorski pisał do niej, że nie jest to najszczęśliwszy moment na tego typu wizyty. Bezskutecznie. Po czym Fotyga do Polski wróciła i nagle Zbigniew Chlebowski, szef klubu parlamentarnego PO (dlaczego akurat on?), ogłosił, że umowa o tarczy jest już na finiszu, że w przyszłym tygodniu zostanie zawarta. W międzyczasie usłyszeliśmy komunikat (amerykański), że negocjacje zostały zakończone. A negocjator, wiceminister Witold

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Egady – klęska Kartaginy

Na zachód od Sycylii znaleziono spiżowy taran starożytnego okrętu Była to ostatnia bitwa I wojny punickiej. 10 marca 241 r. p.n.e. koło Wysp Egackich na zachód od Sycylii rzymskie okręty rozgromiły flotę Kartaginy. Punijczycy ponieśli dotkliwe straty i musieli przyjąć ciężkie warunki pokojowe. Ślady tej dramatycznej batalii do dziś odnajdują archeolodzy. Niedawno Sebastiano Tusa, dyrektor morskiego departamentu Sycylii, poinformował o sensacyjnym odkryciu. Z głębokości 70 m automatyczny batyskaf podniósł spiżowy taran starożytnego okrętu, prawdopodobnie rzymskiego. Taran umieszczony na dziobie na wysokości linii wodnej, miał dziurawić burty nieprzyjacielskich statków. Rzymianie nazywali go rostrum. „To zaledwie piąte rostrum odnalezione na świecie do tej pory”, oświadczył zadowolony dyr. Tusa. Dwa spośród tych antycznych taranów znajdują się na Sycylii. W 2004 r. koło Trapani (w zachodniej części wyspy, starożytna Drepana) rybacy wyłowili z morza inne rostrum, a wydział policji odpowiedzialny za kontrolę dzieł sztuki szybko przejął znalezisko. Jak się wydaje, oba tarany to świadectwa bitwy koło Wysp Egackich, rozstrzygającego starcia I wojny punickiej. Był to z pewnością najdłuższy i być może najkrwawszy konflikt starożytnego świata, toczony nieprzerwanie w latach 264-241 p.n.e. Rzymianie, naród zdobywców, rzucili wyzwanie Kartaginie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Co zrobią „borówki”?

Warto poświęcić wakacyjne urlopy na refleksję o strategii polskiej lewicy LiD przeszedł już do historii. Jednym z czynników, które doprowadziły do jego zgonu, była walka o przywództwo w SLD. Nic więc dziwnego, że rywalizacja między Grzegorzem Napieralskim a Wojciechem Olejniczakiem zaprzątała przez ostatnie miesiące dziennikarzy, publicystów i politologów zajmujących się polską lewicą. W cieniu tej walki znalazły się pozostałe ugrupowania tworzące LiD: Socjaldemokracja Polska, Partia Demokratyczna i Unia Pracy. Ta ostatnia zresztą niedawno poinformowała, że w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego wystartuje razem z SLD. Liderzy UP długo nie zastanawiali się nad przyszłością swojego ugrupowania. Takiego spokoju i pewności mogliby im pozazdrościć politycy SdPl i PD, w ostatnim okresie te dwie partie stały się bowiem polem debaty mającej na celu znalezienie odpowiedzi na pytanie, co robić. Debaty w nielicznym gronie Grono uczestników tej debaty jest jeśli nie kameralne, to przynajmniej niewielkie. – Początkowo do SdPl garnęło się sporo osób. Większość odeszła (lub przestała aktywnie działać) po wyborach 2005 r. W tych, którzy pozostali, nową nadzieję tchnęły wybory samorządowe i powstanie LiD. Wynik poniżej oczekiwań spowodował odejście kolejnej grupy działaczy. Następni odeszli po przyspieszonych wyborach i rozpadzie LiD – relacjonuje jeden z liderów SdPl.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Susza zabija Australię

Czy wielki kontynent na antypodach zmieni się w pustynię? W Australii od 2002 r. trwa najdotkliwsza susza w dziejach. Naukowcy biją na alarm: prawdziwe piekło dopiero się zacznie. Jeśli nie zostaną ograniczone emisje dwutlenku węgla, konsekwencje dla gospodarki i społeczeństwa okażą się straszne. Zdaniem głównego doradcy rządu ds. zmian klimatycznych, prof. Rossa Garnauta, jeżeli wzrost temperatury nie zostanie powstrzymany, znikną Wielka Rafa Koralowa i śnieżne pola w górach, a rolnictwo w basenie rzek Murray i Darling upadnie. Wypada dodać, że bez żywności z tego ogromnego spichlerza kontynentu, obejmującego ponad milion kilometrów kwadratowych, gospodarka Australii znajdzie się w stanie zapaści. 6 lipca, dwa dni po tym, jak Garnaut wystąpił z ostrzeżeniem, opublikowany został raport Biura Meteorologicznego oraz CSIRO, najważniejszego urzędu naukowego kraju. Wstrząśnięty minister rolnictwa Tom Burke stwierdził, że część tego dokumentu przypomina nie rozprawę naukową, lecz powieść katastroficzną. Premier Kevin Rudd uznał raport za bardzo niepokojący. Według szefa rządu, z dokumentu wynika, że należy poddać rewizji dotychczasowe poglądy na temat wpływu zmian klimatycznych na susze nękające kraj. Raport przypomina, że do tej pory lata uważane za nadzwyczaj gorące występowały raz na dwie dekady, a nawet raz na ćwierć wieku. W niedalekiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Czy Europa buduje mur na Atlantyku

Stare kraje UE u progu kryzysu nie mogą utrzymać tylu imigrantów, ale żyć bez nich nie potrafią Mohamed S. ma 22 lata i pracuje na czarno jako pomocnik murarski przy budowie nadmorskiego hotelu niedaleko Malagi. W obawie przed obozem dla nielegalnych imigrantów i deportacją do kraju pochodzenia, Maroka, nie chce podawać dziennikarzom swego nazwiska. Zgodnie z nowymi przepisami Unii Europejskiej dotyczącymi imigrantów zarobkowych, które Hiszpanie zaczną prawdopodobnie stosować już we wrześniu, jeśli znajdzie się na czarnej liście, będzie mógł powrócić tu legalnie dopiero za pięć lat. Jednak jego szanse są marne. Rodzice, którzy są czymś w rodzaju pańszczyźnianych chłopów u bogatego właściciela ziemskiego i pracują za jedną trzecią zbiorów z przydzielonej im do uprawy ziemi, sprzedali swój domek z małą działką w wiosce pod Fezem. Nie chcieli, aby ich pierworodny miał takie samo beznadziejne życie jak oni. Wystarczyło akurat na zapłacenie 12 tys. euro „firmie”, która nielegalnie przerzuca ludzi z Maroka i Mauretanii na wybrzeże hiszpańskie. Sami, na wzór Berberów spod niedalekich gór Atlas, zamieszkali na razie w namiocie, ale zimy bywają tam bardzo chłodne. W zeszłym roku w drodze do Hiszpanii zmarło na morzu co najmniej 925 nielegalnych imigrantów z Afryki. Mohamed miał szczęście, ponieważ

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Smutna śmierć bohatera

Żołnierz uznany za symbol współczującej armii USA w Iraku nie miał sił, aby żyć Joseph Patrick „Doc” Dwyer był modelowym amerykańskim bohaterem. W 2003 r. jego zdjęcie znalazło się na pierwszych stronach gazet. Miliony ludzi podziwiały młodego żołnierza w okularach, z zatroskaną twarzą, który na rękach wynosił z pola bitwy małego irackiego chłopca. Dwyer uznany został za symbol współczującej armii Stanów Zjednoczonych, która przybyła do Iraku, aby nieść pomoc jego mieszkańcom. Ale armia nie potrafiła pomóc nawet swojej ikonie. Dwyer przetrwał piekło w Iraku, jednak nie umiał pokonać demonów wojny, które zagnieździły się w jego mózgu. Podobnie jak wielu weteranów z Iraku cierpiał na depresję i posttraumatyczne zaburzenia stresowe. Wszędzie widział czających się zamachowców. Lekarstwa nie skutkowały. Joseph usiłował przywołać sen, wdychając dust-off, aerozol do czyszczenia komputerów. W końcu dawka okazała się za duża. 28 czerwca 31-letni były żołnierz zadzwonił po taksówkę ze swojego domu w Pinehurst w Karolinie Północnej. Chciał, aby zawieziono go do szpitala, lecz nie miał już sił podejść do drzwi. Około godziny 19.10 taksówkarka telefonicznie wezwała policję. Porucznik Michael Wilson dobrze znał byłego żołnierza, wielokrotnie przyjeżdżał do jego domu – czy to z interwencją,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Gdzie założyć filtr na raka?

W Polsce co roku umiera ok. 40-50 tys. osób, które można by wyleczyć Rak budzi większy lęk niż choroby krążenia, które są najczęstszą przyczyną zgonów. Nie tylko dlatego, że atakuje coraz więcej ludzi, a w Polsce ciągle zbyt mały procent zostaje w pełni wyleczonych, przerażają też warunki, w jakich przyszło im się leczyć. Zmagają się z cierpieniem, a równocześnie zabiegają o terminy badań i operacji, o nowoczesne leki do chemioterapii i miejsce w szpitalu, odnoszą więc często wrażenie, że nikomu nie zależy na ich wyleczeniu. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że pomimo objawów wskazujących na chorobę nowotworową nie wykonuje się najszybciej, jak to jest możliwe, specjalistycznych badań i natychmiast nie rozpoczyna terapii? Przecież rozrastający się nowotwór w każdej chwili może przekroczyć granice dające szanse na całkowite wyleczenie. Chorych coraz więcej W ostatnich 40 latach nastąpił w Polsce ponadtrzyipółkrotny wzrost zachorowań na nowotwory złośliwe – z 35.328 przypadków w 1963 r. do 125.672 w roku 2005. Przyczyn tego jest wiele – zwiększyła się liczba mieszkańców kraju i wydłużyła średnia długość życia, a rak częściej atakuje ludzi starszych. Przybyło też palaczy, chociaż wiadomo, że dym tytoniowy jest rakotwórczy. Liczba zgonów w tym czasie wzrosła z 34.500 w 1963 r. do 90.396

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Trzy kolory

14 lipca w oknach domów we „francuskiej dzielnicy” w Bolesławcu powiewa flaga Tricolore Kiedy zbliża się 14 lipca, rocznica Wielkiej Rewolucji Francuskiej i święto narodowe Francji, w oknie wielu domów przy jednej z ulic „francuskiej dzielnicy” w Bolesławcu powiewa flaga Tricolore. Wnuki Polaków urodzonych we Francji wciąż mówią po francusku i porównują opowieści dziadków z rzeczywistością znad Loary i Sekwany. –-Podczas studiów dzieci pojechały z weekendowym biletem sprawdzić, jak rzeczywistość ma się do opowieści babci i prababci. Język francuski słyszeli od dzieciństwa, w domu ożywały opowieści o Francji, ciągle byli jacyś goście, znajomi stamtąd – opowiada Barbara Macuga z Bolesławca. Ona, potem jej dzieci przesiąkali Francją, mają chyba też dzięki temu mnóstwo znajomych na całym świecie. Zamiast planowanego tygodnia, Mikołaj i Patrycja zostali drugi tydzień, a bagietki i banany na tle krajobrazów Francji nie znudziły im się przez ten czas i smakowały niezwykle. Dziś wciąż na 14 lipca Tricolore zatykana jest w domu babci, raczej od strony ogrodu, pełnym rzeźb bretońskiej artystki. – Powiewa ta z Marianną, proporczykami ozdabiamy front domu, to nasze osobiste sympatie, nie na pokaz. Obchody święta przeniosły się do Villi Ambasada, tam zbierają się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.