07/2012

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Notes dyplomatyczny

Minister Sikorski oddał politykę wschodnią niejako w outsourcing grupie z Ośrodka Studiów Wschodnich. Z zaciekawieniem patrzyliśmy,  jak Marek Ziółkowski, były konsul na Białorusi, a potem ambasador na Ukrainie, jest wypychany z obszaru Europy Wschodniej. Ziółkowski rozpoczął pracę w MSZ od placówki w Mińsku, gdzie był konsulem, potem funkcjonował w strukturach ambasady jako zastępca ambasadora. W latach 1997–2001 w centrali doszedł do stanowiska dyrektora Departamentu Europy Wschodniej, a potem na cztery lata wyjechał do Kijowa, gdzie kierował naszą placówką. Z takim CV, wydawałoby się, Ziółkowski powinien był aspirować do kluczowych stanowisk, jeśli chodzi o naszą politykę wschodnią. Tak się jednak nie stało. Po powrocie z Kijowa został odsunięty od spraw wschodnich, co było rodzajem wotum nieufności. Był więc m.in. dyrektorem Departamentu Współpracy Rozwojowej, a ostatnio pracował w Departamencie Ameryki. To zresztą rzecz warta głębszej analizy – otóż od roku 1990, jeśli chodzi o sprawy wschodnie, mieliśmy dwie tendencje. Po pierwsze, w MSZ wciąż brakowało specjalistów znających region, ludzi, język, kulturę itd. A po drugie, nawet w obliczu tak szczupłych sił sprawami Wschodu zajmowały się różne ekipy, które wzajemnie się eliminowały. Pierwsza grupa, którą uosabiał Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, walczyła z dawnymi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Eeee, co tam minus 30

Ludziom w Stuposianach żadne mrozy niestraszne W bieszczadzkich Stuposianach, nazywanych podkarpackim biegunem zimna, ludzie czasami mają dość. Nie, nie zimy, lecz dziennikarzy. Telefony, kamery, dyktafony… Pytania: Jak tu wytrzymujecie, czy sklep czynny, czy szkoła działa? I tym podobne. – A u nas 30 na minusie w każdą zimę po kilka razy, czasem przez cały tydzień. I wszystko gra – mówią mieszkańcy. Znowu o nas głośno No, gdyby temperatura spadła do minus 37 stopni, jak w 1996 r., to już byłoby małe zmartwienie. Przy takiej lodowicy trudno pracować na powietrzu, a przecież większość tutejszych to leśnicy i pilarze. Od kilku lat także strażnicy graniczni, którzy mają bazę pod Wilczą Górą i patrolują kilometry bezdroży wzdłuż granicy z Ukrainą. Na wyposażeniu mają grube kurtki, rękawice i czapki, ale silny mróz przenika nawet przez nie. – Wtedy lepiej szybko maszerować, nie zatrzymywać się na dłużej, żeby buty nie przymarzły do podłoża – młody strażnik niby żartuje, ale wcale mu nie do śmiechu, bo synoptycy wciąż zapowiadają niskie temperatury, a ze służby zejść nie można. – Najgorzej mieć patrol drogowy – dodaje kolega. – Drepcze człowiek w miejscu, czas się dłuży, można świra dostać. A od potoku Wołosatego cholernie ciągnie, normalna syberiada. Wolę już

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nieobojętni

Fundacja im. Hanki Bożyk uhonorowała ratujących życie Sobota, 28 maja 2011 r. Młodszy aspirant Ryszard Zborowski z Komendy Powiatowej Policji w Sulęcinie pracuje na podwórku swojego domu w Rzepinie. Widzi młodą kobietę biegnącą w stronę torów kolejowych. Coś każe mu pobiec za dziewczyną. Kobieta siedzi na torach. Zza zakrętu wyłania się skład towarowy. Ryszard Zborowski w ostatniej chwili ściąga kobietę sprzed lokomotywy. – Byłem w miejscu i czasie, w którym należało działać. Każdy przyzwoity człowiek zrobiłby to samo – mówił o tym wydarzeniu, gdy 9 lutego odbierał jedną z czterech nagród przyznanych po raz drugi przez Fundację im. Hanki Bożyk „Pogotowie Ratunkowe – dlaczego nie zdążyło?”. – Najgorsze, co może się zdarzyć, to bierność, gdy komuś dzieje się krzywda albo grozi utrata życia. Nieobojętny był też Mateusz Waldek, ratownik WOPR. W późny letni wieczór w Krynicy Morskiej uratował tonącą dziewczynę, która wyszła z baru i chciała się ochłodzić w morzu. Pomoc była na tyle skuteczna, że dziewczyna wstała i razem z koleżanką szybko odeszła, nawet nie dziękując wybawcy. „Dziękuję” nie usłyszał też Damian Zawadzki z Ochotniczej Straży Pożarnej w Gąbinie. Narażając własne życie, wyciągnął rannego kierowcę z przygniecionego przez drzewo auta. W każdej chwili

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Muzyka od A do Ż

Prace nad 12 tomami „Encyklopedii Muzycznej PWM” trwały ponad 40 lat. Dzieło jest niezwykle rzetelne, ale dziś w takim tempie już niczego się nie wydaje Właśnie wszedł na rynek ostatni, 12. tom „Encyklopedii Muzycznej Polskiego Wydawnictwa Muzycznego” (część biograficzna). Wydarzenie ważne dla naszej kultury, ale i niezwykłe z uwagi na czas. Jest to bowiem finał pracy, która trwała nieprzerwanie 41 lat i objęła dwie epoki najnowszej historii naszego kraju. Aż dziw bierze, że dzieło zostało jednak dokończone, skoro po tylu latach część jego autorów odeszła z tego świata, mamy inny kraj, inne pieniądze, działa internet, a książkę teoretycznie można wydać w jeden dzień. Tymczasem praca nad pierwszym tomem encyklopedii (A-B) trwała prawie całą dekadę Edwarda Gierka, od 1971 r., kiedy powołany został zespół redakcyjny, aż do listopada 1979 r., gdy tom wyszedł z drukarni. Przewodniczącą kolegium redakcyjnego była jeszcze wtedy nestorka polskich muzykologów, prof. Zofia Lissa (zmarła w 1980 r.), a w komitecie redakcyjnym zasiadał m.in. Witold Lutosławski. Oszczędny styl Na szczęście cała edycja miała od początku jednego redaktora naczelnego, dr Elżbietę Dziębowską, która przez 41 lat koordynowała prace. Danuta Borzęcka, jedna z redaktorek encyklopedii, odnosi się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Czwarta władza nad trumną małej Madzi

Gdy postrzelił się prokurator w randze pułkownika (jeszcze nikt nie wiedział, że to po prostu żałosny spektakl), tylko jeden dziennikarz zachował się jak człowiek, próbował ratować rannego. Reszta rzuciła się do kamer, aparatów fotograficznych lub telefonów, by nadać newsa. Obrzydliwość! Nie słyszałem, by chciała się tym zająć Rada Etyki Mediów. Od kilku dni niektóre media żyją tragedią rodziny z Sosnowca. Rekordy bije niestety TVN 24. Od rana do nocy pokazują albo skutecznego eksdetektywa Rutkowskiego atakującego policję, albo niemrawego rzecznika policji, który próbuje – choć robi to z wielką i chyba nadmierną delikatnością – dawać odpór Rutkowskiemu. Od tygodnia obaj panowie mówią zresztą to samo. Na nowo ożył medialnie wyciągnięty gdzieś z lamusa i robiący za gwiazdę emerytowany profesor kryminalistyki, który jeszcze niedawno był pewien, że małą Madzię porwano, i nawet z grubsza wiedział, kto to mógł zrobić. Teraz jest pewien i robi wrażenie, jakby był pewien od początku, że było tak, jak mówi eksdetektyw Rutkowski i jego klientka, a zarazem ofiara, matka Madzi. Do tego dochodzi cały legion dziennikarzy, którzy największe komunały mówią z takim przekonaniem, jakby dokonali jakiegoś epokowego odkrycia. Wszystko to jest po prostu głupie i żałosne. Kto chce, niech sobie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Durczok z Palikotem o piwie

Januszowi Palikotowi grozi alkoholizm, a Durczok cierpi na amnezję. Taki wniosek można wyciągnąć z rozmowy, jaką panowie odbyli w TVN 24. Palikot pochwalił się, że był na Karczmie Piwnej z okazji Barbórki i z górnikami pił piwo. Na co Durczok wtrącił, że tej pięknej tradycji nawet komunie nie udało się zniszczyć. Panie Kamilu, nie udało się. To prawda. Ale pamięta pan, jak górnicy musieli pić na karczmach ocet zamiast piwa. Jak piwo było na kartki raz w roku, a karczmy były organizowane w lasach i rozpędzane przez ZOMO. Nie pamięta pan? My, niestety, też nie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Wielmożni państwo dali po parę złotych

To było wydarzenie sezonu. „Nasz bal przyciągnął towarzyską śmietankę, która bawiła się szampańsko”. I myli się ten, kto myśli, że to kolejny grafomański opis balu naszej arystokratycznej wydmuszki. Jest dużo gorzej. Tak zaczyna się relacja z balu dziennikarzy. Balu z udziałem polityków i biznesu. Popisu świetnej komitywy i wzajemnych czułości. Trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, by przy mikrofonach i kamerach tak jawnie demonstrować towarzyską zażyłość z ludźmi, których później trzeba bezstronnie opisywać i oceniać. Bal na milę trąci picerstwem i fałszem. I niespełnioną tęsknotą za przynależnością do wielkiego świata. Charytatywny Bal Dziennikarzy to niestety wizytówka bezguścia i braku elementarnych zasad. Organizatorzy tego zbiorowego kochajmy się strzelają dziennikarstwu w stopę. Zmniejszają i tak już słabą wiarygodność mediów. Kto uwierzy w niezależność dziennikarza obściskującego się z politykiem i jego żoną czy z biznesmenem i jego balową ozdobą? Wymieszana i rozbawiona lewica i prawica załatwiają swoje interesiki. Bajerują dziennikarzy. Z wzajemnością. Trzeba przecież wykorzystać okazję, bo tanie to balowanie nie jest. Dziennikarz płaci 150 zł od osoby plus 250 zł za miejsce przy stoliku. A politycy 250 zł plus 450 zł. Od osoby. A co tam. Stać ich. Za zdjęcie z medialną celebrytką warto zapłacić. Jest coś jeszcze. Do tego biesiadowania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy ustępowanie pod presją protestów jest wyrazem słabości czy szacunku dla demokracji?

Włodzimierz Cimoszewicz, senator, b. premier To zależy od okoliczności. Jeśli rządzący dochodzą do wniosku, że protestujący mają rację, to lepiej, gdy ustąpią, a nie upierają się przy swoim. Jednak i w takim przypadku przyznają, że nie zrobili we właściwym czasie tego, co powinni, np. nie przeprowadzili stosownych analiz, konsultacji itd. Prawdą jest przy tym, że bardzo często rozstrzygające znaczenie ma kalkulacja politycznych zysków i strat. Jeśli natomiast są przekonani, że sami mają rację, ale ustępują, to oczywiście jest to świadectwo słabości. Dr Marcin Zaremba, historyk, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk To zależy od tego, jaki mandat ma władza. Dla dyktatorskiej ustępowanie w takiej sytuacji jest oznaką słabości. Natomiast mandat demokratyczny, gdy wszystko jest uprawomocnione konstytucyjnie, trudno oceniać w tych kategoriach. Można pojęcie słabości odnosić do poszczególnych polityków, jednak sam proces społeczny, nawet w formie protestu, raczej nie jest wystarczającym powodem, by ustępować, chyba że to powszechny, masowy bunt. Wtedy dalsze sprawowanie władzy jest nieskuteczne, jak w Grecji, gdzie premier Papandreu, choć miał większość koalicyjną, przy tak dużym sprzeciwie społecznym podał się do dymisji. Nie zawsze jednak mamy do czynienia z ogólnospołecznym buntem, a w pozostałych sytuacjach sprawuje się mandat, który władza otrzymała w wyniku wyborów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Premier może. Jeszcze

To, że Donald Tusk lubi grać w piłkę i że ma duszę kibica, można traktować z sympatią. Dzięki temu z kondycją premier nie ma kłopotów. Ale z grą zespołową coraz większe. Wychodzi na to, że nie zrozumiał dwóch fundamentalnych zasad obowiązujących nie tylko w sporcie, ale i w polityce. Bo czy, gdyby je znał i odnosił do siebie, mógłby kiedyś powiedzieć, że nie ma z kim przegrać, a ostatnio, że zawsze jest sam? Przecież w sporcie przegrać, i to z kimś niedocenianym, można w każdej chwili. A jeśli ktoś uprawia gry zespołowe, a chce grać na siebie i uwielbia solowe popisy, to kończy na ławce rezerwowych. Ten, kto nie przestrzega tych reguł, może liczyć tylko na doraźne sukcesy. Czy pięć lat w polityce na stołku premiera to już przepustka do historii? Nie sądzę. A czy obecne ogłaszanie początku upadku Tuska i PO jest oparte na chłodnej analizie sytuacji? Niewykluczone. Choć pogłoski o ich rychłej politycznej śmierci wydają się oparte bardziej na chciejstwie konkurencji niż na jej zdolności do przejęcia władzy. Dzwonem, a nie dzwonkiem alarmowym dla PO jest doprowadzenie do sytuacji, w której największym atutem tej partii jest słabość opozycji. Jako ostatnia duża przeszkoda na drodze do obalenia obecnego układu. W momencie, gdy pojawi się wiarygodna alternatywa, los PO będzie przesądzony. Tylko co dalej? O stosunkowo słabej przewidywalności biegu wydarzeń świadczy to, że nie wiemy nawet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

USA murem za ACTA

Amerykanom zależy na tej umowie, bo chroni ona jedną z największych wartości, jakie posiadają – prawa autorskie i patenty na rzeczy, z których na co dzień korzystamy Tego samego dnia, kiedy nasz kraj i 21 innych państw podpisywało w Tokio umowę handlową o zwalczaniu obrotu towarami podrabianymi (ACTA), do przewodniczącego sejmowej Komisji Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii – Mieczysława Golby z Solidarnej Polski, zadzwoniła tajemnicza kobieta z ambasady USA w Warszawie. Pytała o przebieg głosowania w sprawie ACTA na posiedzeniu komisji 25 stycznia, bo liczba głosujących nie zgadzała jej się z liczbą członków. Interesowało ją również, czy obowiązywała dyscyplina partyjna. Niepokój amerykańskiej ambasady wywołał fakt, że komisja uchwaliła dezyderat wzywający Donalda Tuska do przełożenia terminu podpisania kontrowersyjnego dokumentu. Jako powód posłowie wskazywali wątpliwości głównego inspektora ochrony danych osobowych i prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. A był to czas, kiedy rządząca koalicja stała jeszcze murem za ACTA. Tymczasem opozycyjni członkowie komisji sprytnie wykorzystali nieobecność posłów PO i PSL, aby przegłosować dezyderat. Nie miał on zresztą żadnego znaczenia. Jeszcze tego samego dnia został odrzucony na wspólnym posiedzeniu sejmowych komisji innowacyjności, kultury i ds. europejskich. 26 stycznia ambasador Polski w Japonii Jadwiga Rodowicz podpisała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.