45/2014

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Obserwacje

Diler przyciąga targety

Są tacy, co sprzedają na ulicy, i tacy, którzy dostarczają towar do domu, wystarczy SMS. Są dilerzy dzieci. Nigeryjczycy, Słowianie, Maghrebczycy, Latynosi Diler prawie nigdy nie jest taki, jak sobie wyobrażamy. Zawsze to powtarzam (…). Dilerzy to sejsmografy upodobań. Wiedzą, jak i gdzie sprzedać. Im diler będzie sobie lepiej radził, tym łatwiej będzie wchodził i schodził po drabinie społecznej. Nie istnieje jeden diler dla wszystkich. Są tacy, co sprzedają na ulicy, dostają miesięczną pensję i przydzieloną strefę, handlują z nieznajomymi. Są dilerzy, którzy dostarczają towar do domu, wystarczy SMS. Są dilerzy dzieci. Nigeryjczycy, Słowianie, Maghrebczycy, Latynosi. Podobnie jak dama z arystokracji nigdy by nie przekroczyła progu samotnego dyskontu na peryferiach, istnieją dilerzy odpowiedni dla każdego typu klienta, dilerzy dla panów i dilerzy dla desperatów, dla bogatych studentów i dla zatrudnionych na czas określony, dla nieśmiałych i dla ekstrawertyków, dla roztargnionych i dla bojaźliwych. NIEKTÓRZY DILERZY dostają towar z „bazy” złożonej na ogół z czterech lub pięciu osób. To niezależne komórki mające silne powiązania z organizacjami przestępczymi, od nich bowiem właśnie otrzymują narkotyki do rozprowadzenia. Bazy są pośrednikami pomiędzy ulicznymi dilerami a organizacjami; w istocie właśnie one dostarczają zanieczyszczony już towar dla handlu detalicznego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Skuteczny jak dyrektor Dziopak

Człowiek, który stał za sukcesem malucha Ryszard Dziopak przyjechał do Bielska-Białej tuż po studiach ekonomicznych w marcu 1953 r. Otrzymał angaż jako zastępca prezesa w Powiatowej Spółdzielni Wielobranżowej. Dwa lata później został kierownikiem działu inwestycji Bielskich Zakładów Wytwórczych Silników Elektrycznych. Był członkiem partii i szybko awansował na stanowisko głównego księgowego. W listopadzie 1960 r. doceniono jego wyniki i otrzymał mianowanie na dyrektora naczelnego WSM-u (Wytwórni Sprzętu Mechanicznego – przyp. red.). O takich jak on mówiono: „dyrektor przyniesiony w teczce”. On był jednak bardzo ambitny i swoje nowe stanowisko potraktował jako szansę na wykazanie się. Niestety, już po dwóch tygodniach na jego biurko trafiło pismo z ministerstwa, w którym nakazano mu likwidację zakładu. W Warszawie uznano, że fabryka jest zacofana i nie ma potencjału rozwoju. Dziopak zamiast posłusznie wykonać polecenie, pojechał do stolicy. Nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób doprowadził do zmiany decyzji. Rzeczywiście, WSM była zacofanym zakładem. Warunki były bardzo skromne. Stare, głównie drewniane hale, wysłużone poniemieckie maszyny. Wszędzie panował ścisk i bałagan. Wytwarzano części i składano silniki do syreny produkowanej w FSO, a także motopompy dla straży pożarnej i kilka innych drobnych podzespołów. Ale fabryka to nie tylko hale i maszyny. Prawdziwy potencjał to zasoby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Kóltóra szkolna

Ciekawe, co myśli prof. Sławomir Jacek Żurek, gdy słyszy słowo kultura. Dlaczego właśnie on? Bo kierowany przez niego zespół na zlecenie MEN „dokonał doboru tekstów kultury” dla klas IV-VI szkoły podstawowej. A jedną z wybranych jest książka Joanny Olech „Dynastia Miziołków” wydana przez łódzkie Wydawnictwo Literatura. Oto parę z niej cytatów. O koledze z klasy: „to zwierzę rozgada kolesiom”. O dziewczynach: „nawet dziecko wie, że dziewczyny w naszej szkole dzielą się na głupie i bardzo głupie” oraz „wszystkie samiczki zrobiły się nerwowe”. Równie pieszczotliwie o rodzicach: „moim starym odjęło rozum”. I o życiu szkolnym: „zboczył z dziennikiem do kibla”. Po takiej lekturze najbardziej ciekawi nas, jak to dziełko zboczyło do szkoły.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Hofman w kieszeni Pietryszyna

Od trzech miesięcy Centralne Biuro Antykorupcyjne bada oświadczenia majątkowe Roberta Pietryszyna. Akcja jest dalszym ciągiem historyjki o prawdziwie męskiej więzi dwóch kolegów. Jeden, czyli Pietryszyn, dobrze sobie żyje ze sportu. Niestety, o wiele gorzej wiedzie się firmom, do których kierują go partie, politycy, koledzy (niepotrzebne skreślić). W Zagłębiu Lubin, czyli klubie finansowanym przez KGHM, do dziś pamiętają jego wpadki. Nigdy nie mieli działacza, który za co się wziął, to… Drugi to Adam Hofman. Rzecznik PiS z puderniczką w kieszeni, ale okresowo bez pieniędzy. Pietryszyn przelewał więc Hofmanowi po kilka tysięcy złotych. Ale chyba nie na puder? Uzbierało się tego 70 tys. zł. Później mówili, że to była pożyczka. Ale wredne CBA dopatrzyło się jakichś sprzeczności. I węszy. A my czekamy na wyniki i wypowiedź prezesa PiS. Bo gdyby ta historyjka o kasie dwóch kolegów dotyczyła kogoś z PO albo SLD, to tenże Hofman na pewno powiedziałby na konferencji coś o modelowym układzie kolesiowskim.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Kowal wiedział, nie powiedział

Kiedy człowiek sam się obsadzi w roli wszystkowiedzącego eksperta, a kompetencje ma, powiedzmy, takie sobie, to oprócz wywołania wesołości słuchaczy może popaść w niezłe tarapaty. Jak Paweł Kowal, polityk tak proukraiński, że nawet na Ukrainie trudno spotkać kogoś, kto by spełniał jego kryteria. I tak gadatliwy, jak mistrz gatunku, czyli Sikorski. Po wpadce Sikorskiego Kowal mógł trochę pomilczeć. Ale nie skorzystał z okazji. Pochwalił się tabloidowi, że dużo wcześniej wiedział o tym, o czym powiedział Sikorski. A skąd? Od ważnej osoby w państwie. To ciekawy trop, bo skoro amnezja ogarnęła Sikorskiego, trzeba odpytać Kowala. Kto i co mu powiedział? Chyba że Kowal też się zagalopował? Choroba jakaś czy co? No cóż, tacy sami z nich politycy, jak i dżokeje.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Jakie są plusy i minusy samorządu w 25-leciu?

Krzysztof Janik, b. przewodniczący SLD, b. szef MSWiA Rozszerzył się obszar władzy. Zostały dopuszczone nowe grupy społeczne i rzeczywiście znaleźli się gospodarze wielu Polsk lokalnych. Samorząd jest bardzo dobrym inwestorem, większym niż rząd. Plusem jest też to, że ukorzenił on partie polityczne bez względu na barwę. Minusem jest oligarchizacja władzy i niechęć do trwałego budowania lokalnego życia społecznego, w tym lekceważenie rad osiedli czy sołectw, bo wójt uznał, że on jest wystarczająco zdecentralizowany. Pojawia się też niechęć do innowacyjności, bo samorząd skupił się na mieniu komunalnym, kanalizacji, wodzie, a odpuścił sobie przepisy ustawy mówiące o lokalnym życiu gospodarczym, kulturalnym itd. Prof. Piotr Gliński, socjolog, PAN Z jednej strony, to jedna z najbardziej udanych reform po 1989 r. Samorządy uczą ludzi demokracji. 80% uważa, że nie ma wpływu na poziomie ogólnopolskim, ale już na poziomie lokalnym taki wpływ dostrzega prawie połowa. Samorząd funkcjonuje sensownie, ale nierzadko staje wobec olbrzymiej skali kłopotów. W wielu miejscach władze samorządowe stają się sitwami i popełniają nadużycia, mamy tam do czynienia z marnotrawstwem środków. Samorządy są też bardzo zadłużone. W polskiej samorządności jest kilka deficytów, a więc deficyt finansowy, spowodowany niedostosowaniem dotacji centralnych do zakresu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.