10/2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kultura

Ida już była

Jak Polacy ocierali się o Oscary „Ida” wróciła z Oscarem, należało się! Ostatecznie kto zna ten bolesny polsko-żydowski splot losów tak dobrze jak my? Chociaż nie zawsze mieliśmy dość talentu, by przenieść go na ekran. Brakowało mocy artystycznych, pieniędzy, okazji. I taktu! No bo przypomnijmy… Ida w Los Angeles Ida Kamińska! Temat Holokaustu i przyległości mógł nam przynieść Oscara już w roku 1966, choć jakoś u nas o tym cicho. I już my wiemy dlaczego! Wcale nie z tego powodu, że film „Sklep przy głównej ulicy” był czechosłowacki, a aktorka wprawdzie z Polski, ale też z Teatru Żydowskiego. Powód jest o wiele bardziej wstydliwy. W każdym razie w roku 1964 o Warszawę zahaczyło dwóch słowackich reżyserów – Ján Kadár i Elmar Klos – którzy właśnie przerabiali na film powieść Ladislava Gros- mana o pewnej sędziwej żydowskiej sklepikarce z prowincji, do której nie dociera, że jest rok 1942 i właśnie zaczęła się Zagłada. Poszli na przedstawienie do Żydowskiego i tam zobaczyli – wypisz wymaluj – taką właśnie babcię. Ona już bardzo słabo kontaktuje, co cynicznie wykorzystuje bezwzględny wnuczek. Był to hiszpański wyciskacz łez „Drzewa umierają stojąc”. Babcię grała Ida Kamińska. Choć w tej roli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Macież wy odwagę Franciszka?

Bauman i program dla lewicy w adhortacji apostolskiej Chwała Robertowi Walenciakowi za rozmowę z prof. Zygmuntem Baumanem (PRZEGLĄD nr 9). Te zwięzłe odpowiedzi na dobre pytania dziennikarza mogłyby wprowadzić nieco ładu i jasności w myślenie mrowia najrozmaitszych aspirantów do reprezentowania lewicy. Jest oczywiście jeden podstawowy warunek. Taki mianowicie, że powinna być najpierw jakaś lewicowa myśl poza zachodzeniem w głowę, co by tu zrobić, aby dostawszy się do parlamentu, wieść dla „dobra Polski” próżniaczy żywot. Obecnie walka polityczna toczy się o – mówiąc złośliwie i skrótowo – najlepszą z możliwych fuchę pod żyrandolem. Wiadomo, biegły w posługiwaniu się podniosłymi słowami najwyższy dostojnik Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w trudzeniu się myśleniem doznaje pewnej ulgi – ma takich doradców jak prof. Nałęcz, który mówi mu jako historyk, by 9 maja do Moskwy na 70-lecie zwycięstwa nad III Rzeszą się nie wybierać, albo jak wybitny strateg prof. Koziej, który prawie jak prof. Szeremietiew wie, co robić, aby Putin nie był w stanie Polsce zagrozić. No dobra, Bronisław Komorowski chadzający po Majdanie z pewnym indywiduum pod rękę, ma ową swoistą koronę niemal pewną. Tuż za słonecznym majowym horyzontem widnieje jesienna walna bitwa o Sejm. Jak zachowają się ci, którzy osobno policzywszy siły w elekcji głowy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Prawda zamknięta w sztolniach

W Niemczech ci, którzy domagali się szybkiej likwidacji kopalń, dziś biją na alarm Gdy Karlowi wreszcie udaje się złowić w rzece karpia, główna praca dopiero się zaczyna. – Zwyczajne czyszczenie już nie wystarcza – żali się emeryt z klubu wędkarskiego dzielnicy Hirzweiler w Illingen. Jak twierdzi, złowiony w Saarze łup powinien być nie tylko skrzętnie oskrobany z łusek, ale także pozbawiony skóry i tkanki tłuszczowej. Właśnie w tłuszczu osadza się najwięcej toksycznych, bardzo szkodliwych dla przyrody polichlorowanych bifenyli (PCB). Związki chemiczne PCB należą do tzw. parszywej dwunastki, mogącej zagrozić ludzkiemu zdrowiu. Narzekających jak Karl wędkarzy jest znacznie więcej, i to nie tylko nad Saarą, ale również nad Ruhrą w Nadrenii Północnej-Westfalii. Węgorza lepiej nie jeść Ryby z Saary przyciągnęły zainteresowanie mediów już w 2004 r., gdy rząd w Saarbrücken po raz pierwszy zalecił konsumentom usuwanie z nich tkanki tłuszczowej. – Płotki, pstrągi i karpie należy oczyścić z łusek, a węgorza, brzany i leszcza lepiej nie jeść w ogóle – ostrzegał Stefan Mörsdorf, ówczesny minister środowiska landu. Zagrażające zdrowiu związki trafiły do Saary w różny sposób. Wśród winowajców są niewątpliwie firmy zajmujące się utylizacją odpadów, które często w rażąco niedbały sposób obchodziły

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Polacy w radzieckich szynelach

Od 1940 do 1945 r. w Armii Czerwonej było jakieś ćwierć miliona Polaków – Idzie do nas armia rosyjska – tę wiadomość zasłyszaną w kryształkowym radiu przekazał Eugeniuszowi Kuklisowi ojciec rankiem 17 września 1939 r. – To lepiej niż Niemcy – uspokajał, bo bardziej od rosyjskich żołnierzy obawiał się niemieckich. Prawie całą I wojnę spędził w niemieckiej niewoli – trafił do niej pod Olsztynem, gdy jako poddany cara Mikołaja II służył w 2. armii gen. Samsonowa. Mieszkańcy Podworyszek (obecnie terytorium Litwy) – rodzinnej wsi Eugeniusza Kuklisa – wracając z nabożeństwa w kościele w Dziewieniszkach, przynieśli wieść, że policjanci z tamtejszego komisariatu palą papiery i zbierają się do wyjazdu do Wilna, a do pilnowania porządku wyznaczono straż obywatelską. Minął dzień, może kilka, gdy Eugeniusz usłyszał, że wojska radzieckie maszerują na Dziewieniszki. Pobiegł na trakt, zobaczył kolumnę czerwonoarmistów: wiejskie wozy zaprzęgnięte w małe koniki, część żołnierzy siedziała na wozach, inni szli obok. Identycznie zapamiętał radzieckich żołnierzy Alfred Charytonowicz, który na początku września 1939 r. rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum im. Syrokomli w oddalonym o ok. 30 km od rodzinnego domu Nieświeżu (obecnie Białoruś). Mieszkał w bursie, ale 17 września był, jak zwykle w niedzielę, u rodziców – w 20-hektarowym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Walczyłem o Kajetany

Jesteśmy najlepsi i potrafimy to udowodnić Ostatnie kilka miesięcy, od sierpnia ub.r., to i dla pana, i dla centrum w Kajetanach bardzo trudny okres. Dwie gazety zarzucały wam różne nieprawidłowości, sugerowano nieczyste działania. Spodziewał się pan tego ataku? – Był kompletnym zaskoczeniem. Do tego, że wysyłane są anonimy na mój temat, już się przyzwyczaiłem, sam dostawałem anonimy od wielu lat. Esemesy z pogróżkami bądź „informacjami”, co będzie się ze mną działo. Traktowałem to jako coś wkalkulowanego w to, co robię. Za hasłami, że operujemy najwięcej w świecie, że stosujemy najnowsze technologie, że grupa pacjentów, która regularnie spotyka się pod naszą opieką, jest największa w świecie, kryje się ogromna praca. Wymaga ona dyscypliny. Nie każdemu to się podoba. Pacjentom się podoba. – Jeżeli przychodzą do mnie rodzice z małym dzieckiem, sześcio-, siedmiomiesięcznym, i jeżeli im mówię, że dziecko już może być operowane, to wiem, że często byli wcześniej u czterech-pięciu specjalistów, którzy im powiedzieli: proszę przyjść za dwa lata, może za trzy. Oni są w szoku, a ja muszę być wiarygodny. Dlatego zachęcam ich: proszę przyjść na spotkanie rodziców, których dzieci są przyjmowane na kolejne etapy rehabilitacji, na jakieś inne spotkanie, i proszę zapytać, jak rozwija się ich dziecko. Ja z kolei muszę mieć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Jak to możliwe?

Jak to możliwe, że pamiętniki Stanisława Augusta Poniatowskiego były i nadal są w Polsce prawie nieznane? Król pisał je po francusku, wykazując się talentem literackim. To niezwykły, chociaż czasami przegadany portret Polski w najdramatyczniejszym okresie dziejów, a także obraz czasów oraz portret samego władcy jako człowieka. Szkoda, że pamiętniki nie obejmują całego życia króla, czyli też smutnego końca (Stanisław August i tak był z natury melancholikiem). Jak wiadomo, zmarł w Petersburgu jako luksusowy więzień caratu. Człowiek pełen zalet i słabości. Te pamiętniki pisał w Rosji. Kiedy więc tam umarł, one z kolei stały się więźniem na stulecie jako tajny dokument, do którego dostęp mieli tylko carowie. Wypożyczono je dwa razy, zrobili to Mikołaj I i Aleksander III. Po polsku fragmenty wydrukowano dopiero na początku wieku XX, w bardzo małym nakładzie. Dostępne były jedynie dla fachowców. Potem stulecie milczenia. Pamiętam, że przed laty odwiedziłem kilku polskich wydawców, namawiając ich na druk pamiętników. Rozkładali ręce: a kto to kupi? W końcu ukazały się w roku 2013, wydane niezwykle starannie edytorsko i pięknie graficznie przez Wydawnictwo Muzeum Łazienki Królewskie. Nie tylko ja przegapiłem ich ukazanie się. A to powinno być wydarzenie kulturalne. Stanisław August Poniatowski, o czym mówią jego wspomnienia, był

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Mit Galicji

W Polsce ciągle istnieją niewidoczne granice zaborowe. Granice mentalne Prof. Jacek Purchla – historyk sztuki i ekonomista, znawca dziejów Krakowa i historii rozwoju miast, specjalista w zakresie dziedzictwa kulturowego. Członek Polskiej Akademii Umiejętności. Profesor zwyczajny Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1990-1991 wiceprezydent Krakowa. Od 1991 r. dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie. Kto wymyślił Galicję? – Austriacka dyplomacja, która podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. poszukiwała uzasadnienia dokonanego podboju. W historii monarchii Habsburgów był to największy nabytek terytorialny i obszar, który trzeba było zdefiniować. Galicja jest sztucznym tworem i nawet jej granice trudno było wyznaczyć. Myślę zwłaszcza o niewielkiej rzece Zbrucz. Dzisiaj linia Zbrucza ma głębszą konotację, ale wtedy jej wybór był oparty na dużej dozie przypadkowości. Polityka potrzebowała mitu, więc go stworzono? – Każdy agresor i zaborca, a takim była wtedy Austria, szuka dla siebie legitymizacji w szerszym, międzynarodowym kontekście. Jedynym paragrafem, jaki wiedeńscy dyplomaci znaleźli na tę okazję, było przypomnienie, że skoro cesarzowa Maria Teresa jest również królową węgierską, ma prawo do terytoriów, nad którymi na długo przed nią, jeszcze w średniowieczu, panował inny władca tego kraju – Koloman. Stąd

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

TTIP i doktryna szoku

Coraz bardziej niepokojące informacje napływają z Brukseli. Po druzgocąco złych wynikach konsultacji społecznych w sprawie Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Usług (Transatlantic Trade and Investment Partnership – TTIP) Unia Europejska nadal forsuje realizowanie tego projektu. Ma on zostać sfinalizowany do 2016 r., czyli daty wyborów prezydenckich w USA. Sprzeciw obywateli jest w tej sprawie coraz głośniejszy, powstają kolejne inicjatywy dążące do zablokowania projektu. Jak więc władze Unii zamierzają wprowadzić go w życie? TTIP to potajemnie negocjowana umowa między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, oficjalnie mająca na celu utworzenie wspólnego rynku i zniesienie wszelkich barier handlowych. Kryje się za tym jednak coś innego. Ta umowa spowoduje nieodwracalne zmiany w funkcjonowaniu naszych społeczeństw i gospodarek, przeorze całą Europę. Mówi się, że umowa ma zmniejszyć bariery celne. W rzeczywistości już w tej chwili większość ceł pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską jest na bardzo niskim poziomie – 3,5% w USA i 5% w UE. Ich zniesienie będzie miało minimalne skutki dla wymiany handlowej. Waszyngton i Bruksela podają też, że na skutek tej umowy zarówno za oceanem, jak i u nas PKB zwiększy się o ok. 0,5%. Wyraźnie więc widać, że nie chodzi o żadne bariery celne ani dodatkowy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Porównania nie do zażegnania

Kiedy czytam „Studium przypadku”, książkę z wierszami Jakobe Mansztajna, zastanawiam się, czy ja także mam skrytki na skórze. Czy kiedy byłam mała, nie było takiej siły, która by mnie zrzuciła z ciepłego jak krew krawężnika? Czy boję się spaceru pająka przez moją powiekę? Czy lubię, że pod koniec lata chrabąszcze składają talerze? To wszystko jest w tej książce, ale nie są to tylko słówka, gadżety, lecz coś do przeżywania, te wiersze bierze się do siebie, przeżywa jako swoje (historie, obrazy). Podoba mi się, że kiedy „ona” odgarnia włosy, robi się pusto, a „to ciało jest tu po to, / by się zakumplować z twoim”. Lubię tę ironię dopiero na drugim, trzecim planie. Wystawianie się, pokazywanie miękkiego brzucha. Podoba mi się ta koncepcja człowieka, który bywa tak skandalicznie otwarty i mówi: „przyjdź i wypełnij nas, / ziemio, nawet jeśli to oznacza coś złego” („a potem ziemia wezbrała i zaczęła nas wypełniać”). Tyle tu jest! To książka, którą napisała żywa, czująca osoba, reagująca na to, co ją spotyka, na piękno i grozę życia, jednakowo mocno. I moglibyśmy wymyślać różne niesprawdzalne definicje i fantazjować na temat, czym jest dobra poezja. I nawet próbować zmyślać odpowiedzi. Na przykład: dobry wiersz to taki, w którym nie można bez szkody dodać ani zabrać żadnego słowa. Lub:

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Prosumenci wszystkich krajów, łączcie się!

Kiedy media w Polsce bardziej interesują się Ukrainą niż tym, co się dzieje w kraju, kandydaci na prezydenta opowiadają banały, a codzienne problemy przykrywa się straszeniem „wojną u bram”, po cichu toczy się realna walka o interesy. Jej przejawem był np. bój o przełamanie monopolu wielkich koncernów energetycznych w Polsce. Większość mediów nie odnotowała sejmowej porażki rządu podczas głosowania nad poprawkami do ustawy o odnawialnych źródłach energii. Platforma Obywatelska po raz kolejny okazała się partią dużego biznesu. Że jest ona ugrupowaniem antyobywatelskim, które broni finansowo-politycznego establishmentu, wiadomo od dawna. O tym, że to zapudrowana – nieco lepiej niż w przypadku PiS – typowa konserwa kulturowo-polityczna, napisano już setki artykułów. Teraz wiadomo dodatkowo, że jest to partia antyekologiczna i – wbrew sloganom reklamowym – antymodernizacyjna. A nawet antyeuropejska. Występowała bowiem przeciwko postulowanemu przez Unię Europejską upowszechnianiu energii odnawialnej. Platforma w pełni zmobilizowała się w Sejmie przeciwko umożliwieniu produkcji przez Kowalskiego prądu na własne potrzeby. Na szczęście przegrała to głosowanie. Zdradziło ją PSL, które dostrzegło, że mieszkańcy wsi zyskają możliwość dorobienia sobie. Zyskali na tym przyszli prosumenci – czyli użytkownicy/konsumenci produktów wytworzonych na własne potrzeby. Można uprawiać na własne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.