Wydłubane ślepia, podpalone uszy

Wydłubane ślepia, podpalone uszy

Najstraszniejsze tortury dla zwierząt wymyślił człowiek Najpierw przybiega pies Clinton, półgłuchy, bo choć właściciel był pijany, to parę razy siekierą w łeb trafił. Miał też dość siły, żeby zmasakrowanego Clintona wrzucić do studni przemyskiej fortecy. Szczęśliwie była powódź i Clinton miał co pić. Za nim skacze Diana, którą na poród ktoś wyrzucił w siarczysty mróz. Jest też Bila, zwyczajnie wykopana z domu. – Zwierzę po takich strasznych przejściach różnie reaguje – komentuje weterynarz, Andrzej Felczyński z Przemyśla, który przygarnął również skatowaną przez ludzi sowę, mewę, czaplę białą i trzy bociany. – Te psy właściwie doszły do siebie. Ale bywa też, że psu zagoją się rany, ale psychicznie nie dojdzie do siebie. Przywieziono do mnie kundla z obciętą nogą. Przez trzy tygodnie bezskutecznie próbowałem do niego podejść. Nic z tego. Już zawsze będzie atakował człowieka. Żeby ocalić pozostałe nogi – dodaje weterynarz. Schronisko jak obóz Przez przemyską klinikę Andrzeja Felczyńskiego przewinęło się kilkaset psów. Ludzkie okrucieństwo okazuje się być monotonne. Wypalone oczy, podpalone uszy (najchętniej szczeniakom, bo to świetne zastosowanie zapalniczki). Jest też dużo walenia na oślep. I śrut garściami wydobywany z psiego brzucha. – Jeździmy i zbieramy te skatowane biedaki – dopowiada Grzegorz Lachowicz z poznańskiego schroniska. – Ale nie mogę zrozumieć jeszcze czegoś: teraz wiele ośrodków wczasowych pozwala przywozić zwierzęta, są hotele dla psów, a jednak nawet dla zamożnych najprostszym sposobem jest wyrzucenie psa z samochodu. Rozpoczynają się wakacje, z przerażeniem myślę o tej fali. Dobrze, że mam porządną salę zabiegową, nawet rentgen, możemy je na miejscu operować. Bo ludzie tak się spieszą, że psy wyrzucają na autostradach. Takich warunków – rentgena i sali operacyjnej – nie ma na warszawskim Paluchu. – Mamy tylko ambulatorium, więc nie przeprowadzamy poważniejszych operacji – tłumaczy Szymon Kawski, dyrektor. – Jeśli zabieg był drobny, zwierzę trafia do izolatki lub szpitala. Tak jak wszędzie jest tam przepełnienie. Warszawski Paluch. Zgrzebny pokój lekarza weterynarii. Wielki napis o proporcjach w dezynfekującym roztworze. – Im zwierzę mniejsze, tym bardziej wrażliwe na ból – mówi lekarz, który przeszedł już i przez chlewnie, i przez lecznice prywatne. – Każdy wypadek, każde maltretowanie to makabra. Nie przyzwyczaiłem się, ale uodporniłem. Mam pomagać, nie płakać. Patrzy w okno. Przepełnione klatki. Bo schronisko, zdaniem Kawskiego, nigdy nie przestanie być obozem. A najstraszniejsze jest dla zwierzęcia, gdy musi tam wrócić. Właśnie przyjechali. Już przy bramie kłócą się, bo pies porysował siedzenie samochodu, ale w biurze schroniska robią boleściwe miny i zaznaczają, że „zaszły niespodziewane okoliczności”. Suka wyje, pracownik może być tylko niemiły, psa przyjmie, bo „eleganccy” wyrzuciliby go za rogiem. Nadszedł czas wyrzucania. Lato. We wszystkich oddziałach Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami ogłoszono wzmożoną czujność. Szczęśliwie Polacy rozleniwili się i nie chce im się jechać w głąb lasu. Dziś ulubionym miejscem jest stacja benzynowa. Matka tankuje, ojciec przywiązuje. Do perfekcji opanowano też wyrzucenia z samochodu. – Na początku nie wiedziałem, co się dzieje – opowiada właściciel przydrożnego baru. – Samochód prawie staje, wypychają psa. Myślałem, że to taka przyspieszona metoda na wysiusianie. Zaraz staną i go wezmą. A oni gaz do dechy. Jak ten pies za nimi leci! Płakać się chce. Ten, co u mnie stróżuje, to jeden z takich. Ledwo się dowlókł z powrotem. Ciągle czeka. I dlatego schroniska są upiornym obiegiem zamkniętym. Jedni biorą, drudzy wyrzucają, trzeci prowadzą do schroniska. I tak w kółko. Zwierzęce prawo Źle i dobrze. Nagłośnione, ekstremalne przypadki spowodowały, że mniej jest horrorów w stylu walenie psem o beton. Ale z drugiej strony, okrucieństwo spowszedniało. Polak sobie poradził. Patrzy na billboard z katowanym zwierzęciem (ta reklama Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i Agencji Reklamowej Grey dała aż 70 tys. zł wpłaconych w odruchu serca) i myśli – mnie to nie dotyczy. A jeśli – w cieniu tego billboardu – sam znęca się nad zwierzęciem, tłumaczy sobie, że to kara, że uczy posłuszeństwa, jeśli wyrzuca, to naprawdę musi, a w ogóle jest to jego własność. Przedmiot. Źle i dobrze. Dopiero co zakończyła się sejmowa, straszna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 29/2001

Kategorie: Obserwacje