Wygrać z ciszą, pokonać czas
W Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu nie ma rzeczy niemożliwych. Choć cuda się zdarzają W Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w podwarszawskich Kajetanach w zeszłym miesiącu przeprowadzono 606 operacji. To prawdziwy rekord. I chociaż dyrektor instytutu, prof. Henryk Skarżyński, mówi, że nie liczy się ilość operacji, ale stopień ich skomplikowania, to taka liczba i tak robi wrażenie. Bo nie ma drugiego takiego miejsca na świecie, gdzie przeprowadzano by tyle operacji ratujących słuch. Jeszcze pół roku temu nie było to możliwe. W czym tkwi tajemnica sukcesu? Wszystko musi chodzić sprawniej niż w najlepszym szwajcarskim zegarku! Godzina 11. Na stole operacyjnym leży 11-letni Norbert. Obok siedzi jego tata i bacznie obserwuje każdy grymas synka. – Teraz nałożę ci taką czarodziejską maseczkę pilota. Lecą z niej dwa wiaterki, biały i niebieskawy. Oddychaj głęboko. Za chwilę poczujesz się, jakbyś właśnie zjadł czekoladowo-miętowe lody – tłumaczy spokojnie anestezjolog. Po chwili chłopiec zasypia. Ojciec jest wypraszany do poczekalni, bo takie są procedury. Chłopiec obkładany jest szczelnie ciemnozielonymi płachtami. Odkryte zostaje tylko ucho. O 11.25 wszystko jest gotowe do operacji. Wchodzi mistrz ceremonii… Słychać miarowy odgłos pracujących urządzeń. Prof. Skarżyński pochyla się nad olbrzymim czarnym mikroskopem. To, co widzi, wyświetla się jednocześnie na dużym plazmowym monitorze zawieszonym na ścianie. Bywa, że profesor omawia głośno każdy swój ruch, a wszystko transmitowane jest do pokoju konferencyjnego, w którym przebieg operacji oglądają młodzi lekarze Nagle rozlega się przenikliwy dźwięk maszyny przypominającej wiertło. Przecina błony, aby można było dostać się do najdalszych zakamarków ucha. I pomyśleć, że wszystko dzieje się na żywym organizmie. Szalona precyzja! Anestezjolog zwiększa delikatnie dawkę środka znieczulającego. – Chłopiec nieco krwawi, więc zabieg chwilę się wydłuży – tłumaczy profesor. Norbert ma zakładany implant. Gruby na trzy włosy i niewiele dłuższy zastąpi najmniejszą kosteczkę w ludzkim organizmie. 11.38. Jest już po operacji. Trzeba jeszcze założyć opatrunek. Mistrz ceremonii wychodzi, a przy małym pacjencie znowu pojawia się anestezjolog. Będzie powoli wybudzał go z narkozy. Chwilę później Norbert jest już na sali pooperacyjnej. Przy jego łóżku czuwa zaaferowana mama. Wie, że Norbert kiepsko znosi narkozę. Wie, bo to już nie pierwsza jego operacja. Te uporczywe stany zapalne uszu, wycieki ropne i w końcu zasklepiające się błony. – Wcale nie smakowało, jak lody miętowo-czekoladowe – marudzi cichutko Norbert, który właśnie się obudził. Spod kołdry wystaje grzywka utlenionych włosów. Przed operacją pojechał jeszcze na kolonie i tam wszyscy zaszaleli na takie fryzury. Prof. Skarżyński większość swoich pacjentów zna z hasła. Bo podczas operacji widzi tylko ucho, nie twarz. Implant, jaki dostał Norbert, kosztował kilkaset złotych. To niewiele, bo są i takie za 80 tys. zł z wbudowanym małym komputerkiem. Ale cena nikogo tu nie przeraża, skomplikowany przypadek też nie. Bo na tym właśnie polega fenomen tego miejsca: tu nie ma rzeczy niemożliwych. Choć cuda się zdarzają. Ekonomiczny cud medyczny – Nie stać nas na nonszalancję ani na zadłużenie. Mamy tak funkcjonować, żeby pacjent był zadowolony. I jednocześnie nie robić błędów. A o takie w służbie zdrowia nie jest trudno – tak o instytucie w Kajetanach mówi prof. Skarżyński. I przekonuje, że dziś lekarz musi poza znajomością swojego fachu posiadać coraz większą wiedzę na temat organizacji opieki zdrowotnej. To cały szereg przepisów, rozporządzeń wydawanych przez Ministerstwo Zdrowia czy NFZ. Niestety, nie wszystko tu jest jeszcze jasne i precyzyjne. I pewnie dlatego w instytucie coraz większą grupę zatrudnionych stanowią osoby, których jedynym zajęciem jest odbieranie telefonów, kontakt z pacjentem. Zapisują, obsługują Internet, odpowiadają na maile. Wszystko po to, żeby wizyty były już czysto terapeutyczne, a nie organizacyjne. Prof. Skarżyński przekonuje, że funkcjonowanie ośrodka to efekt ciężkiej pracy całego zespołu ludzi. Kilka lat temu padały pytania, czy Kajetany się utrzymają, czy ktoś tu będzie przyjeżdżał? Tymczasem pięć lat wcześniej lekarze przeprowadzili dokładne badania epidemiologiczne na dużej grupie pacjentów, dorosłych i dzieci. Od razu było widać, że zapotrzebowanie na placówkę jest. A potem jeszcze życie wszystko zweryfikowało i okazało się, że pacjentów jest więcej, niż ktokolwiek









