Kto może być właścicielem apteki?

Rozpoczyna się kolejna wojna o prawo farmaceutyczne

Już w najbliższym czasie w Sejmie odbędzie się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu (zebrano 190 tys. podpisów) zmiany ustawy o prawie farmaceutycznym. Jeśli idea zostanie zaakceptowana, przestaną obowiązywać przepisy dopiero co ustanowione.
Rok temu parlament po długich przepychankach zdecydował ostatecznie, że prawo do posiadania apteki nie jest tylko przywilejem farmaceuty. Właścicielem może być osoba prawna, fizyczna lub spółka handlowa. Ale już kierownikiem apteki odpowiedzialnym za bezpieczeństwo pacjenta musi być farmaceuta. Podobne fachowe wykształcenie jest wymagane od pozostałych pracowników. W rękach jednego podmiotu nie może znajdować się więcej niż 10% aptek. Takie jest całkiem świeże prawo obowiązujące od 12 miesięcy. Dochodzenie do niego było szarpaniną. Liberalizowano i zaostrzano przepisy, aż wreszcie rzecznik praw obywatelskich stwierdził, że jeśli apteki miałyby być tylko dla właścicieli farmaceutów, to złamana zostałaby zasada wolności gospodarczej. Opinię tę w 1992 r. podzielił Trybunał Konstytucyjny. Jego wykładnię można najprościej zinterpretować tak: nie należy mylić posiadania z wykonywanym zajęciem. Czyli właściciel piekarni nie musi znać tajemnic drożdżowej baby, właściciel warsztatu niekoniecznie powinien znać odpowiedź na pytanie: „Co tak stuka w silniku?”, a właściciel apteki nie jest tą samą osobą, która decyduje, co „dać na kaszel”.
Właściciel ma być uczciwym zarządcą, a nie technikiem danego zawodu. Ale to właśnie próbują zmienić podpisani pod obywatelskim projektem. Ich hasło brzmi: „Apteki dla aptekarzy”.

Jak zbierano podpisy

Oczywiście, chodzi o pieniądze. Aptek jest w Polsce coraz więcej. W 1990 r. było ich niecałe 4 tys., teraz prawie 10,5 tys. Na jedną aptekę przypada około 3,7 tys. osób, co jest średnią europejską. Jesteśmy społeczeństwem coraz starszym i coraz dłużej się leczącym. Wzrasta sprzedaż preparatów związanych z profilaktyką, a więc szczególnie witamin i soli mineralnych, także leków zapisywanych na schorzenia przewlekłe. Przeciętnie w wieku 40 lat pacjent zaczyna przyjmować preparaty na te „dożywotnie choroby”. Czas zażywania – ok. 30 lat. Tyle fakty, z których wynika, że żyjemy w czasach dobrych dla aptekarzy. Stąd walka o zawrócenie strumienia pieniędzy, skierowanie go tylko do elitarnej grupy – absolwentów farmacji, którzy jednocześnie jako jedyni mogliby otwierać apteki.
Imponuje liczba podpisów zebranych pod obywatelskim projektem. Ale trudno się dziwić, jeśli przy ich zbieraniu sugerowano, że obowiązujące prawo spowoduje, iż polskie apteki przejmie obcy kapitał, a leki podrożeją. Po takich sugestiach obywatel chętnie podpisywał się pod pismem o „aptekach dla aptekarzy”. Tymczasem zdaniem prof. Stanisława Gomułki z London School of Economics („Newsweek”), „kiedy konkurencja jest ograniczona, przedsiębiorcy łatwo mogą przerzucić koszty na konsumentów. Za spełnienie postulatów aptekarzy zapłacimy wszyscy”.

Nie zastępują lekarzy

I rzeczywiście praktyka pokazuje, że w minionym okresie, gdy konkurencja nie była hamowana, marże malały. Same ceny są regulowane ustawowo, negocjowane na poziomie resortu zdrowia, tak więc trudno mówić o jakimś wymuszaniu czy narzucaniu cen przez nowych właścicieli wywodzących się spoza dzisiejszej aptekarskiej elity.
Kolejna próba zmiany prawa ma jeszcze jeden aspekt. Mówi o nim mecenas Zenon Wasilewski, doradca zarządu Super-Pharm, sieci aptek, która od trzech lat próbuje rozwinąć się w Polsce: – Wprowadzenie proponowanych zmian może podważać autorytet państwa, bowiem ten sam prezydent, ten sam parlament, ta sama koalicja będą ponownie rozważać ten sam problem prawa farmaceutycznego.
Super-Pharm to przykład firmy, która wkroczyła do Polski w okresie, gdy prawo farmaceutyczne ciągle jest zmieniane. W 2001 r. w warszawskim centrum handlowym otwarto pierwszą samoobsługową aptekę skrzyżowaną z drogerią. – Zatrudniamy farmaceutów. Poza tym organizowane są wewnętrzne szkolenia. Zatem klient ma zapewnioną fachową opinię zarówno gdy kupuje kosmetyki, jak i leki dostępne bez recepty, bo tylko takie oferujemy – tłumaczy Beata Szczytowska członek zarządu Super-Pharm. Podkreśla także, że ten typ otwartej sprzedaży nie ma nic wspólnego z namawianiem do samoleczenia. – Nasz pracownik nie próbuje zastępować lekarza – podkreśla Beata Szczytowska. – Poradzi, jak zwalczyć objawy przeziębienia, ale przy każdej wątpliwości odeśle do specjalisty.

Jak jest w Europie

– Koncepcja dwa w jednym, czyli apteki i drogerii w tym samym lokalu powstała 40 lat temu w Kanadzie. Pomysłodawca, Murray Koffler, skupił się na profilaktyce, a więc na „aptece dla ludzi zdrowych” – tłumaczy Roni Drori, prezes zarządu polskiego Super-Pharm
Jak na razie Super-Pharm ma dwa punkty w Polsce – wspomniany w Warszawie i kolejny w Opolu. Niedługo rusza trzeci – w Szczecinie. Planowano sieć 50 aptek w ciągu pięciu lat, bo na razie prawo na to zezwala. Ale jeśli akceptację zyskałby projekt obywatelski, rozwój sieci zostałby wstrzymany.
– Obecnie obowiązująca ustawa – prawo farmaceutyczne – jest zgodna z zasadą prawa Unii Europejskiej, które nie narzuca państwom członkowskim zasad funkcjonowania aptek – podkreśla Zenon Wasilewski, doradca Zarządu Super-Pharm. – Zasady, na jakich odbywa się wydawanie zezwoleń, zależą wyłącznie od unormowań prawnych państw członkowskich.
A rozwiązania są najróżniejsze. Największa wolność posiadania apteki jest w Wielkiej Brytanii, najmniejsza (regulowana przez państwo) w Szwecji. Pomiędzy tymi skrajnościami znalazły się Francja, Holandia i Belgia, od kilku miesięcy także Niemcy, gdzie złagodzono dotychczasowe przepisy.
W Polsce od kilku lat przepisy szarpane są raz w jedną stronę, raz w drugą. Na pewno lepiej byłoby przez czas dłuższy niż rok przetestować liberalniejsze zasady. Na razie – co najważniejsze – nie krzywdzą one pacjentów. A to dla ustawodawcy winno być najważniejsze.

 

Wydanie: 2003, 41/2003

Kategorie: Zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy