Brexit cofa integrację europejską o co najmniej 60 lat Jeszcze chwilę przed zamknięciem lokali wyborczych o godz. 23 czasu polskiego nic nie wskazywało na zwycięstwo zwolenników Brexitu. Szefowie kampanii Bremainu (pozostania w Unii Europejskiej – przyp. red.) czwartkowe relacje z głosowania oglądali z uśmiechem na ustach. Agitujący na rzecz Brexitu politycy tracili w ostatnich tygodniach impet z początku kampanii, a po zabójstwie posłanki Partii Pracy Jo Cox wielu ekspertów twierdziło, że tragiczna śmierć jednej z najbardziej wyrazistych postaci obozu bremainowego może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść zwolenników pozostania w Unii. Wreszcie tuż przed północą wyniki ostatnich, nieoficjalnych co prawda, sondaży ogłosiła pracownia IPSOS Mori – zgodnie z tymi danymi Bremain miał wygrać spokojnie, z przewagą 56% do 44%. Horror piątkowego świtu Poreferendalna noc zmieniła jednak rzeczywistość w sposób diametralny. Ok. 3 nad ranem czasu polskiego Brexit zaczął zyskiwać kilkuprocentową przewagę, której nie oddał już do końca. Ostateczne wyniki, podane przed godz. 8, nie pozostawiały wątpliwości: 52% Brytyjczyków zagłosowało za wyjściem z Unii, 48% poparło Bremain. Zwolennikom pozostania w Unii Europejskiej nie pomogła nawet wysoka frekwencja, która wyniosła aż 72%. Przeważyły głosy starszych i słabiej wykształconych obywateli. Brexit stał się faktem. Natychmiast po tej deklaracji brytyjska, a co za tym idzie również europejska rzeczywistość polityczna i ekonomiczna, zaczęła się sypać jak domino. Krótko po 9 rano przemówienie wygłosił David Cameron. Zapowiedział, że pozostanie na stanowisku jedynie przez najbliższe trzy miesiące. Następnie poda się do dymisji, a nowego premiera partia wybierze na krajowej konwencji w październiku. To właśnie następca Camerona ma poprowadzić negocjacje z Brukselą dotyczące szczegółów wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. Przemówienie Camerona miało ton niemal apokaliptyczny – długo nie mówił wprost, że podaje się do dymisji, natomiast szybko przeszedł do podsumowania swoich sześciu lat na Downing Street. Podkreślał, że do największych sukcesów jego rządu należało opanowanie recesji gospodarczej, naprawa finansów publicznych oraz legalizacja małżeństw jednopłciowych. Odnosząc się do wyników referendum, przypomniał jedynie, że Brexit „nie jest drogą, którą sam rekomendował”, chociaż „wola Brytyjczyków wyrażona w bezpośrednim głosowaniu musi być uszanowana”. Krótko mówiąc, robił wszystko, żeby nie zostać zapamiętanym wyłącznie jako premier, który wyprowadził Wielką Brytanię z Unii i popchnął pierwszą kostkę w dominie mogącym zakończyć się okaleczeniem nie tylko Wspólnoty, lecz także Zjednoczonego Królestwa. Jeszcze bardziej nerwowo było od rana na rynkach finansowych. Po ogłoszeniu wyników funt spadł do najniższego poziomu od 1985 r., mocno wahał się również kurs franka szwajcarskiego, ustabilizowany dopiero dwukrotną interwencją tamtejszego banku centralnego. Brexit uderzył również w złotego – pękła psychologiczna granica 4,50 zł za 1 euro, która nie została przekroczona nawet po ostatniej obniżce polskiego ratingu przez agencję Standard&Poor’s. W panikę wpadły rynki kapitałowe – od razu na czerwono, z kilkuprocentowym spadkiem, świeciły się strzałki na parkietach w Tokio i Szanghaju. Warszawska giełda straciła na otwarciu sesji aż 10%, podobnie frankfurcki DAX. Mocno oberwały zwłaszcza banki i spółki surowcowe – kilku polskich kredytodawców zaczęło dzień ze stratą 25-33%, by potem mozolnie odrabiać straty w ciągu dnia. Jednak wielu zaczęło zdawać sobie sprawę z długoterminowych, dużo niebezpieczniejszych konsekwencji Brexitu, dopiero gdy opadły emocje związane z liczeniem głosów. Konsekwencji, które swoim zasięgiem obejmą nie tylko Wyspy Brytyjskie, ale także cały Stary Kontynent i naszą półkulę. Wiosna Camerona, jesień… Brexit, choć jednoznacznie przegłosowany w referendum, nie stanie się od razu. Samo referendum nie jest w dodatku w żadnym stopniu wiążące – decyzję dotyczącą notyfikowania Komisji Europejskiej o zamiarze wyjścia ze Wspólnoty podejmuje premier na wniosek parlamentu. Trudno jednak wierzyć, zwłaszcza po zapowiedzi dymisji Camerona i przy rosnącej pozycji eurosceptycznego Borisa Johnsona, że Westminster zignoruje decyzję obywateli, zwłaszcza że sam odchodzący premier nawoływał do jej uszanowania. Nawet jeśli parlament przeprowadzi głosowanie nad wyjściem z Unii w najbliższych tygodniach, nie będzie to oznaczać formalnego rozpoczęcia negocjacji z Brukselą. Cameron wyraźnie podkreślił, że rozmowy o warunkach wyjścia zostawia swojemu następcy, a tego poznamy dopiero w październiku. Innymi słowy, do czasu wyłonienia nowego rządu Londyn nie złoży










