Z trąbką na rowerze

Z trąbką na rowerze

Czasem chodzi tylko o to, by złapać kontakt z publicznością Jerzy Małek – trębacz jazzowy Od początku pańskim instrumentem była trąbka? – Moim życiem pokierował przypadek. Zacząłem grać dosyć późno, w wieku 13-14 lat. Moje dzieciństwo nie było związane z muzyką, ale na progu dojrzewania tata zapisał mnie do tworzącej się właśnie w Markusach pod Elblągiem orkiestry dętej. Nie chciałem tam jeździć, ale szybko zdałem sobie sprawę, że daje mi to nowe możliwości, np. pryskania z domu pod przykrywką ćwiczenia na trąbce. Spełniłem więc wolę ojca. Po latach zaczynam rozumieć, że jeśli w odpowiednim momencie potrafimy dostrzec nowe możliwości i skorzystać z sytuacji, możemy znaleźć spełnienie i drogę swojego życia. Od razu dostał pan ten instrument? – Wybór nie był podyktowany sercem, ale względami praktycznymi. Na próby orkiestry dojeżdżałem rowerem i trudno byłoby mi wozić tubę czy puzon. Z waltornią też byłyby kłopoty. Instrument musiał być mniejszy. Pomyślałem, że klarnet byłby dobry, ale mnie, początkującego, przytłaczała liczba klapek. Trąbka była w sam raz. Tylko trzy wentyle. Dopiero później zdałem sobie sprawę, jak wymagającym jest instrumentem. A potem się okazało, że w orkiestrze jest sporo trąbek, więc jedną mogłem wziąć do domu na stałe i nie wozić jej za każdym razem. Miał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 20/2017, 2017

Kategorie: Kultura