Za mną stoi Kloss

Za mną stoi Kloss

Strach jest potęgą – pisze Zbigniew Safjan w swych książkach. Prawdziwa władza żywi się strachem – Kloss miał zginąć w szóstym odcinku. – Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi – wspomina 80-letni dziś Zbigniew Safjan (właśnie obchodzi urodziny) – moją ambicją było pisanie prozy politycznej. Spółka „Andrzej Zbych” utworzona przez Andrzeja Szypulskiego i Zbigniewa Safjana przypadkowo narodziła się w roku 1965. Firmowała takie słynne seriale jak „Stawka większa niż życie”, „Życie na gorąco” czy „Najważniejszy dzień z życia”. Ze sławną „Uszczelką”. Do tego rozdziału swej kariery pisarz ma dziś przekorny komentarz: – Od 200 lat istnieje w Polsce twarda zasada przeniesiona jeszcze z polityki rosyjskiej. Chodzi o wycinanie w Prywislańskim Kraju wszystkiego, co autentyczne, nie wymyślone przez władzę. Jeśli w żaden sposób nie można tego zlikwidować, trzeba uczynić to popieranym przez władzę. „Stawka większa niż życie” cieszyła się autentyczną popularnością. Była taka pani Illa Genachow, ona stworzyła w telewizji „Kobrę”. Zwróciła się do nas, żebyśmy wymyślili coś dla jej teatru z czasów wojny. Dała nam wzór fabuły – jakąś rosyjską książkę szpiegowską. Po lekturze doszliśmy do wniosku, że to bzdura. I sami zmajstrowaliśmy pierwsze sześć historyjek o Hansie Klossie – nazwisko to widniało w książce telefonicznej. Na tym miał być koniec. Chcieliśmy wrócić do swojej roboty – pisania rzeczy poważniejszych. Ale po szóstym odcinku ukazał się w „Trybunie Ludu” artykuł Leszka Golińskiego pod tytułem „Kloss nie może zginąć”. Tak chcieli czytelnicy. I tak się zaczęła nasza hossa. W Szwecji Stasio Mikulski książkowe wydanie „Stawki” podpisywał cały dzień. 2 tys. egzemplarzy. Oczywiście, Stasio liczył się bardziej niż autorzy. Ale i my zyskaliśmy popularność. Trzeba było dużej dyscypliny wewnętrznej, aby nie zwariować na widok rosnącego konta i nadmiaru zaproszeń na spotkania z telewidzami. Bo przecież na biurku leżały zaczęte powieści. Budzę się czasem nocą… „Czym się teraz zajmują? Katalogowaniem moich grzechów. Dręczy mnie od pewnego czasu ta pewność, (…) że rozgrzebują, patrzą, słuchają, ktoś może zajrzy do akt, przeczyta ankiety, ileż ja tych ankiet wypisywałem, przypomni sobie to i owo z przeszłości (…). A ja będę powtarzał z uporem, o który mnie oskarżają (…), że do grzechów – tak. Do nich się przyznaję, ale do win – nie, bo moje grzechy wynikały z działania, z tego, czym jestem, ze mnie, a każdy z nich we właściwym czasie i we właściwym miejscu poczytywany bywał lub mógł być za zasługę, cnotę, prawość”. To początek „Ulicy Świętokrzyskiej” Zbigniewa Safjana, wydanej przez PIW w 1980 r. Książka ma wartką, dramatyczną akcję, ale skupmy się na przemyśleniach głównego bohatera, 50-letniego Tadeusza Osady. Działacza partyjnego, dyrektora ważnego instytutu (nie wiemy jakiego) w drugiej połowie lat 70. Wobec wyzwań tzw. trudnej rzeczywistości towarzysz dyrektor stara się nie stracić twarzy. Ale wpadnie w swego rodzaju pułapkę – jego córka wychodzi za mąż za syna naczelnika Małeckiego, głównego konformisty w instytucie, człowieka z kręgosłupem politycznym jak bluszcz. Osada, który jeszcze o tym nie wie, pyta swego starego przyjaciela z partyzantki: „Pomyślałeś kiedyś o odpowiedzialności? Nie o tym pojmowaniu najwęższym, ale przed historią, powiedzmy za lat sto lub dwieście (…). Czy mieliśmy rację, przekształcając, a jeśli nasze spychacze zmiotły z drogi to i owo, czy się opłaciło? (…) Nie jestem sentymentalny. Postawiono mnie – pracuję. Muszę – rozgrywam. Ale budzę się czasem nocą… Każdy budzi się czasem nocą i przeżuwa po raz setny podjętą wczoraj decyzję. Czy moja wiedza o rzeczywistości, o Polsce nie jest w żadnym punkcie pozorna?”. Każdy ma swoje powody Oto problemy, którymi zajmuje się w prawie każdej swojej książce Zbigniew Safjan. Pisarz przyznaje, że we wszystkim, co tworzy, polityka odgrywa znaczną rolę. A może nie tyle polityka, ile pewne mechanizmy dotyczące władzy i ludzi z nią związanych. – Najbardziej interesuje mnie tworzenie się polityki, jej dzianie się – mówi. Czas akcji nie ma większego znaczenia. „Pole niczyje” – rok wydania 1976 – tylko pozornie traktuje o śledztwie po zamordowaniu w bramie warszawskiej kamienicy jesienią 1938 r. kapitana rezerwy Jurysia, reportera

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 44/2002

Kategorie: Kultura