Czy ludzie Clovis dokonali masakry wielkich ssaków w Ameryce? To jedna z największych tajemnic w dziejach archeologii. Pod koniec plejstocenu, czyli epoki lodowcowej, w Ameryce Północnej wyginęły niemal wszystkie wielkie ssaki. Stało się to bezpośrednio po ustąpieniu ostatniego lądolodu, wtedy, gdy do Nowego Świata przybyli z Syberii sprawni łowcy kultury Clovis. Naukowcy do dziś toczą spór, co było przyczyną tego wymierania. W 1963 r. Paul Martin, młody ekolog z uniwersytetu stanu Arizona, wystąpił z hipotezą overkill, co tłumaczone jest jako „wielkie zabijanie”. Martin, już profesor w stanie spoczynku, twierdzi, że to ludzie Clovis, wędrujący rozległymi terenami niedawno uwolnionymi od lodu na wschód od Gór Skalistych, wybili ogromne i przedziwne zwierzęta Ameryki. Stworzenia te nigdy przedtem nie widziały człowieka, toteż nie potrafiły się przed nim bronić. Obfitość pokarmu sprawiła, że ludzie Clovis szybko się rozmnażali – myśliwych było coraz więcej. „Wielkie ssaki wymarły nie dlatego, że zabrakło im pożywienia, lecz z tego powodu, że same stały się pożywieniem”, napisał Martin, który swoje stanowisko podtrzymuje do dziś. Ale wielu ekspertów zdecydowanie się temu sprzeciwia. Twierdzą oni, że do zguby 35 rodzajów (i znacznie liczniejszych gatunków) zwierząt o masie powyżej 50 kg doprowadziły burzliwe zmiany klimatyczne po ustąpieniu lodowca. Ostatnio modna jest hipoteza impaktowa, zgodnie z którą to uderzenie roju chondrytów (meteorytów węglowych) lub komety wznieciło gigantyczne pożary, które unicestwiły zwierzęcy świat Ameryki. Nie trzeba być bystrym obserwatorem, aby zauważyć ubóstwo amerykańskiej fauny w porównaniu z przepyszną przyrodą Czarnego Lądu. Już Karol Darwin napisał: „Nie można rozmyślać o dzisiejszym kontynencie amerykańskim, nie popadając w zdumienie. Niegdyś musiały go zamieszkiwać niezliczone rzesze gigantów; dziś – w porównaniu z ich niedawnymi kuzynami – spotykamy tu jedynie karzełki”. Twórca teorii ewolucji miał słuszność. 15 tys. lat temu w północnoamerykańskiej tundrze wędrowały nieprzeliczone stada włochatych mamutów. Wśród położonych bardziej na południe lasów, porośniętych sosną limbowatą, jałowcem i dębiną pasły się ogromne mastodonty, rodzime konie, czwororożne antylopy, wielbłądy, woły piżmowe i liczne ssaki zbliżone do lam. W rzekach pluskały się bobry wielkości niedźwiedzi, na brzegach krążyły kapibary o rozmiarach cielaka. Bardziej na południowy wschód szukały pożywienia ociężałe leniwce, nieustępujące wielkością żyrafom. Na tych roślinożerców polowały równie zdumiewające drapieżniki – dwa rodzaje tygrysów szablozębych, lwy, gepardy i gigantyczne niedźwiedzie wąskopyskie. Ta fascynująca megafauna zniknęła w krótkim w skali ewolucyjnej okresie, w ciągu tysiąca, najwyżej dwóch tysięcy lat. Ekolog Martin argumentuje, że wielkie zwierzęta nie mogły wyginąć na skutek zmian klimatycznych, ponieważ te zaburzenia musiałyby czynić spustoszenia także wśród mniejszych ssaków oraz płazów i gadów. Te jednak przetrwały, natomiast zagładzie uległy olbrzymy, na które polowanie było najbardziej „opłacalne”. Ponadto w przeszłości nastąpiło 10, nawet 15 zlodowaceń i żadne nie doprowadziło do takiej masakry. Zwolennicy hipotezy klimatycznej, na których czele stoi prof. Donald Grayson, podkreślają jednak, że znaleziono bardzo niewiele tzw. miejsc zabijania, stanowisk, w których znajdowały się kamienne narzędzia, groty, ostrza wykonane przez Paleoindian z kultury Clovis oraz kości ubitych zwierząt. Dowody archeologiczne świadczą, że łowcy z Clovis polowali tylko na mamuty i mastodonty, sporadycznie także na niedźwiedzie. Zmiany klimatyczne były zaś bardzo gwałtowne. Ogromny lodowiec osłaniał kontynent przed napływem zimnego powietrza z Arktyki, czego konsekwencją były łagodne pory roku. Kiedy zniknął, zaczęły się pogodowe turbulencje, zimy stały się zimne, a lata gorące. Doszło do zasadniczych przemian w szacie roślinnej kontynentu. Wielkie gatunki nie zdołały się przystosować i wymarły – uważają reprezentanci klimatycznej teorii wymierania. Dyskusja ta ma poważne implikacje, także natury ideologicznej. Współcześni Indianie głoszą, że ich przodkowie żyli zgodnie z naturą i w żadnym razie nie można ich oskarżać o dokonanie rzezi wielkich ssaków. Idealistycznie nastawieni przyjaciele Indian twierdzą to samo. Jeśli mamuty, mastodonty i inne giganty wymarły w wyniku zmian klimatycznych, to pozostające jeszcze przy życiu gatunki znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie, zważywszy na to, co ludzie wyczyniają obecnie z atmosferą Ziemi. W dziejach naszej planety zawartość dwutlenku węgla w atmosferze
Tagi:
Krzysztof Kęciek









