Skaczą od razu do szyi. Nie po to, by ugryźć, ale zagryźć. Amstaffy to „maskotki” warszawskiej Pragi Normalnie, musi być wygłodzony, skopany, no i doprowadzony do furii. I trzeba kawał mięsa trzymać, o tak, żeby nie sięgnął. Gdy poczuje krew, jest jak krokodyl – nakręca się łysy chłopak w dresach. Niedaleko, obok Tesco, dla sfory okolicznych psów był specjalny plac „zabaw”, z oponami, linami, hakami. Rozochocone „zabawą” były prowadzone za tory, do ogródków działkowych na ustawiane walki. Plac zlikwidowano ubiegłego lata. A walki? Ale niczego się nie dowiem. Napis na zatęchłym podwórku mruga do obcych znacząco: „Praga rządzi, Praga radzi, Praga nigdy cię nie zdradzi”… – Gdzie wejdziesz, to masz – zbywają mnie „kolesie” w dresach, pokazując okna brunatne od brudu. W ponurej kamienicy trzeszczą drewniane schody. Dzwonię do drzwi na pierwszym piętrze. Sekunda ciszy i szczekanie. Nikt nie otwiera. Na górze też jest amstaff. Dzwonek. Szczekanie. Na śmierdzących moczem podwórkach ul. Małej na warszawskiej Pradze Północ panuje półmrok. Jest piątek przed południem. Jedni poszli do pracy, inni śpią odurzeni tanią nalewką. – Już nie mam psa – wkłada nos w szparę łysy mężczyzna w dresach, za nim głowy małych dzieci. Trzask. – Już sprzedałem. Trzask. Na sennych klatkach ujadają rozdrażnione dzwonkiem psy. Kobieta z siatką radzi stąd iść: – Śmierdzi od pani inteligencją na kilometr. Najbardziej Małą poirytowało, jak kręcili na podwórkach „Pianistę”. – Traktowali nas jak by-dło, proszę pani. Nikt wam nic nie powie. A już na pewno tego, że Mała to zagłębie groźnych panów i ich psów, nieprzewidywalnych krzyżówek rozmaitej maści – amstaffów, rottweilerów, pitbulli. A taki był złoty pies Za odrapanymi drzwiami na pierwszym piętrze Małej 1 nikt już nie mieszka. Ale każdy tamten dzień pamięta… Dźwięk suwaka na czarnej folii, bujającą się matkę i ryk ciotek o gruzińskich rysach: – Ubit sobaku! Niska, masywna suka nawet się nie stawiała, szła grzecznie do samochodu. Nie miała śladu krwi. Sara* była prezentem od ojca, który właśnie odsiadywał kolejny wyrok. – Złote dziecko, tylko chore na padaczkę, i pies taki niby złoty – mówią do dziś ludzie. Gdy 15-letnia dziewczyna, która chowała amstaffa od szczeniaka, nagle dostała ataku, koleżanka nachyliła się, żeby jej pomóc. Ułamki sekund… Amstaff przegryzł gardło swojej pani. Wśród gapiów stały szarpane przez swoje amstaffy na smyczach dziewczyny z Pragi. Można je poznać od razu – chude, z balejażem, w różowych kurtkach do pasa. Ktoś przezorny rozłożył stragan z oranżadą. Tu śmierć nie jest wydarzeniem. Byłam tam wtedy z Danielem, właścicielem dwóch rottweilerów, zbierając materiał do reportażu o złych dzieciach z Pragi. – Jak skończę 18 lat, wypuszczę swoje – syczał. – Na kogo trzeba! Małą, Stalową, Równą czy Wileńską trzeba chodzić, patrząc pod nogi, żeby ominąć kupy wdeptane w błoto. Na klamkach sklepów uwiązane sfory psów. Psy były tu od zawsze. Jedni mówią, że pies na Pradze to jak na Śląsku gołąb, inni, że to nie tradycja, tylko konieczność – żeby „odstraszać k… i złodziei”. Ojciec pije, Fergus gryzie – Mam w domu dwa psy, bezpieczniej będzie na korytarzu – dziewczyna w obcisłych dżinsach wychyla głowę przez szparę. – No, dobrze, niech pani poczeka, zamknę tylko Fergusa – przymyka drzwi, zagania wielkie cielsko do pokoju obok i przytrzaskuje drzwi przed nosem chwiejącego się mężczyzny. – Fergus nie lubi pijaków – tłumaczy psa i ojca. Rozmowę zagłusza ujadanie. W tym domu panem jest Fergus, dziewięcioletni rottweiler. Rządzi pijanym ojcem, Anetą, jej przyjacielem, 10-letnim dzieckiem i Cyrusem. Cyrus to amstaff. Prezent urodzinowy kupiony na stadionie za 300 zł. Jest tam takie miejsce, gdzie ludzie niemający pojęcia o swoich eksperymentach sprzedają rozmaite krzyżówki. – Ojciec, wyjdź! Po co go tu wołasz! – zamyka drzwi przed pijanym mężczyzną, próbującym je sforsować. Pokój, gdzie ma siedzieć ojciec z Fergusem, jest obok. Dopiero godz. 11, gdy mężczyzna trzeźwieje przed następnym zamroczeniem. Fergusa nazywa „Chłopakiem”. Mówi: – My z Chłopakiem posiedzim, wypijem. Jak „wypiją”, Fergus musi
Tagi:
Edyta Gietka









