Przed kamerą czuję się, jakbym podróżowała Cate Blanchett, tegoroczna laureatka Oscara – W tym roku zdobyła pani pierwszą w karierze statuetkę Oscara za drugoplanową rolę w filmie „Aviator” Martina Scorsese. Podobno bardzo bała się pani tej roli – nic dziwnego wcielić się w postać legendarnej Katherine Hepburn nie było chyba łatwo. – Byłam bardzo zdenerwowana i spięta, czułam ciężar odpowiedzialności. Przygotowywałam się starannie, szczególnie chciałam oddać jedną z ważniejszych cech charakteru mojej bohaterki, ogromne poczucie humoru, z którego Hepburn była znana. Mówiono nawet o niej: kobieta, która zawsze się śmieje. Hepburn miała też bardzo charakterystyczny głos, który chciałam choć częściowo podrobić. Na szczęście bardzo pomógł mi Scorsese, tłumacząc, że nie wymaga ode mnie, żebym stworzyła kopię Hepburn, zresztą to nie byłoby możliwe, nigdy nie jest możliwe, Scorsese nie chciał, żebym imitowała moją bohaterkę, ale żebym ją w pewien sposób wymyśliła na nowo, wykreowała. – Spodziewała się pani Oscara za tę rolę? – Absolutnie. Szczerze mówiąc, myślałam nawet, że to będzie moja ostatnia rola. Na szczęście jako aktorka jestem bardzo niewierna, po zakończeniu kręcenia filmu szybko porzucam postać, w którą się wcieliłam i jestem gotowa do następnej roli. – Najważniejsze trofea zdobyła pani właśnie za role drugoplanowe. Jak się pani do nich przygotowuje, czy propozycja zagrania postaci drugoplanowej nie rozczarowuje? – Na przykład w filmie „The Shipping news” zaproponowano mi inną rolę, ale ja wybrałam postać, która umiera na dziewiątej stronie scenariusza. Nie miało znaczenia, że była to rola drugoplanowa, po prostu wydała mi się bardzo ciekawa i chciałam ją zagrać. – Zaczynała pani w teatrze, to pomaga czy przeszkadza w aktorstwie filmowym? – Wyszłam ze szkoły dramatycznej o bardzo eklektycznym profilu, która wiele mi dała, pozwoliła mi przede wszystkim rozwinąć się technicznie. Ale żadna szkoła tak naprawdę nie przygotuje w pełni do zawodu. Na scenie trzeba iść za głosem instynktu. Prawdziwą maestrię aktora widać, gdy uda mu się każdego wieczoru przekonać publiczność, że wciela się w daną postać po raz pierwszy. Teatr dał mi wiele satysfakcji. Zawsze kiedy pozwala mi na to czas i zajęcia na planie filmowym, chętnie wracam na scenę. Ostatnio na przykład zagrałam w sztuce „Edda Gabler” Ibsena, zaadaptowanej na potrzeby sceniczne przez mojego męża, Andrew Uptowna, w najbliższym czasie wystąpimy z tą sztuką w Nowym Jorku. – Ma pani na swoim koncie ponad 30 ról, pracowała pani z reżyserami mającymi bardzo różne podejście do filmu, niełatwo byłoby jednak panią zaszufladkować… – Na szczęście! W życiu dokonuje się wielu wyborów, często staje się przed prawdziwymi wyzwaniami. Po roli królowej Elżbiety szybko przyklejono mi etykietkę, że nadaję się do ról poważnych. W rzeczywistości to nieprawda. Postać może być dramatyczna i jednocześnie niepozbawiona humoru. Trzeba umieć zrównoważyć te dwie strony charakteru. Prawdopodobnie wszyscy się spodziewali, że pozostanę królową Elżbietą. Nie leży to jednak w moim charakterze, postanowiłam wsiąść do innego pociągu, spróbować czegoś innego. Mój mąż zawsze powtarza, że nie można dwa razy przekroczyć tych samych drzwi w identyczny sposób. Jestem bardzo eklektyczna i kieruję się instynktem, dotyczy to zarówno wyboru roli, jak i stylu gry. Lubię zmieniać charakter ról, gatunek, otoczenie czy, nazwijmy to, tło filmu. – Przypominam sobie pani rolę w filmie Jima Jarmuscha „Kawa i papierosy” – zagrała pani dwie siostry: brunetkę i blondynkę… – To była jedna z tych ról, które bardzo lubię, może dlatego, że zawsze pasjonował mnie ten rodzaj wyzwania – dwa charaktery bardzo się od siebie różniące, dwie strony tego samego medalu, dwie twarze przeglądające się w tym samym lustrze, dwie twarze tej samej postaci. To przeglądanie się w sobie to bardzo teatralny zabieg i bardzo interesujący pod względem aktorskim. – Podobno miała pani zagrać w filmie „Closer” Mike’a Nicholsa? Ostatecznie rolę tę powierzono Julii Roberts, jak się pani podobała jej interpretacja? – Musiałam zrezygnować z tej roli, bo byłam wtedy w ciąży. Na początku było mi bardzo przykro, że nie mogę zagrać, ale potem urodził się mój syn i wszystko poszło w niepamięć. Julia Roberts była świetna. –
Tagi:
Małgorzata Brączyk









