Zbrodnia w habicie

Zbrodnia w habicie

Przed belgijskim sądem stanęły cztery osoby, w tym dwie zakonnice, oskarżone o współudział w masakrze Tutsi w Rwandzie Brąz i biel zakonnych habitów, ściszone głosy, opowieści o masakrze, która wydarzyła się w Rwandzie siedem lat temu. Obserwatorzy procesu, który rozpoczął się w Brukseli w ubiegłym tygodniu mówią, że chwilami można odnieść wrażenie, że zajmujące miejsca na ławie oskarżonych dwie siostry benedyktynki to ofiary, a nie winowajcy rwandyjskich morderstw. Dopiero wyliczane przez prokuratora zarzuty zmieniają ten obraz. Korespondent Agencji Reutera napisał: “Niczym marsz żałobny brzmi litania zarzutów”. 21 kwietnia 1994 r. – siostra Gertruda siłą wypędza z terenu klasztoru w Butare, którą jest przeoryszą, setki uciekinierów Tutsi, którzy szukali tam schronienia przed bandami morderców z plemienia Hutu. 22 kwietnia 1994 r. – siostra Maria Kizito przekazuje bojówkarzom-mordercom kanistry z benzyną, którymi podpalane są budynki, gdzie spędzono na egzekucję miejscowych Tutsi. 5 maja 1994 r. – siostra Gertruda wyrzuca z klasztoru kolejną grupę Tutsi, którzy zaraz za bramą są mordowani przez bojówki Interahawme. 6 maja 1994 r. – siostra Gertruda wzywa żołnierzy Hutu, by odszukali w szopach i innych budynkach zakonu ostatnich 30 ukrywających się ludzi. Główny świadek oskarżenia, Emmanuel Rekeraho, lider bojówek Interahawme, w liczących 62 strony zeznaniach ocenia, że ofiarą dwóch zakonnic mogło być nawet kilka tysięcy ludzi. Zakonnice wyganiały bowiem ze swojego terenu uciekinierów, ale nocami do budynków klasztoru – dających, wydawało się, nadzieję przeżycia masakry – zakradali się kolejni Tutsi. “Chociaż siostry Gertruda i Maria Kizito nie używały broni, to kilka razy przekazywały w nasze ręce tych ludzi i wiedziały, że czeka ich śmierć”, brzmi fragment oświadczenia Rekeraho. Ważnym elementem procesu będą przesłuchania innych świadków wydarzeń z Butare. Sąd powołał ich aż 170, w tym 50 Rwandyjczyków. Na razie prasa cytuje znane już relacje, w tym 60-letniego księdza z przedmieścia Butare, który siedem lat temu relacjonował jednemu z belgijskich dziennikarzy: “Żołnierz, który mnie znalazł, powiedział, że daruje mi życie, choć jestem Tutsi, bo jest chrześcijaninem i wiara w Boga nie pozwala mu zabijać duchownych. Inni moi rodacy nie mieli tego szczęścia. Hutu spalili wszystkie domy Tutsi w okolicy. Ludzi, także tych, którzy ukrywali się w klasztorze, spędzili do kościoła i szkoły. Obydwa budynki były pełne – tłoczyły się w nich ponad 2 tys. osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Bojówkarze zabijali ich z karabinów, granatników, rannych dobijali ciosami maczet. Potem oba budynki oblali benzyną i podpalili”. Obok dwóch zakonnic na ławie oskarżonych znaleźli się także: profesor Narodowego Uniwersytetu Rwandy, Vincent Ntezimana, oskarżony o wydanie na śmierć co najmniej siedmiu Tutsi, w tym swojej żony i najbliższego kolegi, a także Alphonse Higaniro, który kierował działaniami oddziałów Interahawme. Belgijscy prokuratorzy podkreślają przy tym, że przed brukselskim sądem nie toczy się rozprawa w sprawie (ogólnie sformułowanego) ludobójstwa, ale kryminalny proces, gdzie rozpatrywane są konkretne zbrodnie. “Nie chodzi tu tylko o generalne potępienie masakry, jaka miała miejsce w Rwandzie w 1994 r. Trzeba rozliczyć pojedynczych zbrodniarzy”, mówi prokurator Damien Vandermeersch. Proces pomimo to jest niezwykły. Odbywa się kilka tysięcy kilometrów od granic rwandyjskich, w kraju, który formalnie nie ma prawa jurysdykcji na terytorium obcego państwa. Mniej zorientowani obserwatorzy sądzili nawet początkowo, że brukselski sąd zajął się sprawą tylko dlatego, że dwie zakonnice z Butare mieszkały od siedmiu lat w klasztorze w belgijskim Maredret, a i dwaj pozostali oskarżeni od pewnego czasu przebywają na stałe w Europie. W rzeczywistości powód jest inny. Od 1993 r. obowiązują w belgijskim prawie karnym nowe przepisy, pozwalające ścigać i sądzić sprawców zbrodni niezależnie od miejsca, gdzie zostały popełnione. W wypadku masakry w Rwandzie dochodzi do tego kwestia historycznych zaszłości. Belgia, która rządziła na rwandyjskim terytorium w okresie kolonialnym, a w czasie niepodległości nadal utrzymywała w latach 90. w Kigali niewielki garnizon, czuje się po części odpowiedzialna za masakrę sprzed siedmiu lat. Belgijscy spadochroniarze nie uchronili przed śmiercią m.in. wywodzącej się z plemienia Hutu premier Agathy Uwilingiyamany, która razem z prezydentem Habyarimaną była zwolenniczką współpracy z Tutsi. Pani

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2001, 2001

Kategorie: Świat