Kto i dlaczego lata na naszym niebie?

Kto i dlaczego lata na naszym niebie?

Katastrofa bezzałogowej maszyny w Zagrzebiu i tajemniczy lot przez pół Europy

Dochodziła właśnie północ z 10 na 11 marca br. Większość mieszkańców osiedla Jarun w Zagrzebiu, stolicy Chorwacji, szła już spać. Niektórzy śledzili jeszcze serwisy informacyjne i wieści z ukraińskiego frontu. Nagle nocną ciszę przerwał huk eksplozji. Początkowo podejrzewano wybuch gazu, który doprowadził do pożaru. Co bardziej wrażliwi mieszkańcy zaczęli łączyć huk eksplozji z wojną w Ukrainie. Rano ich oczom ukazała się spora dziura w ziemi. Okazało się, że to nie wybuch gazu, ale zderzenie bezzałogowego samolotu z ziemią i jego pożar zakłóciły nocny spokój mieszkańców Zagrzebia.

Premier Chorwacji Andrej Plenković jeszcze tego samego dnia poinformował rodaków, że katastrofa dość sporej maszyny, jaką jest rosyjski bezzałogowy samolot rozpoznawczy TU-141, nie spowodowała na szczęście żadnych ofiar. Chorwatów zszokowały kolejne informacje, że ten bezzałogowy samolot wyleciał najprawdopodobniej z Ukrainy, wleciał w przestrzeń powietrzną sąsiednich Węgier z prędkością 700 km/godz. na wysokości 1300 m, by następnie przekroczyć granicę Chorwacji. Ustalono, że maszyna przeleciała co najmniej 560 km najwyraźniej niewykryta przez obronę przeciwlotniczą Chorwacji i Węgier, będących członkami NATO. Obrona powietrzna nie dostała w ramach NATO żadnego ostrzeżenia o lecącym bezzałogowcu. Na miejscu wypadku – szczątki maszyny znajdywano na rozległym terenie osiedlowego parku – znaleziono także dwa spadochrony.

Z Litwy do Bułgarii

Po kilku tygodniach zarówno w chorwackich, jak i w zagranicznych mediach sprawa przycichła. Uznano, że być może w ogarniętej wojną Ukrainie ktoś popełnił błąd i bezzałogowiec trafił w zupełnie inny region Europy, niż zakładano. A że nikomu nic się nie stało…

Tymczasem trzy miesiące później, 8 czerwca, nad sześcioma europejskimi krajami przeleciała dwusilnikowa maszyna produkcji amerykańskiej Piper PA-23-250 Aztec, której pilot nie zgłaszał nikomu żadnego planu lotu. Jak wykazało śledztwo, samolot z nieznaną liczbą osób na pokładzie wyleciał z małego lotniska na Litwie, przeleciał nad Polską i Słowacją. Gdy znalazł się nad Debreczynem we wschodniej części Węgier, poderwane zostały dwa gripeny, do których dołączył jeden amerykański i dwa rumuńskie F-16, by eskortować intruza aż do granicy z Bułgarią. Kilka dni temu media zacytowały wypowiedź dyrektora lotniska sportowego w Hajdúszboszlo. Twierdzi on, że nim samolotem miały się zaopiekować gripeny, bez żadnych uzgodnień wylądował na rzeczonym lotnisku, by w ciągu 10-15 minut dotankować paliwo. Zdaniem dyrektora z maszyny wysiadły cztery osoby, które w pośpiechu przelewały paliwo z dużych kanistrów. Po chwili samolot wyleciał na południe. Jak się ta (planowa, a może nieplanowana?) przerwa w locie ma do eskortowania maszyny przez samoloty NATO?

Myśliwce w akcji

Na temat tego południowego odcinka lotu dochodzą bardzo różne i sprzeczne informacje. Co najmniej dziwne było nie tylko międzylądowanie na Węgrzech. Media serbskie bowiem twierdzą, że samolot wleciał także w przestrzeń powietrzną Serbii, kraju niebędącego w NATO, a mającego ścisłe kontakty wojskowe z Rosją.

Pilot nad żadnym z krajów, nad którymi leciał, nie reagował na sygnały i wezwania do lądowania. Już nad Rumunią (a może i Serbią?) samolot stopniowo schodził coraz niżej, by na terenie Bułgarii lecieć na wysokości zaledwie 500 m. Tego dnia w Bułgarii panowały bardzo złe warunki atmosferyczne; burze z wyładowaniami atmosferycznymi i ulewy utrudniały loty samolotów cywilnych. Gdy tajemnicza maszyna przekroczyła Dunaj i wleciała w bułgarską przestrzeń powietrzną, w Sofii zdecydowano, że samolot natychmiast należy zmusić do lądowania. Bułgarzy poderwali jeden ze swoich myśliwców. Jego pilot musiał jednak zawrócić, bo lot w tak trudnych warunkach zagrażał jego życiu. Mimo zapadających ciemności i trwającej burzy Bułgarzy poderwali kolejny myśliwiec. Tamtejsze media nie są zgodne, jak i czy w ogóle wpłynął on na powietrznego intruza, który wreszcie zdecydował się wylądować. Wybrał niewielkie, od dłuższego czasu nieużywane lotnisko we wsi Buhowci, które w czasach komunistycznych służyło mieszkańcom pobliskich miast Szumen i Tyrgowiszte. Bułgarskie media podkreślają, że samolot pilotował ktoś, kto miał ponadprzeciętne umiejętności albo dobrze znał opuszczone lotnisko, którego nawierzchnia jest już mocno podniszczona. Lądowanie tam w ciemnościach, w czasie ulewy było ponoć prawdziwym majstersztykiem sztuki lotniczej. Fakt ten nakazuje Bułgarom domniemywać, że pilotem był albo doskonale znający topografię ich terenu rodak, albo jeszcze lepiej przygotowany do lotów w takich warunkach Rosjanin, uczestniczący w misji szpiegowskiej, której celu zwykli śmiertelnicy nigdy nie poznają.

Pytania o bezpieczeństwo

Niewiele też wskazuje, byśmy poznali tożsamość pilotów, którzy zdecydowali się na nielegalny lot nad połową Europy. Jak podają bowiem bułgarskie media, „natychmiast po wylądowaniu prawdopodobnie dwaj prowadzący maszynę mężczyźni szybko oddalili się w nieznanym kierunku”. „Oddalili” czy „pozwolono im się oddalić”, bo tak zakładał jakiś plan, od którego nawet najlepsi dziennikarze śledczy będą trzymani na dystans? Oświadczenia bułgarskich oficjeli – jak często bywa w takich okolicznościach – niewiele mówią. Bułgarski minister obrony Dragomir Zakow w rozmowie z dziennikiem „24 czasa” oświadczył jedynie, że „nie było żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, a wielkość i charakter maszyny nie groziła zamachem terrorystycznym”. Minister ostro skrytykował za to niektóre stacje telewizyjne, które miały twierdzić, że to, co się stało, to wielki wstyd dla bułgarskiego lotnictwa, które przez długi czas nie wiedziało, jak poradzić sobie z tajemniczym intruzem. Zakow zapewne miał na myśli dziennikarza prywatnej stacji bTV, który informował o „nieznanym samolocie lecącym nisko nad bułgarską elektrownią atomową w Kozłoduju, który przetestował skuteczność reagowania wszystkich krajów wschodniej flanki NATO”.

Bułgarzy za infantylne uznają też tłumaczenia Zakowa, że „nowi właściciele maszyny chcieli ją po prostu przetransportować w ten sposób do Bułgarii, bo litewskie procedury i cała dokumentacja są zawiłe i czasochłonne”.

Nieco więcej wiadomo o tym, kto do niedawna był właścicielem samolotu. Trzem mężczyznom sprzedał go (prawdopodobnie za 35 tys. dol.) emerytowany 72-letni pilot Bronius Zaronskis, była gwiazda litewskiego lotnictwa wojskowego. W dokumentach widnieje adres firmy z Sofii. Zaronskis nie ma pojęcia, kim byli kupcy. Powiedział jedynie, że rozmawiał z nimi po rosyjsku i ucieszył się, że znalazł nabywców na maszynę, której od dłuższego czasu nie mógł sprzedać.

Katastrofa maszyny w Zagrzebiu i tajemniczy lot z Litwy do Bułgarii rodzą wiele pytań o nasze, natowskie bezpieczeństwo i skuteczność systemów, które mają nam je zagwarantować. Upływający czas w żaden sposób nie przybliża nas do odpowiedzi na wiele pytań. Dziennikarze państw, które gościły na swoim terytorium tajemnicze maszyny, nie kwapią się do drążenia tematu. Podobnie władze, w szczególności Chorwacji i Bułgarii, bo tam – na szczęście bez ofiar i strat – zakończyły swoje loty oba samoloty intruzy.

Być może komuś zależy na tym, by nie wiązać tajemniczych lotów z wojną trwającą w Ukrainie. A może nasza wyobraźnia sięga za daleko i oba te wydarzenia nie mają nic wspólnego z sytuacją za naszą wschodnią granicą?

Fot. East News

Wydanie: 2022, 29/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy