Tajemnice „Kurska”

Tajemnice „Kurska”

Na dnie Morza Barentsa i Morza Karskiego leży wiele obiektów znacznie bardziej niebezpiecznych

Rozmowa z Nikołajem Czerkaszynem, byłym zastępcą dowódcy okrętu podwodnego, najpopularniejszym rosyjskim pisarzem-marynistą

Nikołaj Czerkaszyn – w latach 70. zastępca dowódcy okrętu podwodnego B-409, autor przeszło 30 książek i scenariuszy do 10 zrealizowanych filmów dokumentalnych. Badacz historii katastrof radzieckich okrętów podwodnych. Jego ostatnia książka, „Przeminęło z otchłanią morską”, poświęcona jest tragedii „Kurska”. Został dopuszczony w charakterze obserwatora do udziału w pracach rządowej komisji badającej przyczyny katastrof.

– Dlaczego podnoszą „Kursk”?
– Powiem szczerze: nie bardzo rozumiem przyczyny tej akcji. Od początku byłem jej przeciwny.
– Tym bardziej że na dnie mórz i oceanów leżą inne wraki radzieckich atomowych okrętów podwodnych z ofiarami katastrof.
– Tak, ale one leżą znacznie głębiej i do tej pory nie było szans na ich wydobycie.
– Może dlatego go podnoszą?
– Może. Odczuwam silną pokusę władz Rosji, by spróbować. Na świecie jeszcze nie było przypadku podnoszenia z dna okrętu o wyporności 24 tys. ton. Na „Kursku” zostaną wypróbowane najnowsze technologie podnoszenia okrętów, które mogą się przydać w przyszłości. Jeśli się powiedzie, będzie to wspaniała reklama dla holenderskiej firmy „Mammoet Transport BV”, której powierzono przeprowadzenie tej operacji.
– Nie sądzę, by Kreml zajmował się lobbingiem zagranicznej firmy. Władimir Putin motywuje wydobycie „Kurska” koniecznością spełnienia danego przed rokiem przyrzeczenia.
– Na pewno kwestia zaufania do słów prezydenta ma tu spore znaczenie. Poza tym, gdyby nie podjęto decyzji o wydobyciu wraku, pojawiłoby się mnóstwo spekulacji. Dlaczego nie podnoszą, na pewno mają coś do ukrycia. Boją się ujawnienia kompromitujących rosyjskie siły zbrojne i ich zwierzchnika – prezydenta – informacji. Takie pogłoski nasiliły się jesienią ub.r., gdy we wraku wycinano tzw. okna technologiczne. To działanie – z punktu widzenia zachowania hermetyczności okrętu – było absurdalne. Znacznie utrudnia wypompowanie wody z wraku. Twierdzono, że otwory wycięto celowo, by uniemożliwić wydobycie jednostki. Teraz część ekspertów twierdzi, że decyzja o odcięciu części dziobowej i pozostawieniu jej na dnie służy zatarciu śladów katastrofy, którą mogło spowodować zderzenie z ciężkim krążownikiem „Piotr Wielki” lub trafienie torpedą wystrzeloną z krążownika.
– Jak pan się odnosi do tych wersji przyczyn tragedii?
– Uważam je za nieprawdopodobne. Odcięcie najbardziej zniszczonej części dziobowej jest konieczne dla powodzenia wydobycia wraku – przyznają to także zagraniczni specjaliści.
– Jaki jest stosunek rodzin ofiar do podniesienia wraku?
– Różny. Część jeszcze w ub.r. wezwała Putina, by pozostawił okręt w spokoju. To przede wszystkim opinia rodzin marynarzy z dziobowych przedziałów „Kurska”. Z ich ciał niewiele pozostało. Natomiast rodziny marynarzy, którzy służyli w pozostałych przedziałach, są na ogół zwolennikami wydobycia wraku. Można ich zrozumieć. Woda morska konserwuje ciała i łatwo uda się je rozpoznać. Wdowy i matki będą mogły pochować swych najbliższych. Będą mogły chodzić na konkretne, a nie symboliczne groby.
– Czy można było uratować marynarzy z „Kurska”?
– W tym przypadku było za mało czasu. W momencie katastrofy zdeformował się luk awaryjny. Marynarze nie byli w stanie go otworzyć. W ciągu krótkiego czasu przedział rufowy, w którym zgromadzili się ci, co przeżyli eksplozje, zalała woda. Pierwszy na miejscu – pięć dni po katastrofie – był rosyjski załogowy aparat podwodny, który przycumował do luku awaryjnego. Po stwierdzeniu, że jest wypełniony wodą, dalsza akcja ratownicza była bezsensowna. Przekonali się o tym zaraz potem Norwegowie. Umożliwienie im akcji miało wyłącznie wymiar propagandowy. Chodziło o przekonanie, że władze Rosji na pierwszym miejscu stawiają ludzi, a nie – jak w okresie Związku Radzieckiego – otoczoną tajemnicą technikę.
– Co sądzi o trwającej na Morzu Barentsa operacji środowisko oficerów marynarki wojennej?
– Część – podobnie jak ja – opowiadała się od początku za pozostawieniem wraku na dnie i ogłoszeniem go zbiorową mogiłą, a co za tym idzie, wprowadzeniem zakazu jakiejkolwiek penetracji „Kurska”. Tak zrobiono z promem „Estonia”. Wcześniej tak samo postąpili Szwedzi z radzieckim okrętem podwodnym, zatopionym w czasie II wojny światowej, na którego wrak natknęli się w swoim szelfie.
– Jedna z najważniejszych kwestii dotyczy ekologii. Co jest bezpieczniejsze dla środowiska: pozostawienie wraku na dnie czy wydobycie?
– Na dnie Morza Barentsa i Morza Karskiego leżą obiekty, które – z punktu widzenie ekologii – są znacznie bardziej niebezpieczne niż „Kursk”. Choćby zatopione reaktory atomowe z lodołamacza „Lenin”. W przypadku „Kurska” wystarczyłoby wywiercić otwory w przedziale reaktorów atomowych i zalać je specjalnym betonem morskim. W tym stanie wrak mógłby bezpiecznie leżeć dziesiątki lat. „Komsomolec”, na którym znajdują się nie tylko reaktory atomowe, ale i głowice jądrowe, udało się zabezpieczyć.
– Na „Kursku” nie ma broni jądrowej?
– Może być pan tego absolutnie pewien. Wzdłuż „Kurska” – między tzw. lekkim i twardym kadłubem – znajdują się 24 rakiety „Granit” z głowicami konwencjonalnymi. W przeciwieństwie do torped w przedziale dziobowym, one nie eksplodowały. Kontenery, w których się znajdują, nie uległy zniszczeniu. Największe zagrożenie stanowią reaktory jądrowe. Chodzi o ich tzw. zewnętrzny kontur, składający się m.in. z rur z promieniotwórczą parą. W przypadku zerwania lin łączących wrak z barką „Kursk” uderzy znowu o dno i może dojść do wycieku radioaktywnego.
– Nowy Czarnobyl?
– W żadnym razie. Nie ma mowy o eksplozji reaktorów. Możliwy jest wyciek radioaktywny, który – zgodnie z kierunkiem Golfstromu – skieruje się wzdłuż wybrzeży Rosji.
– Żadnego połowu ryb?
– Szczerze mówiąc, bardziej się obawiam tysięcy ton broni chemicznej zatopionej przez nas, Anglików i Niemców w Bałtyku. Nie chciałbym jeść ryb żywiących się planktonem z iperytem. To grozi zmianami genetycznymi, debilizmem przyszłych pokoleń. Co do reaktorów „Kurska” – uważam, że lepiej, taniej i bezpieczniej zalać je betonem morskim i zostawić. Jestem pewien, że jeśli „Kursk” trafi do doku, jego reaktory zostaną natychmiast skierowane do utylizacji. Ale może okażą się w lepszym stanie niż reaktory wielu ze 150 okrętów podwodnych czekających na utylizację.
– Czy wydobycie „Kurska” odsłoni tajemnicę katastrofy?
– Nie sądzę. Jak wiadomo, zarejestrowano dwie eksplozje w odstępie 135 sekund. Druga – znacznie potężniejsza – dokonała wielkich zniszczeń, zatarła ślady pierwszego wybuchu. Ustalenie przyczyny tego pierwszego oznaczałoby rozwiązanie zagadki „Kurska”. Mamy zatarte ślady i ani jednego świadka. Zresztą relacje marynarzy okrętu też pewnie niewiele by dały. Notatka kapitana Dmitrija Koliesnikowa nic nie wnosi do ustalenia przyczyn katastrofy. Marynarze, którzy przeżyli eksplozje, nie mieli pojęcia, co się dzieje. Opowieści, że Koliesnikow napisał, iż „Kursk” został trafiony torpedą z „Piotra Wielkiego”, są bzdurą. Oni odczuli tylko silne wstrząsy. Nie mogli wiedzieć, co było ich przyczyną. Oficerowie na stanowisku dowodzenia zdążyli prawdopodobnie jedynie ogłosić alarm. Wrócę do przypadku „Estonii”. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego zatonął prom, a przecież katastrofę przeżyła część załogi i pasażerów. Relacje świadków są całkowicie sprzeczne. Jedni przysięgają, że słyszeli wybuch, inni twierdzą, że go nie było.
– Czy istnieją jeszcze jakieś nieujawnione notatki marynarzy?
– Nie mogę tego wykluczyć, ale nawet jeśli są, niewiele wnoszą do ustalenia przyczyn katastrofy.
– Poza znanymi z mediów ekspedycjami na „Kursk” były tajne operacje związane z przeniknięciem do wnętrza wraku?
– Z całą pewnością. Myślę, że specnaz GRU (wywiad wojskowy) lub jakaś inna specsłużba zajmowały się wydobyciem tajnych dokumentów: instrukcji systemów uzbrojenia i agregatów oraz szyfrów. Mogli do tego celu wykorzystać aparaty głębinowe „Mir”, znajdujące się na wyposażeniu statku „Akademik Kiełdysz”. Przez cały ten rok miejsce katastrofy jest ochraniane przez okręty marynarki wojennej. Przecież one nie strzegą spokoju umarłych, ale chronią tajemnice „Kurska”.
– W pierwszych miesiącach po katastrofie głośna była wersja o zderzeniu „Kurska” z zagranicznym okrętem podwodnym.
– Nie można się temu dziwić. Nasze okręty podwodne zawsze były śledzone przez jednostki NATO, głównie USA. W swoich książkach opisałem 19 przypadków kolizji okrętów podwodnych, w tym dwa na Morzu Barentsa. Jeden z incydentów stał się tematem książki „Hostile Waters”, napisanej przez byłych oficerów marynarki wojennej USA. W 1986 r. amerykański okręt podwodny poważnie uszkodził na Morzu Sargassowym radziecki K-219. W wyniku wycieku radioaktywnego zatruło się śmiertelnie sześciu naszych marynarzy. Wiem, że nurkowie wycięli fragment lekkiego kadłuba „Kurska” ze śladami wgniecenia mogącego być efektem kolizji. Jednak komisja rządowa uważa za najbardziej prawdopodobną przyczynę katastrofy eksplozję zdefektowanej torpedy. W środowisku oficerów marynarki wojennej zebrałem 14 wersji przyczyn tragedii. Od powszechnie znanych do najbardziej fantastycznych, jak choćby zatopienie „Kurska” torpedami przez amerykański okręt podwodny. Owszem, Amerykanie odnieśli pewną korzyść z katastrofy, która udaremniła wypłynięcie na Morze Śródziemne – po raz pierwszy od rozpadu ZSRR – wielkiej grupy okrętów, w skład której miały wchodzić m.in. „Piotr Wielki” i „Kursk”. Inicjatorem tej akcji był Putin. Ale to nonsens, by z tego powodu amerykański okręt podwodny odpalił torpedy. W czasie mojej wizyty w bazie w Norfolk amerykańscy oficerowie błagali, byśmy wrócili na Atlantyk i Morze Śródziemne – boją się redukcji.
– Z tego, co pan mówi, wynika, że nawet po udanej operacji podniesienia nie poznamy tajemnicy „Kurska”.
– Nie, komisja rządowa ostatecznie wybierze jedną z wersji, ale tylko na podstawie poszlak. Niezbitych dowodów po prostu nie uda się znaleźć. Nadal więc będzie duże pole do popisu dla fantastów.

Wydanie: 2001, 32/2001

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy