Zbuntowane zakonnice

Zbuntowane zakonnice

Siostry betanki z Kazimierza Dolnego wypowiedziały posłuszeństwo Watykanowi, nie chcą opuścić klasztoru Od świata i oczu ciekawskich chroni je gruby, wysoki mur. Gdy tylko widzą, że ktoś kręci się wokół ogrodzenia, zamykają i zasłaniają szczelnie nawet okna. Dostępu do klasztoru bronią stalowe bramy, które rzadko są otwierane. Furta ciągle zamknięta. Obok zainstalowany jest domofon, ale siostry nie są rozmowne. – Nie udzielamy żadnych informacji. Z Panem Bogiem – ucinają każdą próbę nawiązania kontaktu. Trudno się dziwić siostrom betankom z Kazimierza Dolnego nad Wisłą, skoro stały się obiektem zainteresowania całego kraju. Sprawa nieposłusznych zakonnic ciągnie się już drugi rok. Jednak odżyła z nową siłą, gdy na początku lutego arcybiskup lubelski Józef Życiński wystosował apel do mieszkańców i władz Kazimierza. Poinformował wszystkich, że watykańska Kongregacja do spraw Życia Konsekrowanego nadesłała dokument, który ostatecznie zamyka tę bolesną i nabrzmiałą sprawę. Kongregacja potwierdziła, że osoby przebywające w kazimierskim klasztorze wyłączone zostały ze wspólnoty zakonnej. W swoim liście arcybiskup odniósł się także do widzeń, które miała przełożona zakonnic, siostra Jadwiga. „Sam habit nie czyni nikogo siostrą zakonną i nie wolno zastępować Ewangelii Jezusa Chrystusa przewidzeniami traktowanymi jako objawienie prywatne – napisał. – Te ostatnie nie mogą być nigdy ważniejsze od nauczania Kościoła. (…) Nie ma osobnej Ewangelii dla mieszkańców Kazimierza, a osobnej dla reszty Kościoła. Jeśli ktoś nie uznaje autorytetu apostolskiego nauczania, gdyż wyżej ceni swój autorytet, może stworzyć jedynie sektę, nie zaś wspólnotę życia konsekrowanego”. Objawienia siostry Jadwigi O Zgromadzeniu Sióstr Rodziny Betańskiej w Kazimierzu nad Wisłą stało się głośno przed kilkoma miesiącami. Grupa przebywających tam zakonnic poskarżyła się wtedy na ówczesną matkę przełożoną, siostrę Jadwigę. Skarga trafiła do kurii biskupiej w Lublinie. Nikt jednak nie podejmował żadnej decyzji. Siostry postanowiły się zbuntować. Znalazły się jednak przeciwniczki, zwłaszcza młode dziewczęta, które stanęły murem za siostrą Jadwigą. To ona opowiadała im o swoich wizjach, nawiedzaniu przez Jezusa. Gdy informacje te dotarły do Watykanu, stolica apostolska szybko podjęła decyzję, by odwołać siostrę Jadwigę, i wyznaczyła jej następczynię, siostrę Barbarę. Siostra Barbara nie została jednak wpuszczona do klasztoru i jeszcze tego samego dnia musiała wrócić do Lublina. Od tego czasu siostry nie otwierają bramy nikomu. Nawet najbliżsi sąsiedzi zakonnic nie wiedzą, co się u nich dzieje i ile ich jeszcze pozostało w klasztorze. – Nikogo nie chcę sądzić – mówi Stefania Miłosz, która obok klasztoru mieszka już pół wieku. – Nic do nich nie mam. Dawniej były bardzo pomocne. Najczęściej pani Stefania rozmawiała z siostrą Stanisławą, ale nawet jej od roku już nie widzi. – Obiecała kiedyś, że oprowadzi mnie po klasztorze, ale nie doszło do tego – mówi kobieta. Druga sąsiadka, Jadwiga Walencik, opowiada, że gdy miała małe dzieci, zakonnica zabierała je do kościoła, a potem odprowadzała. Jedna z nich, nazywana przez okolicznych „Chinką”, potrafiła robić zastrzyki. Była bardzo przyjemna. – Dawniej działo się w klasztorze, tak jak potrzeba. Siostry potrafiły wszystko zrobić, prowadziły gospodarstwo, miały krowy, świnie, kury. Przychodziły do sąsiadów, a teraz, jak przechodzą obok człowieka, nawet „Pochwalony!” nie powiedzą – narzekają miejscowi. Pani Jadwiga nigdy nie była na terenie klasztoru, chociaż mieszka tu od zawsze. Od jednego z murarzy słyszała tylko, że wszystko jest tam pięknie zrobione, wykończone. – Kołomyja okropna się zrobiła – uważa. – Nie wiem, ile ich tam pozostało, ale rzadko w oknach światło się świeci. O co tam chodzi, to Bozia jedna wie. Tajemnica skryta za klasztornym murem Klasztor sióstr betanek położony jest w uroczym miejscu. Wszystkie budynki wspaniale wkomponowane są w otoczenie, mają ładną architekturę. Obok starych obiektów, klasztoru z kaplicą i budynków gospodarczych widać nowe, nie całkiem jeszcze wykończone. – Budowa ciągnie się tu już ładnych parę lat – mówi Władysław Dzik. – Miało to być miejsce dla dzieci chorych na zespół Downa i do tej pory nic z tego nie wyszło. Cóż, siostry nie zgodziły się na inną przełożoną! Dlaczego ktoś inny miałby przychodzić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2007, 2007

Kategorie: Kraj