Zderzenie cywilizacji albo kilka uwag na marginesie afery genewskiej

Zderzenie cywilizacji albo kilka uwag na marginesie afery genewskiej

W sprawie afery wokół niedoszłej premiery spektaklu Krystiana Lupy powiedziano i napisano już wiele. W większości tych emocjonalnych głosów, zarówno broniących reżysera, jak i krytykujących na jego przykładzie systemowe patologie rodzimego życia teatralnego czy wieszczących zmierzch epoki mistrzów, umyka jeden z fundamentalnych kontekstów sprawy. Tłumaczący także wysoką temperaturę sporu.

W bardzo potrzebnej w naszym kraju dyskusji wywołanej „incydentem genewskim” pojawiają się coraz częściej dość egzotyczne głosy zdziwienia lub zaskoczenia innymi, nieraz skrajnie odmiennymi, standardami pracy bądź w ogóle funkcjonowania zachodnich teatrów, szerzej – instytucji kultury, w Szwajcarii, w Niemczech czy we Francji. Wielu ludzi, także w kulturze zorientowanych, ze zdziwieniem odkrywa, że w krajach nieco bardziej od Polski cywilizowanych praca, również praca w najwyższych sferach ducha, może wyglądać inaczej. Że wybierani zwykle w ramach konkursów, rzadko przyspawani na dekady do tego samego stołka dyrektorzy i dyrektorki działają według jasnych procedur i dbają o standardy pracy. Że właśnie owe standardy i procedury, a nie klientelizm dyrektorsko-reżyserski, uznaniowość i folwarczny styl zarządzania są tam cenione. Że awanturowanie się pod wpływem alkoholu nie jest w miejscu pracy akceptowane, bez względu na to, jak wybitnym jest się artystą. Że produkcja jednego spektaklu nie może destabilizować pracy całej instytucji przez kilkanaście miesięcy oraz nadwyrężać jej budżetu. Wreszcie, co wielu przedstawicieli tak bliskich mi środowisk progresywnych zdaje się odkrywać dopiero teraz, że szacunek i podmiotowe traktowanie, bezpieczeństwo i higiena pracy oraz godne wynagrodzenie i warunki zatrudnienia, a nie skandaliczny wyzysk, należą się nie tylko przedstawicielom pionu artystycznego, ale także np. pracownikom technicznym.

To dobrze. Może przy tej okazji odkryjemy również, że w krajach niemieckojęzycznych istnieją tzw. widełki wynagrodzeń. Różne rzecz jasna w zależności od dorobku twórców, ale wciąż mieszczące się w granicach przyzwoitości. Tymczasem u nas, jak ujawniła niedawna afera w pewnym stołecznym teatrze, za podobną pracę jednym płaci się 200 tys., a drugim 2 tys.

A właśnie w chorym systemie, w którym zasobów jest za mało, a te, które są, dzieli się w sposób skrajnie niesprawiedliwy i nieprzejrzysty, rodzą się tak chętnie przez część komentatorów piętnowane w kontekście afery z Lupą rewanżyzm, złość i frustracja tych, którzy w niedofinansowanym polskim teatrze są pariasami. Czyli znakomitej większości spauperyzowanego środowiska teatralnego. I trudno temu się dziwić. W świecie kurczących się i niesprawiedliwie dystrybuowanych środków – często według klucza politycznego lub środowiskowych koterii – gniewu i frustracji będzie coraz więcej. A walka o zasoby stanie się jeszcze bardziej drapieżna.

Może więc, zamiast kurczowej obrony przemocowego pod każdym względem status quo – systemu hołdującego patologiczno-folwarcznemu zarządzaniu, pełnego wyzysku i nieszanującego pracy i godności innych, wspólnie powinniśmy się zastanowić, jak wypracować podobne do tych zachodnich, bardziej przejrzyste, sprawiedliwe i merytoryczne zasady (współ)pracy i podziału publicznych przecież środków?

Wracając zaś do Krystiana Lupy, smuci obraz wielkiego artysty wyraźnie zdziwionego tym, że nagle potępia się go za coś, co dotychczas nie tylko tolerowano, ale wręcz uważano za magiczny, nieodzowny składnik twórczej metody czy uprawiania sztuki w ogóle, a co tyleż szumnie, co mętnie nazywa się „przekroczeniem”. Ale w tym ludzkim i jednostkowym wymiarze także tej sprawy ważniejsze pozostaje chyba pytanie, czy jakakolwiek „sztuka” usprawiedliwia przemoc fizyczną, seksualną, symboliczną albo ekonomiczną.

Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, w miarę własnych kwalifikacji intelektualnych i etycznych. Przed tymi zaś, którym owych kwalifikacji mogłoby zabraknąć, przynajmniej w jakimś stopniu, chronić nas mogą jako wspólnotę, w świecie kultury i w życiu społecznym, jedynie precyzyjne, merytorycznie wypracowane procedury i metody pracy. Na przykład psychologowie, mediatorzy czy konsultantki i konsultanci ds. scen intymnych, zatrudniani w teatrach i uczestniczący w twórczych procesach, jak dzieje się w wielu teatrach niemieckich, w których wbrew obawom miłośników systemu mistrzowskiego wciąż powstają wybitne spektakle. Pomimo (w mniejszym stopniu, acz wciąż pewnie występujących) nadużyć, a nie dzięki nim.


Michał Centkowski jest krytykiem teatralnym, kuratorem i dziennikarzem. Publikował m.in. na łamach „Teatru” i „Newsweeka”.

Wydanie: 2023, 28/2023

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy