Żeby nas nie zalało

Żeby nas nie zalało

Nigdy nie uda się stworzyć pełnej ochrony przed skutkami powodzi Choć mogłoby się wydawać, że po takiej zimie jak obecna musi nas zalać, doświadczenia historyczne mówią, że wcale to nie jest przesądzone. 1962/63, najcięższa powojenna zima w Polsce, cały kraj pod śniegiem – a na wiosnę tylko lokalne podtopienia. 1978/79, druga zima stulecia, z tym że śniegu znacznie mniej niż 16 lat wcześniej (leżał głównie na północy Polski) – ale aż 1,2 tys. mostów zerwanych przez wodę, 18 tys. budynków uszkodzonych i zniszczonych, ponad 30 tys. ludzi ewakuowanych. Skąd taka różnica w skutkach srogich zim? Rzecz w tym, że w 1979 r. śnieg spadł na ziemię, która częściowo zdążyła już zamarznąć i nie przyjmowała nadmiaru wody. W 1963 r. długo leżąca poducha śnieżna uchroniła ziemię przed przemarznięciem. Jeszcze nie uregulowano wtedy rzek tak jak kilkanaście lat później, istniało dużo niezagospodarowanych obszarów zalewowych, były rozmaite glinianki i mokradła, oczka, spiętrzenia po młynach wodnych, rosło więcej lasów. Wszystko to pozwoliło zatrzymać nadmiar wód, inaczej niż w 1979 r., gdy w wyniku prac melioracyjnych osuszono już znaczną część kraju, a urządzenia małej retencji popadły w ruinę, bo nie było ich za co konserwować pod koniec dekady gierkowskiej. – Teraz śniegu mamy dużo, więc może grunt nie będzie przemarznięty. Mimo iż mróz niekiedy przekraczał 20 stopni, to jak wykazują nasze badania, już na głębokości pół metra temperatura ziemi sięga plus dwóch-trzech stopni. Woda jeszcze ma gdzie wsiąkać – mówi prof. Wojciech Chełmicki, kierownik Zakładu Hydrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sucho, ale niebezpiecznie Mimo że Polska należy do najuboższych pod względem zasobów wodnych krajów Europy, powodzie są u nas częste i niebezpieczne. Jeszcze żyją ludzie pamiętający wielką powódź w 1934 r., gdy wylał Dunajec i zginęło 55 osób. Najtragiczniejsza po wojnie była katastrofa w 1997 r., wywołana nie topniejącym śniegiem, lecz letnimi nawałnicami. Spowodowała także śmierć 55 osób, zalanych zostało wiele miast w dorzeczu Odry, straty tylko w 1997 r. wyniosły 8 mld zł, a w sumie wzrosły do 14 mld zł. Wrocław zmienił się w Wenecję, do czego doszło zresztą nie pierwszy raz – ulice tego miasta stawały się kanałami również w sierpniu 1854 r. oraz w lipcu 1736 r. Kłodzko, także zalane w 1997 r., doznało podobnego kataklizmu w 1310 r. To pierwsza dobrze opisana powódź na obecnych ziemiach polskich, zginęło w niej ponad 3 tys. ludzi. W 2009 r., pod koniec czerwca, wylały rzeki w Europie. U nas – na południu kraju; woda zalała Ropczyce, jedna osoba poniosła śmierć. Dwa lata temu znowu ucierpiała Małopolska. W 2001 r. powódź objęła dorzecze Wisły, zalane zostały ulice Makowa Podhalańskiego i Ostrowca. W ostatnim czasie duże powodzie zdarzają się częściej. Europejczycy i tak mają szczęście, bo na naszym kontynencie z reguły nie dochodzi do wylewów spowodowanych huraganami. Przy Katrinie, która wywołała w delcie Missisipi powódź pustoszącą Nowy Orlean, nasze „cofki” na Żuławach – efekt wiatru od morza – to dziecinne igraszki. Zawsze może wylać Powodzi nigdy nie da się uniknąć, bo może przyjść woda 100-, 200-letnia czy jeszcze większa, która nie zmieści się w korytach rzek, choćby nie wiadomo jak dobrze obwałowanych – i wtedy musi wylać. Wały nie stanowią zresztą pełnej gwarancji bezpieczeństwa, o czym przekonują się Niemcy, którzy za ogromne pieniądze uregulowali i otoczyli wałami Ren. Nie zapobiegło to jednak wylewom. – Nie da się zapewnić stuprocentowego bezpieczeństwa. Teoretycznie wszystkie rzeki można obwałować, ale wtedy woda płynie sztucznie zwężonym korytem, nabiera większej prędkości i rośnie ryzyko, że wyleje tam, gdzie zabezpieczenia są słabsze. Powodziom w Niemczech sprzyjają wylesienia, bo lasy w naturalny sposób zatrzymują wodę, oraz zaasfaltowanie wielu terenów – dodaje prof. Wojciech Chełmicki. W Polsce czynnikiem zwiększającym zagrożenie powodziowe jest duża amplituda opadów. Pogoda nie jest u nas tak przewidywalna jak w Wielkiej Brytanii, obok której przepływa Golfsztrom przynoszący regularne opady. W Polsce lata suche mogą się przeplatać z mokrymi, różnice są zaś ogromne – w roku suchym z terenu kraju spływa przeciętnie 30 km sześc. wody, a w mokrym 90 km sześc.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2010, 2010

Kategorie: Kraj