W czasie pandemii wszyscy są socjalistami

W czasie pandemii wszyscy są socjalistami

Wirus skruszył lód w sercach części wolnorynkowców i neoliberałów. Zmusił ich do rewizji głoszonych przez lata poglądów

Mamy wczesnowiosenny poranek. Nawet zimowy smog zaczyna odpuszczać i pozwala swobodniej oddychać. Ulice są jednak puste, nieliczni przechodnie odbijają się jak animowane punkciki na wirtualnej mapie od apteki do sklepu i z powrotem. Nie latają samoloty, a granice są zamknięte. Trudno udawać, że świat żyje normalnie – tego, że sytuacja jest wyjątkowa, zwyczajnie nie da się ukryć. Pytania, jakie zadaje sobie dziś większość, to nie tylko „kiedy będzie normalnie”, ale i jak będzie wyglądać „nowa normalność”. Bo czuć w powietrzu – oprócz tych przyjemnych zapachów wczesnej wiosny – potrzebę zmiany. I to w wielu dziedzinach życia. Gospodarka zamarła – upadającej doktryny czy paradygmatu niby nie widać, ale wszyscy wiedzą, że aby dokonał się niezbędny reset, potrzeba będzie mocnego bodźca.

Pandemia przyniosła jeszcze jeden, wyraźnie widoczny skutek – wirus skruszył lód w sercach części wolnorynkowców i neoliberałów. Albo – zostawiając już kwestię serc i sumień na boku – zmusił ich w trybie natychmiastowym do rewizji zarówno głoszonych przez lata, a nawet dekady, poglądów, jak i prognoz, które stawiali z pełnym przekonaniem jeszcze chwilę temu. Nagle się okazało, że dogmaty uznawane do niedawna za nienaruszalne, są do podważenia od ręki, a „prawa ekonomii”, na które lubili się powoływać, w świetle kryzysu tracą status praw i obiektywnych zasad. Wracają zresztą tam, gdzie ich miejsce: między sądy, domysły i przekonania. Nie zawsze niesłuszne, ale – co dobitnie pokazała aktualna sytuacja – bynajmniej nie nietykalne, święte i doskonałe.

Mimo że pojęcia takie jak interwencja państwowa, pomoc publiczna czy dodruk pieniądza uchodziły w centrum polskiej debaty o gospodarce za zwroty wręcz wulgarne – dziś niemal wszyscy, także ci do wczoraj deklarujący się jako najwięksi przeciwnicy „wtrącania się” państwa w gospodarkę, chórem błagają, by firmy, pracodawców i całe branże oraz grupy zawodowe ratowało państwo. „W czasie pandemii wszyscy stają się socjalistami”, jak zauważył w błyskotliwym i nieco złośliwym felietonie zamieszczonym na początku marca w „New York Timesie” publicysta Farhad Manjoo. To prawda – jak się okazuje, nie tylko w USA, ale i w większości państw zachodnich dotkniętych pandemią, dokonuje się wielka korekta dyskursu gospodarczego w lewą stronę.

Warto się przyjrzeć tej sytuacji, bo coś podobnego nie zdarza się często.

Lewoskręt

Dr Sławomir Mentzen, wiceprezes partii KORWiN, wyjątkowo popularny w internecie publicysta i komentator spraw gospodarczych, zdeklarowany przeciwnik wszystkiego, co przesadnie państwowe i socjalistyczne, ogłosił swoim ponad 100 tys. fanom na Facebooku, że „to jeden z tych nielicznych momentów, gdy państwo musi zainterweniować (…), władza musi działać szybko i zdecydowanie (…), mam nadzieję, że to tylko pierwsze wyjściowe propozycje, a w tajemnicy szykują tam prawdziwy program pomocowy”.

Nie inaczej sprawy się mają u szefa Warsaw Enterprise Institute i Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Tomasz Wróblewski, apelując do „naszych drogich, bardzo drogich polityków” (ach, pyszny żart na tę chwilę!), pisze, że teraz to państwo powinno „zapewnić byt pracownikom i płynność finansową firmom”. Wróblewski na blogu zestawia różne rozwiązania z wielu światowych gospodarek, na które zdecydowano się w obliczu pandemii, z nadzieją, że rządzący w Polsce pochylą się nad nimi – bo, jak pisze, „potrzebny nam plan, bardzo mądry plan, i potrzebujemy go na już”. Wśród wymienianych przez Wróblewskiego rozwiązań jest australijski pakiet gotówkowej pomocy dla firm i obywateli rozpisany na kilkadziesiąt miliardów dolarów czy włoski plan bezpośrednich świadczeń dla obywateli. Dzisiejsze poglądy Wróblewskiego na działania państwa wobec kryzysu to korekta jego wcześniejszych wypowiedzi – np. z czasów wybuchu wojny na Ukrainie, gdy przekonywał, że „to, że gorzej być nie może, to jest tak samo źle, jak i dobrze dla tego kraju”. Ewidentnie dziś fakt, że i my ryzykujemy gospodarczy szok na quasi-wojenną skalę, zmusił go do rewizji tego stanowiska.

Także Robert Gwiazdowski, doktor habilitowany, prezes Centrum im. Adama Smitha, w efektownym kryzysowym felietonie (skądinąd piętnującym „socjalistów”), pisze, że dziś państwo jego marzeń, liberalne państwo, wypłacałoby zasiłki pracownikom bez względu na typ umowy i rodzaj zatrudnienia, jeśli ich firmy nie mogłyby normalnie działać. To zatem oznaczałoby, że liberalne państwo Roberta Gwiazdowskiego (co bardzo godne pochwały!) wypłacałoby już dziś zasiłki pracownikom restauracji, kin, hoteli, niemal całego sektora usług i rekreacji, handlu itd. Można szacować, że i ten „ograniczony” pomysł zostawia daleko w tyle dotychczasowe myślenie „wolnościowców” o właściwych i proporcjonalnych oraz bezpiecznych dla budżetu kwotach zasiłku. I jest – na dzień dzisiejszy – hojniejszy niż założenia tarczy antykryzysowej proponowanej przez (co za ironia!) uznawane za „socjalne” rządy PiS.

Wobec długo dyskutowanego i opóźnianego projektu tarczy antykryzysowej rządu Mateusza Morawieckiego właściwie cała scena polityczna ustawiła się krytycznie – i wszyscy, jak się wydaje, są zdania, że jest ona niewystarczająco hojnym i zamaszyście zaprojektowanym rozwiązaniem. W tym ciekawym momencie najnowszej historii politycznej, w którym wszyscy deklarują się jako państwowcy i interwencjoniści, różnice między Konfederacją, Razem, PSL-Kukizem i Koalicją Obywatelską polegają na tym, że jedni chcieliby większych i bardziej radykalnych ulg w podatkach, a drudzy gwarancji dla pracowników i przyznawanych bezwarunkowo zasiłków. Z punktu widzenia budżetu jedno nie różni się tak bardzo od drugiego, a jak pisze na łamach liberalnego „Financial Timesa” Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego, z powiększeniem długu publicznego i ideą zrównoważonego budżetu zwyczajnie trzeba na ten czas się pożegnać.

Zgoda co do tego, że trzeba uruchomić niezwykłe środki, jest chyba powszechna, licytacja dotyczy zaś wyłącznie kwestii, jak wielkie mają one być – pół biliona euro jak w Niemczech czy 2 bln dol. jak w Ameryce?

Jak trwoga, to do państwa

Do rządu piszą dziś o państwową pomoc właściwie wszystkie zrzeszenia przedsiębiorców i grupy branżowe czy lobby przemysłowe – co zrozumiałe, bo każda branża mierzy się z innymi problemami, które sama diagnozuje najlepiej i widzi ich unikatowy wymiar oraz skutki koronawirusa. W tym gronie są jednak także firmy, które unikały opodatkowania w Polsce, wyprowadzały zyski na Cypr czy do rajów podatkowych, a dopiero od niedawna w ogóle płacą w Polsce jakiś CIT.

Wśród lamentujących dziś publicystów są lobbyści i zawodowi prezesi, którzy nie mają za sobą imponującej kariery biznesowej, za to mogą się pochwalić bogatym CV występów w wielu rozgłośniach radiowych i kanałach telewizyjnych, w których latami obśmiewali każdą próbę państwowej ingerencji, świadczenia społeczne jako takie, podatki nazywali haraczem, a publiczną służbę zdrowia – na której dziś polegają – chcieli zlikwidować i wprowadzić na jej miejsce system amerykański, chyba najbardziej na pandemię niegotowy. To ci sami eksperci gospodarczy, którzy dzień i noc powtarzali, że polskiego państwa nie stać choćby na program 500+ czy zwiększenie nakładów na służbę zdrowia o ułamek procenta PKB, a dziś wzywają do jednorazowego wyłożenia na stół kilkuset miliardów złotych. I to najlepiej z dnia na dzień.

Hipokryzja tych ludzi bije w oczy. Szczególnie że część proponowanych przez nich recept czy bagatelizowanie latami takich zjawisk jak luka VAT, raje podatkowe, osłabianie państwowego systemu ubezpieczeń społecznych przez OFE bądź ignorowanie postulatów małego i średniego biznesu na rzecz interesów międzynarodowych gigantów pogarsza sytuację polskich pracowników i przedsiębiorców w zderzeniu z nadchodzącą recesją.

To jednak, że część głosów nagle nawróconych na państwo i społeczeństwo brzmi fałszywie, nie oznacza wcale, że ta reorientacja nie jest uzasadniona i konieczna. Przeciwnie, to raczej zrozumiałe, że w kryzysie wiele osób dochodzi do oczywistego wniosku, że sprawna administracja, proaktywne państwo i działające usługi publiczne są po prostu niezbędne, to wręcz kwestia przetrwania. Bo właśnie tego – wbrew deklarowanym tu i teraz orientacjom gospodarczym i doktrynom – uczy przecież historia.

Najpopularniejsze w naszej zbiorowej wyobraźni skojarzenia z czasami wielkiego kryzysu czy załamania – wielka depresja w USA, historyczne epidemie czy niedobory wojenne w Anglii – podpowiadają, że do przezwyciężenia załamania gospodarczego potrzeba państwowej inicjatywy, odważnych działań sektora publicznego i solidarności społecznej. Puszczenie rynku wolno, zdanie się na konkurencję i walkę wszystkich ze wszystkimi przywołuje zaś obrazy postapokaliptyczne, w których zmuszeni do permanentnej walki o wszystko i przeciw wszystkim bohaterowie dokonują cudów kreatywności, ale ostatecznie prawie nikt nie wychodzi z tego cało, a wspólnota międzyludzka rozpada się na groteskowe i krwawe sposoby.

Jednak i bez konieczności sięgania po analogie z popkultury można przypomnieć, że nieadekwatne czy niepopularne odpowiedzi na kryzys – jak w USA po 2008 r. czy w Grecji po roku 2010 – gdy państwo nie wywiązuje się ze swoich zadań, uruchamiają olbrzymie pokłady frustracji, agresji, nacjonalizmu i resentymentu. Do wyjaśnienia zaś tego, że w sytuacji kryzysowej większość z nas szuka bezpieczeństwa – nawet za cenę wolności – nie potrzeba geniusza psychoanalizy. Nic dziwnego, że państwo narodowe (rzadziej Unia Europejska) jest dziś pierwszym adresem, pod który zgłaszają się wszyscy oczekujący pomocy. W ostatniej pokryzysowej dekadzie byłoby wręcz dziwne, gdyby społeczeństwo – tak szeroko odwracające się dziś od neoliberalnej doktryny gospodarczej i idącej za nią filozofii państwa – skierowało kroki gdzie indziej.

Okienko możliwości

Dla wszystkich chyba jest jasne – niezależnie od tego, jaki kształt przybiorą konkretne działania pomocowe w różnych krajach – że otworzyło się, po raz kolejny po kryzysie finansowym sprzed dekady, okienko możliwości. Dzisiejszy system gospodarczy i założenia dotyczące wzrostu czy długu, polityki zatrudnienia i świadczeń społecznych – wszystko to można, a nawet trzeba zrewidować. Lewica może to okienko wykorzystać lub popłynąć z prądem. 10 lat temu, mimo wielkiego tąpnięcia finansów publicznych i konieczności uruchomienia oszałamiających kwot na bailouty dla banków, nie zreformowano systemu w sposób, który odpowiadałby oczekiwaniom lewicy, liberałów i konserwatystów. Przeciwnie, chyba wszyscy (może z wyjątkiem prezesów banków), choć z różnych powodów, byli z reakcji na kryzys sprzed dekady niezadowoleni.

W jego następstwie, to także dziś wiedza powszechna, doczekaliśmy się zaś wzrostu eurosceptycyzmu, wyborczych sukcesów populistów po obu stronach oceanu oraz spadku zaufania do najważniejszych instytucji życia społecznego. W społecznym odbiorze postanowiono wtedy pomóc „zbyt wielkim, by upaść”, zaniedbując małych lub wręcz przerzucając na nich koszty, za pomocą polityki cięć i oszczędności, pakietów ratunkowych dla banków, rynków finansowych i całych gospodarek. To poczucie niesprawiedliwości zwiększyło tylko radykalne tendencje na prawicy i na lewicy, wzmacniając toksyczną polaryzację i jałowy spór skrajności; nie wyposażając zarazem nikogo w sensowne narzędzia i nie przekładając się na jakiekolwiek polityczne recepty. Najmądrzejsi analitycy tych wydarzeń i ich gospodarczych konsekwencji – tacy jak prof. Adam Tooze czy w Polsce Andrzej Szahaj – twierdzą, że pod względem i reform, i szukania recept na przyszłość był to czas zmarnowany.

Dziś lewica – a szerzej całe polityczne centrum – dostaje szansę, by naprawić swoje błędy sprzed dekady. By naprawdę bronić najsłabszych przed przerzucaniem na nich kosztów, by upominać się o interesy mniejszych i średniaków, zawalczyć o realne i trwałe wzmocnienie usług publicznych, których dramatyczne niedofinansowanie i zaniedbywanie w imię bożka prywatyzacji i wydajności rynkowej jest dziś widoczne w sposób bardziej dramatyczny niż kiedykolwiek w III RP. Sytuacja taka jak dzisiejsza nie tylko zachęca, ale wręcz zmusza do aktywności i odważniejszego myślenia. Politycy, którzy pozostaną reaktywni, będą jedynie recenzować rząd albo, co gorsza, jałowo utyskiwać, nie proponując niczego w zamian – słusznie wyjdą z tego kryzysu na, nomen omen, tarczy. Mówiąc zaś wprost i brutalnie, można zawalczyć o to, by poprawa sytuacji gospodarczej pozwalała ratować ludzkie życie, a nie o ratowanie prywatnych fortun, dywidend dla akcjonariuszy i niskich podatków dla krezusów kosztem ludzkiego życia.

To podwójne wyzwanie, bo trzeba będzie nie tylko odpowiedzieć na nieuniknioną recesję, ale i pokazać, że tym razem nie jest to pozłacane koło ratunkowe rzucone pasażerom luksusowego jachtu. To banał powiedzieć, że łatwo nie będzie. Ale w czasach kryzysowych to nie tylko okazja, ale i – obciążony największym z możliwych rodzajem odpowiedzialności – obowiązek.

Fot. Adam Chełstowski/Forum

Wydanie: 14/2020, 2020

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. enuajsi
    enuajsi 30 marca, 2020, 06:00

    Wszystkim naszym prawicowym politykom oraz Wojownikom i Weteranom Walk o Kapitalizm z Lechem Walesa na czele chcialbym przylepic na samochody haslo: „Kapitalizm jest najlepszym systemem gospodarczym na swiecie i jedynie socjalizm moze uratowac go przed smiercia”. To co bedzie dzialo sie w najblizszych miesiacach czyli striptease kapitalizmu to potencjalny czas na rewolucje tyle tylko ze spoleczenstwo zrodzone przez Solidarnosc w szacunku dla wlasnosci prywatnej nie splami sie solidarnoscia i nie osmieli sie podniesc sie reki na swoja religie. Kapitalistyczne think tanki przyniesione z zachodu wraz z darmowymi drukarkami dla Solidarnosci zadbaly o to zeby w szkolach zawiesic logiczne myslenie a zamiast tego zawiesic krzyze i wbic nimi mlodemu pokoleniu do glowy ze kazdy kto dosc zarliwie modli sie do mamony bedzie jezdzic Maybachem jak Ojciec Rydzyk a jesli ciagle jezdzi do pracy autobusem to albo jest leniwy albo nie modli sie dosc szczerze. Pokolenie wychowane w wierze ze zycie wygrywa ten kto umiera z najwieksza kasa nie zrodzi Lenina, pokolenie dziecko Solidarnosci drapieznie obserwowac bedzie rozwoj kryzysu i szukac okazji na zrobienie na nim kasy.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 30 marca, 2020, 11:58

      Pan Wałęsa oświadczył niedawno, że ciężko mu wyżyć z emerytury wysokości 6 tys. zł. Jakoś zupełnie nie oburzyło to tych, którzy go fetowali w 1980 roku, a dziś przymierają na emeryturach na poziomie 1000-1500 zł (wariant optymistyczny). Wygląda na to, że młodzi Polacy są w swojej masie piramidalnie głupi. Gdyby bowiem mieli trochę inteligencji, to przeczytaliby sobie postulaty sierpniowe i zadaliby pytanie – jak to możliwe, że ruch, który w 1980 roku domagał się takiego populistycznego komunizmu, który zwalczał w zarodku jakiekolwiek formy gospodarki rynkowej – dekadę później zafundował Polsce system brutalnego darwinizmu społecznego? Nawet człowiek umiarkowanie inteligentny pojąłby, że było to gigantyczne oszustwo i manipulacja, że Polskę po 1989 roku zbudowano na jednym wielkim kłamstwie, które od kilku lat IPN intensywnie uzupelnia kolejnymi kłamstwami.
      Pamiętam doskonale, jak w latach 90-tych rodził się polski kryminalny kapitalizm, jak powstawały te złodziej-firemki, których JEDYNYM fundamentem istnienia były zagrabione po PRL budynki, maszyny czy wykształcona wysiłkiem Polski Ludowej siła robocza. Ich twórcy zdołali wygenerować wielki, kłamliwy mit, jakoby w 1989 roku Polska była jedną ruiną, a oni wszystko stworzyli „od zera, tymy rencamy!” Krzyczeli: „państwo precz od gospodarki!”, a dziś, kiedy okazuje się, że te ich biznesy nie są warte funta kłaków, domagają się państwowej pomocy . Oburzali się ci garażowi kapitaliści, że za „komuny” państwo dopłacało do niektórych zakładów przemysłowych czy PGR-ów, a dziś sami domagają się pomocy. Z tą „drobną” różnicą, że te rzekomo nierentowne „socjalistyczne molochy” pełniły ogromną funkcję społeczną – finansowały pakiety socjalne dla pracowników, realizowały szkolnictwo zawodowe, dofinasowywały kulturę, były siłą napędową rozwoju całych miast i regionów. No i płaciły regularnie pensje i wszelkie składki. Ale to wszystko były rzekomo „absurdy socjalistycznej gospodarki”. Natomiast „normalnością” będzie państwowa pomoc dla prywatnych wyzyskiwaczy – po to, żeby dalej mogli traktować miliony swoich pracowników, jak pańszczyźnianych chłopów i, ich kosztem, spokojnie spłacać kredyty na domy i samochody. Żeby dalej wymuszali na pracownikach darmową pracę w nadgodzinach pod groźbą wyrzucenia za bramę. Tak, wreszcie zapanowała „normalność”, wreszcie prawa człowieka (na które tak chętnie się powoływali ideolodzy „demokratycznej opozycji” w latach 80-tych) są w Polsce „szanowane”. Niestety, nieustanne wbijanie Polakom do głów frazeologii „szara, ponura, absurdalna, zbrodnicza… rzeczywistość PRL”, pokazywanie w kółko tych samych zdjęć pustych półek sklepowych okazało się skuteczniejsze, niż twarde fakty i argumenty. Słabo zaludnione wysepki racjonalizmu nic nie znaczą wobec oceanu polskiej głupoty i mitomanii. Może jestem niesprawiedliwy, ale to, co widzę, co słyszę od ludzi utwierdza mnie w moim przekonaniu.

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 30 marca, 2020, 14:18

    „Dr Sławomir Mentzen, wiceprezes partii KORWiN, wyjątkowo popularny w internecie publicysta i komentator spraw gospodarczych, zdeklarowany przeciwnik wszystkiego, co przesadnie państwowe i socjalistyczne, ogłosił swoim ponad 100 tys. fanom na Facebooku, że „to jeden z tych nielicznych momentów, gdy państwo musi zainterweniować (…), władza musi działać szybko i zdecydowanie (…), mam nadzieję, że to tylko pierwsze wyjściowe propozycje, a w tajemnicy szykują tam prawdziwy program pomocowy”. 
    I tu się ten doktor bardzo myli. Państwo powinno było interweniować ciągle i nieustannie od 1989 roku, żeby nie dopuścić do tak żałosnego stanu polskiej gospodarki, jaki jest w tej chwili. Polskiej już tylko z nazwy. Interweniować tak, jak państwo chińskie, a wcześniej wszystkie inne państwa, zwane azjatyckimi tygrysami, które nie dopuściły do zrobienia ze swoich krajów gospodarczych pół-kolonii. O jakiej interwencji można dziś mówić, jeśli polski sektor bankowy jest praktycznie całkowicie kontrolowany przez podmioty zagraniczne? Pan doktor uważa, że będą one finansować pomoc polskim przedsiębiorstwom czy raczej swoim krajom macierzystym? Polska gospodarka zbudowana po 1989 roku to jak wielki gmach odziedziczony po PRL, z którego „dla oszczędności” pousuwano gaśnice, gdzie zaniedbano instalacje przeciwpożarowe, pozamykano wyjścia ewakuacyjne, pozwalniano strażaków i inspektorów BHP – bo to wszystko uznano za zbędne koszty i przeszkody dla nieskrępowanego rozwoju tzw. przedsiębiorczości. Dziś gmach zajmuje się ogniem, a wszystko co mają do zaproponowania tzw. eksperci, to wręczenie przestraszonym Polakom plażowych wiaderek, wypełnionych wodą do połowy. A na czele akcji gaśniczej stają idioci albo tchórze i kłamcy, którzy tylko myślą, jak tu szybko i bezpiecznie zwiać. Zgodnie z wielowiekową polską tradycją.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Karol
    Karol 31 marca, 2020, 20:40

    W czasie szczegolnego zagrozenia, typu wojna czy pandemia powstaje potrzeba obrony czy kwarantanny, czyli szczegolnego dobra publicznego, ktorego wytworzenia trudno oczekiwac od rynku, gdyz ten dotyczy produkcji i dystrybucji dobr prywatnych.
    Dobra prywatne roznia sie od publicznych tym ze sa podzielne i konsumowane indywidualnie, w przeciwienstwie do publicznych, od uzytkowania ktorych nikogo nie mozna wykluczyc.
    Nie ma wiec zadnego konfliktu miedzy liberalizmem a uznaniem konicznosci zabiegow panstwa do tworzenia dobr publicznych czy unikania publicznego zla.
    W koncu nawet teraz, w okresie pansemii, zaopatrzenie w egzystencjalnie istotny towar zapewnia rynek. Powstaje oczywiscie problem adekwatnosci zakazow i ingerencji w wolnosc wobec zaistnialego zagrozenia, szacunku strat tej ingerencji u poszkodowanych nimi uczestnikow rynku oraz odszkodowania przez ogol, czyli przez panstwo, jako ostatecznego ubezpieczyciela, jako ze prywatne ubezpieczenia tego rodzaju ubezpieczen nie oferuja, gdyz w razie zaistnienia odpowieniego kataklizmu musialyby zbankrutowac.
    Nalezy zauwazyc, ze wszystkie tego rodzaju wyceny i kalkulacje nie bylyby mozliwe bez cen rynkowych. Jakkolwiek w wyjatkowych sytuacjach ograniczenie wolnosci rynkowej, praw wlasnosci i wolnych umow moze wydac sie ze wzgledu na nadrzedny interes obronny uzasadnione, tak nie jest niczym uzadanione w normalnych warunkach podnoszenie spraw prywatnych do rangi spraw o znaczeniu publicznym.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. pracodawca
    pracodawca 6 kwietnia, 2020, 07:18

    DO AUTORA
    Dawno,bardzo dawno nie czytałem tak bzdurnego tekstu.Autor nie rozumie podstawowych rzeczy, albo to pisze na zamówienie.
    Przedsiębiorcą ZABRANIA się prowadzenia interesów , natomiast zus , różnego rodzaju podatki, akcyzy i zezwolenia już ciągle opłacać muszą.
    To tak jakby Pan Autor miał płacić podatek od długopisów a pisać nie mógł bo państwo zabrania.No chłopie zrozum my przedsiębiorcy chcemy tylko żeby Państwo się od nas odczepiło.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy